Codziennie miała do załatwienia mnóstwo spraw. Urządziła sobie biuro w centrali łączności, dzięki czemu nie musiała zbytnio oddalać się od Tufa, i tam rozstrzygała nie cierpiące zwłoki problemy.
Codziennie setki ludzi próbowało skontaktować się z Havilandem Tufem, lecz on wydał komputerowi polecenie, aby ten nie łączył żadnych rozmów.
Kiedy wreszcie nadszedł wyznaczony dzień, z wnętrza długiego, luksusowego promu wyszli przedstawiciele sił koalicji, rozglądając się ze zdumieniem po zastawionym zbieraniną najróżniejszych pojazdów kosmicznych lądowisku „Arki”. Oni także prezentowali się bardzo malowniczo. Kobieta z Jazbo miała sięgającą do pasa grzywę granatowoczarnych włosów, namaszczonych wonnymi olejkami, oraz policzki pokryte bliznami świadczącymi o jej stanowisku. Skrymir przysłał krępego mężczyznę o kwadratowej, czerwonej twarzy i włosach koloru górskiego lodu. Miał kryształowobłękitne oczy oraz kolczugę niemal dokładnie tej samej barwy. Wysłannik Lazurowej Triuny poruszał się omotany siecią holograficznych projekcji, stanowiąc jedynie niezbyt wyraźny kształt przemawiający szeptem, wzmocnionym licznymi, nakładającymi się na siebie echami. Cyborg z Roggandora był niemal równie barczysty jak wysoki, składał się zaś w równych proporcjach z duraluminium, ciemnej plastostali i ciała o cętkowanej, czerwono-czarnej skórze.
Nieduża, delikatnie zbudowana kobieta w szacie z półprzeźroczystego pastelowego jedwabiu reprezentowała Planetę Henry’ego; miała ciało dorastającego chłopca i szkarłatne oczy, które mogły należeć do osoby w dowolnym wieku. Na czele grupy ambasadorów stał zwalisty, otyły, ubrany z przepychem przedstawiciel Yandeen; jego pomarszczona skóra była koloru miedzi, a długie włosy splecione w cienkie warkoczyki sięgały poniżej pasa.
Haviland Tuf nadjechał wieloczłonowym pojazdem przypominającym węża na kołach i zatrzymał go przed ambasadorami. Uśmiechnięty radośnie poseł z Yandeen zrobił jeszcze jeden krok naprzód, mocno uszczypnął się w pełny policzek, a następnie złożył głęboki ukłon.
— Podałbym ci rękę, ale pamiętam, że nie byłeś zwolennikiem tego zwyczaju — powiedział. — Pamiętasz mnie, mucho?
Haviland Tuf mrugnął dostojnie.
— Przypominam sobie jak przez mgłę, że jakieś dziesięć lat temu spotkałem pana w kapsule podczas podróży z Pajęcznika na powierzchnię S’uthlam.
— Ratch Norren — przedstawił się mężczyzna. — Nie jestem zawodowym dyplomatą, ale Zespół Koordynatorów doszedł do wniosku, że będzie najlepiej, jeśli wyślą kogoś, kto już się z tobą zetknął i dobrze zna zwyczaje Suthków.
— To obraźliwe określenie, Norren — zwróciła mu ostro uwagę Mune.
— To raczej wy łatwo się obrażacie — zripostował Ratch Norren.
— I jesteście niebezpieczni — dodał szeptem wysłannik Lazurowej Triuny z wnętrza holograficznej mgły.
— Zostaliśmy zaatakowani! — zaprotestowała Tolly Mune.
— Przeprowadziliśmy jedynie wyprzedzającą operację defensywną — zazgrzytał cyborg z Roggandora.
— Doskonale pamiętamy poprzednią wojnę — włączyła się do dyskusji mieszkanka Jazbo. — Tym razem nie mamy zamiaru czekać, aż wasi przeklęci ekspansjoniści obrosną w piórka i spróbują znowu skolonizować nasze planety.
— Niczego takiego nie planujemy.
— Wy nie, pajęczarko — zgodził się Ratch Norren. — Ale bądź tak dobra, spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że waszym ekspansjonistom nie marzy się po nocach, iż rozmnażają się bez ograniczeń na Yandeen.
— I Skrymirze.
— Roggandor nie ulegnie waszym zakusom!
— Nigdy nie zdobędziecie Lazurowej Triuny!
— A komu mogłoby zależeć na zdobyciu tej cholernej Lazurowej Triuny? — parsknęła Tolly Mune, Kufel zaś mruknął z aprobatą.
