— Chciał nam podkraść „naszych” kosmitów — Adam Nowak powiedział to zupełnie serio. — Poradzić im, żeby pofatygowali się tam, gdzie ich cudowna technika zostanie lepiej doceniona i oceniona. Jest rzeczywiście właścicielem małego biura podróży i dlatego ma stały paszport, ale jego główne zajęcie polega na wykonywaniu specjalnych zadań, zlecanych mu przez pewne koncerny. Niestety, słuchając Alaudy, przekonał się, że kosmici nie zechcą współpracować z jego mocodawcami, bo potępiają ich działalność. Nadto dziwnym trafem zetknął się z człowiekiem, który go ostrzegł przed oszustami, fabrykującymi fałszywe ślady istot z innych światów. Przestraszony pokazał dziś rano swoje skarby owemu człowiekowi, a ten potwierdził jego obawy. Wobec tego doszedł do wniosku, że tu nie ma już czego szukać. Tak, tak. Nie każdy szpieg biega po górach i dolinach z krótkofalówką i przyprawioną brodą — dorzucił niedbale rozglądając się po okolicy.
Łukasz drgnął i spojrzał podejrzliwie na dziadka Klemensa. Wiedział już, czemu grubas wzgardził zdobytymi z takim trudem skarbami.
Ale teraz wypłynęła ważniejsza sprawa. Ten wysoki mężczyzna zna odpowiedzi na zbyt wiele zagadek. Usłyszeć je mógł tylko od dziadka. Czyżby pan Klemens mimo wszystko zdradził Alaudę i jego przyjaciół? Niemożliwe.
A jednak.
Dziadek westchnął i rzekł: — Dobrze. Wspomniałem wam, że jako prawnik sam wrzuciłbym się do lochu za moje krętactwa, ale to była tylko część prawdy. W owym lochu znalazłbym się bowiem w miłym towarzystwie tego oto człowieka — pan Klemens oskarżycielskim gestem wycelował palec w pierś blondyna. — Jest niepoprawnym intrygantem. Słyszeliście, sam się przechwalał, jak to zręcznie, stosując całą kaskadę kłamstw, przepędził stąd szacownego obcokrajowca. Ja nie jestem jeszcze zdemoralizowany do szpiku kości.
Jeśli chodzi o oprychów w kapeluszach czy bez kapeluszy, a także kudłatych szpiegów, stosuję środki, przed którymi cofnąłby się zapewne każdy uczciwy prokurator, ale nie robię tego bez porozumienia z milicją. Nawet z oficerami milicji i to na wyższych szczeblach.
Tym samym oni stają się współwinni. To oświadczenie kieruję przede wszystkim do Miry i Łukasza — objął wzrokiem oboje wymienionych. — Wy jedyni w tym gronie nie znacie jeszcze pana Adama Nowaka — przedstawił im swojego współkandydata do więziennego lochu. — Wobec tego poznajcie go teraz. To on męczył ludzi, każąc im przez całą noc myszkować po Górku, jakby rzeczywiście było czego szukać. No i on także jest owym oficerem.
— Naturalnie! — przerwał swobodnie Łukasz. Już po pierwszych słowach starszego pana spłynęło na niego olśnienie. Domyślił się, kim jest jego niedawny prześladowca. Kim musi być, skoro wszystkie jego poprzednie wcielenia okazały się nieprawdziwe. Postanowił teraz błysnąć przytomnością umysłu i wziąć skromny odwet. — Naturalnie! — powtórzył wesoło. — To przecież od razu widać. Wtedy wieczorem specjalnie dał się pan zaprowadzić do milicyjnego radiowozu, żeby nie pokazywać swojej legitymacji przy innych pasażerach mikrobusu. Co prawda prawdziwi detektywi zwykle miewają przy sobie po kilka różnych legitymacji, na wszelki wypadek…
— Mądrala! — zawołał zdemaskowany po raz drugi mężczyzna. — Proszę, jaki raptem stał się domyślny! Czy rzeczywiście już wówczas coś przewąchałeś? — zmienił nagle ton. — A potem grałeś przede mną komedię? Przez cały czas?
Łukasz popatrzył mu prosto w oczy, przełknął ślinę i rzekł:
— Nie.
— To dobrze! — roześmiał się pan Nowak. — Inaczej musiałbym natychmiast zawiadomić moich przełożonych, że powinni mnie wyrzucić z pracy, do czego zresztą tak konsekwentnie zmierza obecny tutaj pan profesor Piotrowicz. Najpierw wciąga mnie w swoje podstępne knowania, a potem rozgłasza, że jestem zarazem i milicjantem, i jego wspólnikiem.
