Выбрать главу

Alauda skończył. Chwilę stał, martwo zapatrzony w betonowe płyty.

Wreszcie westchnął, schował pudełeczko, do którego mówił i otarł zroszone czoło. Jego palce leciutko drżały.

Sprytnie — pomyślał Łukasz. — Skoro ludzie dowiedzieli się, że ci, których szukają, są gośćmi kosmitów, to nie będą dalej uganiać za nimi po jakichś zwałowiskach. Odejdą do swoich zwykłych zajęć. Minie kilka minut i Alauda wraz ze swoimi kompanami będzie mógł bezpiecznie opuścić studnię ze srebrnym bąkiem.

Jednocześnie mówca uspokoił rodziców zaginionych. Choć co do tego można by mieć pewne wątpliwości. Zapewne bardzo niewiele mam i ojców ucieszyłoby się słysząc, że ich pociechy są zdane na łaskę i niełaskę cudaków z gwiazd. Ale w każdym razie wiedzą, że Mira i Łukasz żyją, że nic im się nie stało, i że niebawem wrócą do domu. Poza tym Japończyk chytrze zapobiegł skutkom popularności, jaką po powrocie ani chybi zyska ocalona para. Mira i Łukasz będą przecież jakoby jedynymi ludźmi na świecie, którzy zawarli znajomość z załogą spodka. No tak, ale kosmici wypuszczą ich niby to po jakimś zabiegu, który sprawi, że o wszystkim zapomną. Wobec tego nie zdradzą również oszustów. Nie zdradzą ich nawet przypadkiem, ponieważ nikt nie będzie ich wypytywał.

Po cóż pytać kogoś, o kim wiadomo, że nic nie powie, bo niczego nie pamięta?

Nastała cisza. Umilkł warkot dźwigu, umilkł chór głosów wywołujący imiona zaginionych.

Ludzie pewnie już się rozchodzą — pomyślał Łukasz. — Ciekawe, czy tata zawiadomił mamę. Jeśli tak, to może przyjedzie…

Wrócił myślami do słów Alaudy. Znowu mówił o tym, ile to złego znaleźli na Ziemi przybysze z kosmosu. Jak to im się tu nie podoba. Teraz, te zdania nie robiły na nim wrażenia. Wstrząsające były tylko wówczas, gdy przyjmowało się je jako osąd istot z najdalszych obcych planet. Wtedy słuchacza ogarniał wstyd i budziło się w nim gwałtowne pragnienie, żeby przybysze z przestrzeni, badający jego świat, odkrywali tu jedynie rzeczy dobre, piękne, szlachetne i mądre. Ale człowiek przed człowiekiem nie będzie się przecież wstydzić wspólnej Ziemi, bo obaj doskonale ją znają…

Dobrze. Jednak ze wszystkich ludzi jedynie oni dwoje wiedzą, że nie przemawiał prawdziwy kosmita. A poza tym…

Zaraz.

Może dlatego, że przed chwilą pomyślał o ojcu, w głowie Łukasza ponownie odezwały się słowa: „Nieważne, że oni to widzą”…

„Ważne, że my to widzimy”…

Chłopcu wydało się, że zaczyna rozumieć, czemu Japończyk i jego przyjaciele udają kosmitów…

Minęła minuta. Najwyżej dwie.

W zupełnym milczeniu Reksio znowu dźwignął robota. Mały podniósł swoją zagadkową rurę. Alauda pokiwał głową i zniknął pod spodkiem. Następnie wszyscy oprócz niego zagłębili się w otworze po przeciwnej stronie placyku.

Przejście w kierunku jeziora było względnie wygodne, a co najważniejsze krótkie. Niebawem ponownie zabłysło słońce. Zaraz potem, nareszcie, po tylu strasznych godzinach, przed Mirą i Łukaszem świat otworzył się na oścież, jak gigantyczny pałac z najcudowniejszej bajki. Żadnych betonowych pułapek. Żadnych zdradzieckich płyt, zwalonych byle jak przez wiecznie śpieszących się ludzi. Piaszczysta ziemia na łagodnym stoku, pas krzewów, za nimi kilka młodych drzew, znowu krzewy i zejście do jeziora. Jakież ono piękne. Tu błękitne, tam stalowe, bliżej szmaragdowe, gdzieniegdzie mieniące się srebrnymi zmarszczkami, a daleko, pod przeciwległym brzegiem ciemnozielone, z czarnymi odbiciami świerków.

