Выбрать главу

— To nasz dziadek — wyjaśniła obojętnie Mira.

— Hm… — stropił się Reksio. — Profesor Piotrowicz jest, o ile wiem, w tym samym stopniu historykiem co prawnikiem. To ostatnie jakoś dziwnie mnie nie cieszy.

— Ani mnie — bąknął Mały.

— Pan Klemens zrozumie — rzekł z absolutną pewnością chłopiec.

— Skoro tak… — Mały nie był przekonany, ale wobec braku innych propozycji, nie protestował. — Dobrze — westchnął. — Spróbujemy.

Reksio, ty pójdziesz.

— O, nie! Dlaczego akurat ja?

— Alauda jest za mały i zielonożółty, ja jestem za duży i czarny jak diabeł o północy, a ty wyglądasz w sam raz, masz jasny wąsik i nosisz okulary. To wzbudza zaufanie.

Wobec takich argumentów Reksio wzniósł tylko oczy do nieba i skapitulował.

Chwilę później dobili do brzegu, tam gdzie z wąskiej plaży wybiegała w górę ścieżka, prowadząca prosto do domu państwa Piotrowiczów.

Reksio wysiadł, burknął: — nie wspominajcie mnie źle — i ze zwieszoną głową ruszył wypełnić swoją niełatwą i niebezpieczną misję.

Uszczuplona załoga łodzi znów wzięła się do wioseł. Cel był niedaleko. W przedzie coraz wyraźniej bielała skalna podkowa, w której zakolu stały dwa samotne namioty.

— No! — odezwała się nagle Mira.

— Co „no”? — zląkł się Mały.

— Ktoś tu przysięgał na głowy przodków…

— Teraz?

— Teraz. A kiedy?

Alauda zaczerpnął powietrza. Od razu zrozumiał, że przyszedł czas na obiecaną konferencję prasową.

Przedstawicieli prasy nie było. Ani radia, ani telewizji. Byli Mira i Łukasz. Ich ciekawość musiała wynagrodzić Alaudzie brak liczniejszego audytorium.

Dziewczyna i chłopiec stanęli na wysokości zadania.

Przynajmniej przez pierwsze minuty opowieści.

Alauda dość niespodziewanie zaczął od dorocznego święta krakowskich studentów, czyli od juwenaliów.

Do Polski przyjechał trzy lata temu. Studiował, o czym wspomniał już wcześniej, polonistykę. Z Małym, Zefirkiem i Reksiem spotkał się przypadkiem, właśnie na juwenaliach. Mały i Zefirek byli słuchaczami wydziału fizyki, a Reksio chemii. Wspólna zabawa przerodziła się w prawdziwą, trwałą przyjaźń. Razem chodzili po uliczkach pięknego, starego Krakowa, razem wyjeżdżali na wycieczki. Wakacje także spędzali razem, zawsze nad ich ukochanym jeziorem, nad którym leżał i Górek. Alauda nie za często mógł odwiedzać swoją rodzinę w dalekiej Japonii. Ale co roku w czerwcu do Polski przyjeżdżał na krótko jego ojciec.

Pomysł wystąpienia w roli kosmitów nasunął im się nagle, ubiegłego lata. Przez całą zimę czynili pracowite przygotowania. Zefirek i Mały, jako fizycy, konstruowali reflektory i głośniki oraz sporządzali plany i modele „latających spodków”. Chemik Reksio lepił przemyślne baloniki, pitrasił farby i z duszą na ramieniu produkował petardy, a także zapas specjalnego, łatwopalnego płynu. Alauda, jedyny w ich gronie humanista, ćwiczył się w sztuce aktorskiej, opracowywał projekty przemówień, które miały być wygłoszone do ludzi w imieniu mieszkańców wszechświata, a w wolnych chwilach wypróbowywał robota. Tego ostatniego przywiózł do Polski ojciec Alaudy, inżynier, pracujący w znanej firmie, która wytwarza najnowocześniejszy sprzęt elektroniczny. Robot nie był przeznaczony do wykonywania jakichś konkretnych zadań. Miał jedynie stanowić atrakcję dla publiczności odwiedzającej stoisko japońskiej firmy elektronicznej na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Z kształtów przypominał niskiego mężczyznę, potrafił chodzić, ruszać się niemal jak człowiek, a nawet wyciągał rękę na powitanie. Po zamknięciu targów, robot powędrował do studenckiego mieszkania Alaudy. Elektronika rozwija się zbyt szybko, by poważna firma mogła po upływie roku wystawić na pokaz to samo urządzenie.

Robotowi nie wyznaczano z góry jakiejś określonej roli. Czwórka spiskowców zabrała go z sobą, bo był niezwykły, wyglądał szalenie kosmicznie i „mógł się przydać”. Ale dotąd ani raz nie zrobili z niego użytku.

