— Przejrzała mnie pani na wylot — odpowiedział Haviland Tuf z nieruchomą twarzą.
Kufel parsknął na niego, a Tolly Mune spojrzała ze zdumieniem na ogromnego kota.
— Więc to jednak prawda? — wykrztusiła. — A niech mnie licho! Tuf i Kufel wpatrywali się sobie w oczy. Żaden nawet nie mrugnął.
— Zresztą, to bez znaczenia — oświadczyła Mune. — Zostajesz tutaj, Tuf, więc będzie lepiej, jeśli zaczniesz przyzwyczajać się do tej myśli. Nasze nowe okręty naprawdę mogą cię zniszczyć, i zrobią to, jeśli spróbujesz ucieczki.
— Zaiste. Ja natomiast zniszczę magazyn tkanek, jeśli spróbujecie wedrzeć się siłą na pokład „Arki”. Sytuacja wygląda więc na patową, ale na szczęście wcale nie musi trwać w nieskończoność. Podróżując po usianym gwiazdami kosmosie, często myślałem o S’uthlam, a kiedy tylko miałem chwilę czasu, prowadziłem metodyczne badania mające na celu znalezienie satysfakcjonującego, trwałego rozwiązania waszych problemów.
Kufel usiadł na kolanach Mune i zaczął głośno mruczeć.
— I co, znalazłeś je? — zapytała z powątpiewaniem Przewodnicząca Rady Planety.
— Już dwukrotnie S’uthlamczycy oczekiwali ode mnie cudownego rozwiązania problemów spowodowanych ich reprodukcyjnym szaleństwem oraz nadzwyczajną surowością zasad religijnych. Już dwa razy wzywano mnie, abym rozmnożył chleb i ryby. Ostatnio jednak doszedłem do wniosku — stało się to podczas lektury księgi zawierającej starożytne legendy, w tym także tę, do której właśnie się odwołałem — iż dokonałem nie tego cudu, co trzeba. Zwykłe mnożenie nic nie znaczy wobec rozwoju następującego w postępie geometrycznym, a chleb i ryby, choćby nie wiadomo jak liczne i smakowite, w ostatecznym rozrachunku muszą okazać się niewystarczające wobec waszych potrzeb.
— O czym ty właściwie mówisz, do diabła? — zapytała Tolly Mune.
— Tym razem chcę wam przedstawić rozwiązanie ostateczne.
— To znaczy?
— Mannę.
— Mannę — powtórzyła Tolly.
— Pożywienie o naprawdę cudownych właściwościach. Na razie nie musicie zaprzątać sobie głowy szczegółami; poznacie je we właściwym czasie.
Przewodnicząca Rady Planety i jej kot popatrzyli podejrzliwie na Tufa.
— We właściwym czasie? A kiedy to będzie, do jasnej cholery?
— Jak tylko spełnicie moje warunki — odparł Haviland Tuf.
— Jakie warunki?
— Po pierwsze: ponieważ w najmniejszym stopniu nie uśmiecha mi się perspektywa spędzenia reszty życia na orbicie wokół S’uthlam, musi mi pani obiecać, że po wykonaniu zadania będę mógł odlecieć, dokąd zechcę.
— Na to nie mogę się zgodzić. Zresztą, nawet gdybym to zrobiła, już sekundę później Rada Planety jednomyślnie usunęłaby mnie ze stanowiska.
— Po drugie — ciągnął niewzruszenie Tuf — należy niezwłocznie doprowadzić do zakończenia wojny. Obawiam się, iż nie zdołam skoncentrować się na pracy, jeśli będzie towarzyszyła mi świadomość, że lada chwila w pobliżu „Arki” może rozpętać się krwawa bitwa kosmiczna. Eksplodujące okręty, smugi laserowego ognia widoczne w obłokach uciekającego powietrza oraz transmitowane przez system łączności krzyki umierających ludzi z pewnością nie wpłynęłyby pozytywnie na wydajność mojej pracy. Co więcej, nie widzę powodu, aby poświęcać tak wiele czasu i wysiłku zadaniu doprowadzenia do równowagi rozchwianego ekosystemu S’uthlam, jeżeli zaraz potem bojowe okręty sił koalicyjnych miałyby zasypać powierzchnię planety bombami plazmowymi, unicestwiając w ten sposób moje skromne osiągnięcia.
— Przerwałabym tę wojnę, gdybym tylko mogła, ale to nie takie proste. Obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie.
— Jeśli nie ostateczny pokój, to choć krótkotrwałe zawieszenie broni. Mogłaby przecież pani wysłać emisariusza z propozycją rozejmu.