A ja miałem do niego takie zaufanie! — zaśmiał się znowu i nagle spoważniał. — Bo państwo nie wiedzą jeszcze o jednym. Mianowicie kiedyś, jako student prawa, uczęszczałem na wykłady pana profesora. Były to najpiękniejsze i najmądrzejsze pogadanki, jakie kiedykolwiek słyszałem.
Do końca życia nie zapomnę, czego się wtedy nauczyłem. Nie tylko, jeśli chodzi o sprawy ściśle związane z historią paragrafów…
— To nie należy do rzeczy, młody człowieku! — ofuknął go szybko dziadek Klemens. — Pomylił mnie pan z kimś innym. Wszystko się panu miesza ze strachu.
— Na pewno nie pomyliłem. Daję złodziejskie słowo honoru.
— Co?!
Łukasz nagle zapomniał o swojej przytomności umysłu. Na szczęście w tym właśnie momencie wkroczyła Mira.
— Chciałabym jednak zauważyć — odezwała się marzącym tonem — że przed chwilą Łukasz zamiast „nie” mógł powiedzieć „tak” i wtedy… no, nie wiem, co zrobiliby pana przełożeni, ale wiem, że my na pana widok zawsze odtąd pękalibyśmy ze śmiechu. Bo my, proszę pana, jesteśmy z natury weseli, a niekiedy, w co będzie panu bardzo trudno uwierzyć, bywamy również troszeczkę złośliwi.
— Złośliwi? Wy? Rzeczywiście, nie wierzę. Chociaż… — pan Nowak skupił się i zmarszczył czoło. — Przypominam sobie pewną scenę…
— Lepiej niech pan już sobie niczego nie przypomina — poradziła Mira — tylko… O, pysznie! — popatrzyła z zadowoleniem na brata, który właśnie pstryknął, uwieczniając oblicze oficera w cywilu — Miał akurat doskonałą minę. Zaraz… Co to ja…
— I pomyśleć, że ja tej dziewczyny szukałem przez całą noc — westchnął mężczyzna.
— Ale pan nie znalazł. Znaleźli inni i… I… — Mira zająknęła się nagle. Jej dotychczasowa pewność siebie przepadła bez śladu. Spuściła główkę i powiedziała cicho: — Przepraszam. Czasem zachowuję się okropnie. Bardzo panu dziękuję za to szukanie… i w ogóle…
— To nie należy do rzeczy — pan Nowak prędko powtórzył słowa dziadka Klemensa.
— Ale… bo właśnie ci, którzy nas znaleźli… Oni… A… a…a… — Mira kichnęła znowu ślicznie, choć niebywale głośno.
— Sto lat. Tylko, że nie wszystko zrozumiałem…
— Jej chodzi o ludzi, którzy nas znaleźli. Nie tylko jej. Mnie także. Skoro pan jest…
— Przecież znaleźli was nie ludzie, a kosmici — rzekł podchwytliwie cywil. — W dodatku wy nic nie możecie o tym wiedzieć, ponieważ pozbawili was pamięci. A może jednak nie zapomnieliście wszystkiego?
— Może zapomnieli, a może nie zapomnieli — mruknął Paweł. — Co to? Śledztwo?
— Chyba coś w tym rodzaju — ojciec Łukasza pokiwał głową. — Nasze spotkanie nie jest przecież takie znowu całkiem przypadkowe — zerknął na pana Nowaka, który przybrał obojętny wyraz twarzy i nie odpowiedział.
— Tak sobie pomyślałam, jak tylko pana zobaczyłam — wyznała pani Helena. — Ale jeśli chodzi o kosmitów, to przyłączam się do prośby Miry i Łukasza.
— Jakiej prośby? — bąknął oficer. — Na całe szczęście nikt mnie tu jeszcze o nic nie prosił…
— To tylko kwestia czasu — rzekł pan Marek. — Zresztą, pan już doskonale wie, o co chodzi.
— Nic nie wiem — bronił się słabo nagabywany.
— Nieprawda, że pan nic nie wie — zaprzeczył zdecydowanie dziadek Klemens. — Prawdą jest natomiast, że nie wie pan wszystkiego — wziął swojego byłego studenta pod ramię, odwrócił go twarzą do Górka i prowadził obok siebie. — Zanim moi krewni i przyjaciele załgają się na śmierć — mówił — powiem panu, gdzie pan może spotkać tych, którzy znaleźli Mirę i Łukasza, oraz dlaczego ta dobrana para nietoperzy, nocująca najchętniej w mrocznych dziurach, nie potrafi wykrztusić, czego od pana chce… — dalsze słowa stały się niezrozumiałe, bo dziadek wraz ze swoim towarzyszem odeszli już dość daleko.