Jak niewiele brakowało, by wszystko to utracili na zawsze.

— Odwróćcie się — powiedział nagle Mały.

Nad zwałowiskiem, które tylko.co opuścili, zalśnił ognisty błysk.

W niebo wzbił się obłoczek dymu. W świetle dnia „start” kosmicznego pojazdu wypadł znacznie mniej okazale aniżeli owej nocy, kiedy to niejakiemu panu Kowalowi udało się wykrztusić zaledwie: „taj, taj, taj”…

Alauda wykonał swoje zadanie. Ukryty w gruzowisku spodek przestał istnieć. Tajemnicza rura i robot zostały wyniesione na zewnątrz. Nikt nigdy nie odkryje śladów, które naprowdziłyby ludzi na trop prawdy.

— To był nasz próbny — rzekł z melancholią Mały przekładając rurę pod drugą pachę. — Pierwszy…

— I ostatni… — dopowiedział cicho Reksio. — Więcej spodków nie będzie. Na pożegnanie Górka wymyślimy coś innego. Zastanowimy się, już razem z Zefirkiem. Byczył się przez cały dzień, pilnując obozowiska, niech teraz popracuje trochę głową.

Spomiędzy gruzów wyszedł Alauda. Spalenie tekturowego spodka i zatarcie śladów nie zajęły mu więcej niż pięć minut.

Łukasz wziął Mirę pod ramię. Po kilku krokach Alauda wziął pod ramię Łukasza. I dziewczyna, i chłopiec jakby tego nie zauważyli.

Na brzegu czekała znana Łukaszowi gumowa łódź. Reksio włożył do niej rurę i robota, a następnie zepchnął ją na wodę.

Siedząc już na drewnianej ławeczce, obok Miry, chłopiec ogarnął wzrokiem cały szeroki stok, od wzgórza, za którym leżała barania dolinka, poprzez zabudowania Górka, po widoczny jak na dłoni dom państwa Piotrowiczów. Pusto. Ludzie poruszeni nowym wystąpieniem kosmity oblegają teraz pewnie szkołę i domagają się świeżego komunikatu. Dzień był zbyt słoneczny, by ktoś nie uprzedzony mógł zauważyć króciutki błysk nad zwałowiskiem.

Łódź płynęła cicho, powoli. Pod dziobem leniwie popluskiwała woda.

Mały i Reksio bezszelestnie poruszali wiosłami. Na wszelki wypadek nie uruchamiali silnika. Nie chcieli robić hałasu. Z tyłu Alauda pilnował steru.

W pewnej chwili Reksio przestał wiosłować.

— Słuchajcie — spojrzał zatroskanym wzrokiem na Mirę i Łukasza. — Coś przyszło mi na myśl. Nie możemy was puścić samych. Tylko nie mówcie,nie”. Popatrzcie na siebie. Musimy was odprowadzić.

Ale… — zawahał się — wyznaję ze wstydem, że nie mam ochoty świecić oczami przed waszymi rodzicami jako przybłęda z gwiazd, wysysający pamięć z umysłów małoletnich Ziemian.

Łukasz z trudem uniósł powieki, które nie wiedzieć kiedy zamieniły się w ołowiane ciężarki. Rzeczywiście. Alauda i jego towarzysze nie mogli liczyć na entuzjastyczne przyjęcie ze strony ojca i państwa Piotrowiczów.

Nagle wpadł mu do głowy szczęśliwy pomysł.

— Dziadek Klemens — zamruczał. — Profesor Piotrowicz — poprawił się. — Zróbcie tak. Zawieźcie nas teraz do swojego obozu, a jeden z was niech pójdzie do domu, porozmawia po cichu z profesorem Piotrowiczem i powie mu, żeby po nas przyszli. On to świetnie załatwi. Tylko powinniście z nim mówić zupełnie szczerze. Inaczej sam się wszystkiego domyśli, a wtedy będzie gorzej.

— Z kim? — zdumiał się Mały. — Z tym słynnym profesorem Klemensem Piotrowiczem?