Robot był jedyną częścią wyposażenia, której młodzi specjaliści, przygotowując się do realizacji swojego zamierzenia, nie wykonali sami lub nie zdobyli własnym wysiłkiem. Materiały do budowy spodków, reflektory, baloniki, głośniki i chemikalia czekały gotowe w szafach, pod łóżkami albo w komórkach. Złożyli się i kupili łódź. Od klubu, do którego należał Zefirek pożyczyli aparat do nurkowania. Wystarali się o zużyte akumulatory i dokonali tego, że działały jak nowe.

Tak uzbrojeni wyruszyli pod koniec czerwca do Górka. Okolicę znali doskonale, więc wiedzieli, gdzie rozbić obóz i gdzie ukryć swoją „kosmiczną” kuchnię. Laboratorium urządzili we wnętrzu zwałowiska. Tu nikt nigdy nie zaglądał. Tam zbudowali próbny spodek, tam ukryli robota i reflektory, stamtąd wyruszali na kolejne wyprawy, tam przygotowywali elementy następnych talerzowatych pojazdów, które montowali zaraz u wyjścia z gruzowiska, a potem, pod osłoną ciemności, przenosili na miejsce, gdzie miały się pokazać osłupiałym i oczarowanym ludziom. Natomiast w obozowisku u stóp dawnego kamieniołomu byli znużonymi mieszczuchami, których nie obchodzi absolutnie nic poza błogim nieróbstwem, ciszą, słońcem i krajobrazem. Chodziło im o to, żeby ktoś przypadkiem nie skojarzył sobie czterech młodych biwakowiczów z gwiezdnym najazdem na Górek. Dlatego Alauda, którego cudzoziemskie rysy musiały zwracać uwagę, nigdy nie pokazywał się zabłąkanym przechodniom, a Mały opuszczał obóz z twarzą schowaną pod sztuczną brodą.

Mały jako jedyny z czwórki krążył po Górku nie tylko nocami. W pewnym sensie był rzeczywiście szpiegiem. Przyglądał się tłumom, słuchał komunikatów, a następnie informował swoich przyjaciół, jak ludzie przyjmują działalność „kosmitów”, jak ich szukają i czy nie zaczynają czegoś podejrzewać. Ale miał także inne zadanie. Jego pieczy powierzono głośniki. Musiał je najpierw dyskretnie porozmieszczać w wielu punktach, tak starannie, by żadnego z nich nikt nie mógł, choćby przypadkiem, wypatrzyć. W tym celu łaził po drzewach. Głos Alaudy nie powinien wybiegać z jednego miejsca. Słuchacze od razu by odkryli, że mówca z gwiazd posługuje się ziemskim głośnikiem. Należało rozwiązać sprawę tak, by ludziom wydawało się, że „kosmita” cudownym sposobem przemawia do nich ze wszystkich stron naraz. Głośniki były dość skomplikowane. Przecież z mikrofonem, który trzymał przy ustach Alauda nie mogły ich łączyć żadne przewody. Dlatego Japończyk posługiwał się krótkofalówką, a przy każdym z głośników umieszczono odbiornik, który przyjmował fale głosowe, przetwarzał je, wzmacniał i dopiero potem przekazywał dalej. Początkowo głośniki przysparzały konstruktorom trochę kłopotów.

A „kosmici” nie chcieli zbyt długo czekać. Dlatego pierwsze orędzia do mieszkańców Ziemi Alauda musiał wygłosić mimo wszystko tak, że jego głos wypływał z jednego miejsca. W tym celu Zefirek przyczepił silny głośnik do zwykłej boi, a następnie, nurkując, przyholował ją pod wodą w pobliże przystani. Oczywiście, nie usłyszano by go wtedy w całym Górku. Trzeba było ściągnąć tłumy w sąsiedztwo głośnika. Postarał się o to Mały, wystrzeliwując w stosownej chwili i ze stosownego punktu „kosmiczną” petardę. Potem głośniki zaczęły działać już bezbłędnie i petardy stały się zbyteczne. Słowa Alaudy ogarniały okolicę swobodnie jak wiatr. Mały strzelił jeszcze z baraniej dolinki, ponieważ tam, na odmianę, chwilowo odmówiła posłuszeństwa jego krótkofalówka. Był to więc znak dla Alaudy, a nie dla jego słuchaczy.

Dziadek Klemens miał rację. „Kosmitom” nie zależało na tym, żeby zadziwiać ludzi spodkami, zielonymi twarzami o strasznych oczach, płonącymi kulami i tajemniczymi światłami. Głównym celem Alaudy i jego przyjaciół było powiedzieć mieszkańcom Ziemi od mieszkańców gwiazd wszystko, co jakoby ci ostatni mieliby tutaj do powiedzenia. Kiedy zaczęli mówić, przestali spalać spodki, pokazywać się i świecić. Ale nie chcieli mówić, dopóki nie zwabili do Górka dziennikarzy, którzy mogli sprawić, że treść ich wystąpień dotrze do wszystkich krajów, na wszystkich kontynentach. Dlatego najpierw pokazywali swoje sztuczki. W pierwszej kolejności trzeba było przecież zafrapować ludzi, przekonać ich, że w Górku naprawdę wylądowali kosmici.