— To już bardziej prawdopodobne — zgodziła się Tolly Mune. — Ale po co? — Kufel miauknął z niepokojem. — Do licha, ty na pewno coś knujesz!
— Owszem: wasze ocalenie. Proszę mi wybaczyć, jeśli nieświadomie ingeruję w dalekosiężne plany zmierzające do osiągnięcia interesujących zmian genetycznych drogą mutacji popromiennej.
— Potrafimy się obronić. Poza tym nie chcieliśmy tej wojny!
— Ogromnie mnie to cieszy, gdyż wynika z tego, że krótka przerwa nie sprawi wam większego kłopotu.
— Nasi przeciwnicy nigdy się na to nie zgodzą, zresztą podobnie jak Rada Planety.
— Wielka szkoda — powiedział spokojnie Tuf. — Może wiec powinniśmy dać S’uthlamczykom trochę czasu do namysłu? Jestem pewien, że za dwanaście lat ci spośród nich, którzy ocaleją, okażą się bardziej skłonni do kompromisu.
Tolly Mune w milczeniu wyciągnęła rękę i podrapała Kufla za uchem. Kocur wpatrywał się w Tufa, a po chwili z jego gardła wydobył się dziwny, płaczliwy odgłos. Kiedy Przewodnicząca Rady Planety wstała raptownie z miejsca, kot zeskoczył miękko na podłogę.
— Wygrałeś, Tuf — oświadczyła. — Zaprowadź mnie do centrali łączności, żebym mogła wszystko załatwić. Ty możesz czekać w nieskończoność, ale ja nie. Ludzie umierają nawet teraz, kiedy rozmawiamy. — Mówiła ostro i twardo jak zwykle ale w głębi duszy, oprócz gnębiącego ją niepokoju, po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuła coś w rodzaju nadziei. Może naprawdę uda mu się zakończyć wojnę i rozwiązać kryzys? Może naprawdę jest jakaś szansa? Nie pozwoliła jednak, aby te mieszane uczucia znalazły odbicie w jej głosie. — Tylko nie myśl sobie, że uda ci się spłatać nam jakiegoś psikusa!
— Szczerze mówiąc, poczucie humoru nigdy nie było moją najsilniejszą stroną — odparł Tuf.
— Pamiętaj, że mam Kufla. Dax tak się przestraszył, że nie będziesz miał z niego żadnego pożytku, a Kufel da mi znać natychmiast, jak tylko zaczną chodzić ci po głowie myśli o zdradzie!
— Moje najlepsze zamiary nieodmiennie spotykają się z krzywdzącymi podejrzeniami.
— Kufel i ja będziemy twoimi cholernymi cieniami, Tuf. Zostanę na tym statku dopóty, dopóki nie wywiążesz się z zadania, i będę się uważnie przyglądać wszystkiemu, co robisz.
— Zaiste — powiedział Haviland Tuf.
— Chciałabym, żebyś sobie zapamiętał parę rzeczy — ciągnęła Mune. — Teraz ja jestem Przewodniczącą Rady Planety, nie Josen Rael ani nie Cregor Blaxon. Ja. Kiedy jeszcze byłam kapitanem Portu, nazywali mnie Stalową Wdową. Jak będziesz miał chwilę czasu, możesz zastanowić się dlaczego.
— Na pewno to uczynię — odparł Tuf, wstając z fotela. — Czy życzy sobie pani, abym jeszcze coś przemyślał?
— Tylko jedno: pewną scenę z filmu Tuf i Mune.
— Jeśli mam być szczery, to robiłem, co w mojej mocy, aby zapomnieć o tym pożałowania godnym wytworze przemysłu rozrywkowego. Którą konkretnie scenę ma pani na myśli?
— Tę, w której jeden z kotów rozszarpuje strażnika na strzępy — odparła Tolly Mune z niewinnym uśmiechem.
Kufel otarł się o jej kolano, zmierzył Tufa przeciągłym spojrzeniem i zamruczał donośnie.
Uzgodnienie warunków rozejmu zajęło niemal dziesięć dni, potem zaś trzeba było zaczekać jeszcze trzy na przybycie wysłanników sił koalicyjnych. Tolly Mune spędziła ten czas, włócząc się po „Arce” dwa kroki i jedną myśl za Havilandem Tufem, zasypując go pytaniami, zaglądając mu przez ramię, towarzysząc podczas inspekcji zbiorników, w których odbywało się rozmnażanie tkanek, pomagając karmić koty oraz starając się nie dopuścić wrogo nastawionego Daxa w pobliże Kufla. Jak na razie, nie stwierdziła, by Tuf robił coś podejrzanego.