Выбрать главу

— Mogę zrobić trupa — zaofiarował się Łukasz. Postawił oczy w słup, wciągnął policzki i zwiesił ramiona tak, że palcami niemal dotykał trawy.

— Nie — powiedział z żalem Paweł. — To zbyt okropne…

Mira zaśmiała się i kichnęła. Noc spędzona w zimnej pułapce nie przeszła bezkarnie.

Jak ona ślicznie kicha — pomyślał Łukasz. Przestał udawać trupa, ale nie przestał wyglądać zbyt okropnie. Zresztą Mira wyglądała jota w jotę tak samo.

Paweł uczestnicząc w akcji poszukiwania zaginionych, nie miał ze sobą aparatu. Nie wziął go również wtedy, gdy wyrwany z najgłębszego snu śpieszył do starego kamieniołomu, by powitać ocaloną siostrę i jej towarzysza niedoli. Dziś postanowił to sobie odbić. Zaraz po śniadaniu kazał obojgu włożyć stroje, w których ich odnaleziono. Sam wygrzebał z kubła na śmieci resztki niebieskiej sukienki, a także strzępy dżinsów i koszuli Łukasza.

Ofiary jego fotograficznej pasji przyjęły swój los z pokorą. Może dlatego, że zdjęcia miały stanowić pamiątkę bądź co bądź jedynej w swoim rodzaju przygody. A może pewną rolę odegrało także poczucie winy.

Opowiedziano im niezwykle dokładnie, jak milicjanci, żołnierze, leśnicy i mieszkańcy Górka szukali ich przez całą noc i część dnia. O saperach, dźwigach i telefonach. O tym, co przeżyli rodzice i dziadek Miry oraz ojciec Łukasza. A także, jak zachował się Paweł.

Na widok dwóch opłakanych figur w szatach jakby ściągniętych ze stracha na wróble sponiewieranego przez huragan, pani Helena krzyknęła rozpaczliwie i zamknęła się w kuchni. Natomiast Paweł z oznakami zadowolenia wyprowadził Mirę i Łukasza do ogrodu, gdzie uzupełnił obraz, smarując ich twarze czerwoną kredką oraz ziemią. Zważywszy, że sińce bohaterów zdążyły od wczoraj nabrać soczystej, fioletowej barwy, że guzy osiągnąły pełną dojrzałość kształtów, a plastry, nawet po zmianie opatrunków, nadal tłoczyły się na ich obliczach jak rybki w za ciasnym akwarium, portrety pary straceńców zapowiadały niezwykłe rozkosze artystyczne. Paweł robił zdjęcia kolorowe.

— Dziękuję — powiedział zamykając wreszcie futerał aparatu. — Możecie się już przebrać.

Godzinę później mieszkańcy pięknego domu na otwartym zboczu, zanurzonym stopami w najpiękniejszym jeziorze, wyszli na szosę i skręcili w stronę Górka. Nie brakowało nikogo. Mira i Łukasz przespali bez mała dobę i czuli się jak para młodych bogów. Coś ich tu i ówdzie czasem zakłuło, coś zapiekło, coś zaszczypało, ale na takie błahostki nie będą przecież zważać weterani Wielkich Przygód.

W grupce wędrowców panował nastrój zrozumienia i wzajemnej życzliwości. Co było do wyjaśnienia, zostało wyjaśnione, co do powiedzenia, powiedziane, co do wysłuchania, wysłuchane. Następnie zostało przeproszone, jeśli można się tak wyrazić, co było do przeproszenia i wybaczone, co do wybaczenia. Mira przysięgła na głowy przodków, że nigdy już nie zbliży się do zwałowiska. Łukasz obiecał nie tropić więcej na własną rękę brodatych szpiegów. Ponadto, na specjalne życzenie pana Klemensa, przyrzekł zachowywać się odtąd bardziej po męsku, to znaczy okazywać więcej nieubłaganej stanowczości względem lekkomyślnych podlotków, które dla kaprysu zechciałyby strącać na swoje wątłe ciała betonowe płyty. Mira zauważyła przy okazji, że w krytycznych momentach Łukasz poczynał sobie niczym skrzyżowanie Tarzana z Robin Hoodem, ale dziadek uznał to za okoliczność obciążającą. Stwierdził mianowicie, że Robin Hood był za miękki dla kobiet, a Tarzan nie znał się na nich zupełnie, choć powinien, jako że od dziecka obcował z małpami. Paweł demonstracyjnie pozbył się fałszywych śladów fałszywych kosmitów i powiedział, że jeszcze jakiś czas wytrzyma bez komputera w domu, nawet jeśli koledzy będą go wytykać palcami jako ostatniego nędzarza, syna i wnuka nędzarzy. Pouczony przez dziadka, że bieda nikogo nie hańbi, mruknął nie bez odrobiny słuszności, że nikomu też nie przynosi szczególnego zaszczytu, po czym wyniósł do kuchni dwie pozostałe po śniadaniu filiżanki. Następnie wrócił do pokoju i długo przyglądał się Łukaszowi.

