— Dziękujemy — odpowiedział z jeziora męski kwartet.
— Dziękuję — dodatkowo ćwierknął solo Alauda.
Alauda znaczy przecież: skowronek.
Za skałą, zamykającą kotlinkę od strony Górka, zachrobotały kamienie. Wysoki mężczyzna wstał, otrzepał spodnie i poszedł w stronę brzegu. Przez chwilę odprowadzał wzrokiem znikającą w błękicie łódkę, po czym odwrócił się. Z długiego pnia spojrzało na niego siedem par oczu.
Jedno z nich mrugnęło.
— Ścierpły panu nogi? — spytał współczującym tonem dziadek Klemens.
— Ścierpły.
— Długo pan siedział za tym kamieniem i podsłuchiwał?
— Długo.
— Czemu pan siedział za kamieniem i podsłuchiwał? — pani Helena popatrzyła na przybysza z łagodnym wyrzutem.
— Ponieważ albo ja przyszedłem za wcześnie, albo oni odpłynęli za późno — wyjaśnił pan Adam Nowak. — Nic dziwnego. Na ich miejscu także bym się nie śpieszył, gdyby mi ktoś tak pięknie i mądrze tłumaczył, żebym nie tracił nadziei. A potem zapraszał do siebie na zachwycające wakacje.
— Dlaczego pan do nas po prostu nie podszedł? — nadal nie rozumiała pani Helena.
— Ten pan jest osobą urzędową — rzekł dziadek. — Gdyby przypadkiem spotkał oszustów, podających się za kosmitów, musiałby ich natychmiast aresztować. Za naruszenie porządku, niepotrzebne alarmowanie władz i opinii publicznej… Za mnóstwo różnych rzeczy. A tak, co może zrobić? Spóźnił się, nieborak. Uciekli. Nie ma kogo wsadzić do ciupy. Pech.
— Panie profesorze, pan mnie wpędzi do grobu. I wtedy wreszcie zaaresztują pana.
— Zostawię testament…
— Niech ojciec tak nie żartuje… — zorientowała się w końcu pani Helena. — Proszę pana — uśmiechnęła się do tajemniczego mężczyzny — jest pan bardzo miłym, dobrym i mądrym człowiekiem.
— Co znowu! — zmieszał się Nowak. — Nawiasem mówiąc, z tego, że teraz tak się haniebnie spóźniłem, nic jeszcze nie wynika. Niestety, wiem, gdzie ich szukać…
— I co? Będzie ich pan szukać? — spytał pan Marek.
Mężczyzna westchnął.
— Proszę mnie nie ciągnąć za język. Ja także nie działam bez porozumienia z milicją, jak pewien profesor. W tym wypadku oznacza to, że podzielę odpowiedzialność z moimi przełożonymi. Oni zadecydują.
— Słusznie — powiedział dziadek, posuwając się na pniu, żeby zrobić mu miejsce. — Wobec tego teraz przestańmy już tłuc się myślami między Alaudą a kryminałem. Niech pan siada i patrzy. Nadchodzi ta jedyna pora między zachodem a zmierzchem. W dole jezioro nie ma już w ogóle dna. W górze słońce i noc bawią się w chowanego, a przy okazji przewracają na siebie buteleczki z farbami. Cienie wędrują po brzegu i zgarniają skały coraz ciaśniej wokół nas…
— Prawda — mruknął cywil siadając obok dziadka. — Zapomniałem na chwilę, że pan pisze książki.
— Tego, o czym mówiłem nie napiszę, bo tego nie da się napisać. Raczej namaluje to moja synowa. Ale to jest. I my to widzimy.
My to widzimy — rzekł sobie w duchu Łukasz.
Księżyc świecił jak oszalały.
Mira kichnęła.
Paweł wstał, wziął od mamy sweter i podał go siostrze.
— Nie chcę — mruknęła i znowu przesunęła się kawałeczek w stronę Łukasza. Paweł spojrzał teraz na niego wzrokiem, jakim porozumiewają się mężczyźni, kiedy rzecz rozbija się o kobiecy upór.
— Niech ona to włoży — powiedział.
Łukasz odebrał od niego sweter i zarzucił go Mirze na plecy. Dziewczyna nawet nie drgnęła.
Zresztą noc była cudownie świeża, ale nie zimna.
Nikomu nie śpieszyło się do domu.
Obok Łukasza poruszyła się czarna główka.
— O czym myślisz?…
Chłopiec od razu przestał myśleć. Zerwał się z pnia, odbiegł kilka kroków, stanął profilem i przyłożył sobie do twarzy szpiegowską brodę.
Broda była wewnątrz lepka od kleju i miała gumkę przytrzymującą ją na głowie. W nocnej scenerii, na tle księżyca, brodaty Łukasz wyglądał jak praojciec wszystkich czarnoksiężników. Wzniósł w górę ramiona i zawołał: — Tu Łukaś z Planety Tsieciej! Pozdrawiam was, gwiazdy! Niech ktoś psijedzie od was do Górka i zobaci, jak tu ślićnie!
Paweł na wszelki wypadek pstryknął. Ciemno, bo ciemno, ale a nuż coś wyjdzie. Przepuścić taką okazję?
Chwilę później nadarzyła się mu okazja jeszcze rzadsza, jeśli nie zgoła jedyna.
— Daj — Mira wyciągnęła rękę, zabrała Łukaszowi pożegnalny prezent Małego i wypróbowała go na sobie.
— Gdyby było mniej świadków — odezwał się dziadek Klemens — Łukasz, ponieważ jest z natury rycerski, powiedziałby zapewne: „Dziewczyno, podobasz mi się wszędzie i zawsze, bez brody i z brodą”. Ale ja w moim wieku, mogę sobie pozwolić na szczerość. Dziewczyno, oświadczam ci, że wyglądasz paskudnie.
Mira natychmiast zdjęła brodę, a Łukasz pomyślał, że dziadek nieco przecenił jego rycerskość. Przenigdy nie powiedziałby Mirze, że mu się podoba z brodą. No, chyba że wyrosłaby jej naprawdę. Nad nieszczęściem na pewno by się ulitował.