Ten zniósł oględziny ze stoickim spokojem, może dlatego, że nie towarzyszyły im żadne miny, wydymanie warg, wysuwanie brody i tym podobne przejawy nieukontentowania. Ale nie. Łukasz stawiłby dzisiaj czoła wszystkim najgorszym minom. I nie tylko minom. W wirze wydarzeń nie miał czasu zastanowić się na zaszłą w nim zmianą, czuł jednak, że taka zmiana zaistniała, że sprawił ją jeden wieczór, jedna noc, jeden poranek i jedno zdanie, wypowiedziane czy raczej wykrzyczane przez śliczną dziewczynę, oraz że wspomnienie tego wieczoru, tej nocy, tego poranka i tego zdania, zawsze już będzie go chronić przed niezasłużoną opinią nieśmiałego ponuraka i łajzy. Dostrzegał natomiast z całą ostrością przeobrażenie, jakiemu uległ pan Marek Piotrowicz, a przede wszystkim jego własny ojciec. Niezliczoną ilość razy łapał się na tym, że otwiera usta, aby zawołać: „Tato, to ty?”

Ojciec nie robił niczego nadzwyczajnego. Rzecz nie polegała na tym, że nagle stał się kim innym. Pozostał sobą. Tylko że każdy jego, właściwy mu gest, każde odezwanie się, postawa, sposób trzymania głowy i patrzenia były jakby o odcień jaśniejsze, bardziej określone i bardziej zdecydowane. A także bardziej pogodne. Właśnie pogodnie, krótko i z uśmiechem poinformował syna, że od dziś zabiera się do pisania doktoratu.

Łukasz usłyszawszy to zastanowił się przez chwilę, a następnie spytał półgłosem: — Tato, czy ty tak sobie postanowiłeś po rozmowie z mamą?

Chłopiec wiedział już, naturalnie, że mama została zawiadomiona o jego przygodzie i że kilkakrotnie telefonowała, dopytując się o wyniki poszukiwań. Wiedział także, że choć początkowo wykluczyła możliwość swojego przyjazdu do Górka, to jednak potem zmieniła zdanie. Ale wówczas Alauda zdążył już ogłosić, że „ziemskie dzieci” są całe i zdrowe.

— Nie — odpowiedział spokojnie ojciec. — Wcześniej.

Łukasz nie poruszał więcej tego tematu. Westchnął w duchu i zainteresował się panem Markiem. Ten również nie przestał być sobą. Jego zachowanie stało się jedynie, tak jak u ojca, bardziej pogodne. U ojca oznaczało to wprawdzie coś zupełnie innego, ale efekt był trochę podobny.

Kiedy wczoraj Mira i Łukasz zasnęli wreszcie w pokoikach na piętrze, pan Marek ponownie obejrzał rysunki, które przed katastrofą wykonała jego żona. Następnie przypomniał sobie, że w domu była kiedyś teczka z jeszcze innymi jej pracami, a wśród nich portret Miry. Ojciec Łukasza bez słowa poszedł na górę i przyniósł wspomnianą teczkę.

— Hela musi malować — orzekł wtedy kategorycznie pan Marek, jakby odkrył absolutnie oczywistą prawdę, która choć tak oczywista, jakoś nikomu innemu nie przyszła dotąd do głowy.

A dziadek Klemens?

Dziadek przespał się godzinkę, wstał, przyniósł do dużego pokoju grubą i starą księgę, otworzył ją, znowu przesiedział godzinkę z zamkniętymi oczami, a potem przewrócił kilka kartek i nagle zdecydowanym ruchem odsunął od siebie uczone dzieło.

— Nie mogę czytać — oznajmił. — To co dzieje się w tym domu, jest bardziej zajmujące niż kodeks karny z tysiąc pięćset trzydziestego drugiego roku. Constitutio Criminalis — powiódł palcem po tytule wzgardzonej księgi. — Jeśli zaginięcie pary młodych pomyleńców ma powodować takie skutki, to niech sobie Mira i Łukasz szczęśliwie giną przynajmniej raz na tydzień.

Pani Heleny przy tym nie było. Wcześniej poszła do siebie, żeby czuwać przy łóżku Miry. Nie miał kto powiedzieć: „Niech ojciec tak nie żartuje”.

Dziadek mógł bez przeszkód mówić dalej: — Choć jeśli mamy być sprawiedliwi, to część zasługi musimy przypisać również tym oszustom, kosmitom. Nie wiem, czy uda im się potrząsnąć całą Ziemią, jak sobie wymarzyli, ale na pewno potrząsnęli Piotrowiczami. Piotrowiczami i Polowymi — poprawił się. — Piotrowiczami, Polowymi, rodziną gajowego… A skoro tak, to może jeszcze kimś, kogo nie znamy. Za wcześnie ich osądziłem. Co nie znaczy, że teraz obwiesiłbym ich orderami. Przeciwnie, zasłużyli na… — nie powiedział na co, tylko westchnął i mruknął pozornie bez związku: — Niestety, jestem człowiekiem słabym i pozbawionym zasad. Jako prawnik nadaję się wyłącznie do roli cukiernika w więziennej kuchni. W tej chwili, na przykład, zamiast obmyślać surową karę dla tej bandy awanturników, nie mogę się doczekać ich pożegnalnego występu. Zapowiedzieli niespodziankę, jakby mało ich było do tej pory. A no, zobaczymy…