— Ta krótka lekcja zasad rządzących międzyplanetarną dyplomacją najwyższego szczebla była nad wyraz pouczająca — oświadczył Haviland Tuf. — Niemniej odnoszę wrażenie, iż oczekują nas znacznie ważniejsze zadania. Jeżeli szanowni ambasadorowie zechcieliby usadowić się w moim pojeździe, udalibyśmy się w miejsce, gdzie ma się odbyć konferencja.
Wymieniając półgłosem mniej lub bardziej nieprzychylne uwagi, wysłannicy sprzymierzonych planet zastosowali się do prośby Tufa, dzięki czemu zaraz potem długi pojazd ruszył przez lądowisko, lawirując między niezliczonymi nieruchomymi statkami. Wrota śluzy powietrznej, okrągłej i czarnej niczym tunel lub paszcza jakiejś żarłocznej bestii, otworzyły się przed nim, by zamknąć się z sykiem, jak tylko wehikuł znalazł się we wnętrzu śluzy. Pojazd znieruchomiał w całkowitej ciemności. Tuf milczał, nie reagując na szeptane narzekania. Chwilę później rozległ się metaliczny, zgrzytliwy odgłos i podłoga pomieszczenia zaczęła się pomału opuszczać, by znieruchomieć dwa pokłady niżej. Otworzyły się drzwi, a Tuf włączył reflektory i skierował pojazd w wypełniony ciemnością korytarz.
Jechali w przejmującym chłodzie przez mroczny labirynt, mijając niezliczone, szczelnie pozamykane drzwi. Podążali za ledwo widoczną, pomarańczową linią, prześwitującą niczym duch przez zalegającą podłogę warstwę kurzu. Jedyne światło pochodziło z reflektorów pojazdu oraz ze wskaźników żarzących się słabym blaskiem na tablicy przed Tufem. Początkowo posłowie przekomarzali się między sobą, ale wkrótce dało o sobie znać przytłaczające działanie ogromnych przestrzeni, gdyż pasażerowie wehikułu milkli jeden po drugim. W pewnej chwili Kufel począł rytmicznie ugniatać pazurami kolana Tolly Mune.
Po długiej podróży przez kurz, ciemność i ciszę, pojazd dotarł do ogromnych, podwójnych drzwi, które otworzyły się przed nim ze złowrogim sapnięciem, a następnie zatrzasnęły się głośno za plecami pasażerów zajmujących ostatnie miejsca. W pomieszczeniu, do którego wjechali, panowała znacznie wyższa temperatura, a powietrze było bardzo wilgotne. Haviland Tuf zahamował i wyłączył reflektory. Zapadła nieprzenikniona ciemność.
— Gdzie jesteśmy? — zapytała Tolly Mune.
Jej głos odbił się od odległego sufitu, ale echo wydawało się dziwnie przytłumione. Pomieszczenie z pewnością miało ogromne rozmiary. Kufel zasyczał niepewnie, wciągnął badawczo powietrze i miauknął cicho.
Rozległy się kroki, zaraz potem zaś w odległości dwóch metrów od nieruchomego pojazdu zapłonęło światełko. Tuf pochylał się nad konsoletą, obserwując ekran monitora. Nacisnął jeden z podświetlonych przycisków i z ciepłej ciemności wyłonił się rozłożysty, wyściełany fotel. Tuf zasiadł na nim jak na tronie, po czym przesunął palcami po miniaturowym pulpicie zamontowanym w podłokietniku. Fotel rozjarzył się słabym, fioletowym blaskiem.
— Bądźcie uprzejmi iść za mną — powiedział Haviland Tuf i fotel zaczął się powoli oddalać, płynąc w powietrzu.
— A niech mnie licho! — mruknęła Tolly Mune.
Pospiesznie chwyciła Kufla w objęcia, wyskoczyła z wagonika i ruszyła za majestatycznie sunącym tronem Tufa. Ambasadorzy podążyli jej śladem, pojękując i narzekając. Tuż za sobą wyraźnie słyszała ciężkie stąpnięcia cyborga. Siedzisko Tufa było jedynym źródłem światła w morzu ciemności. Nagle Tolly poczuła, że nastąpiła na coś miękkiego.
Przeraźliwy koci wrzask sprawił, że raptownie odskoczyła do tyłu, uderzając w szeroką pierś cyborga. Zmieszana, przyklękła i ostrożnie wyciągnęła przed siebie rękę, drugą przyciskając Kufla do piersi; po chwili wyczuła pod palcami miękkie kocie futerko. Obcy kot otarł się o jej przedramię, pomrukując głośno. Kątem oka udało się jej dostrzec niewyraźny zarys jego ciała: miał krótką sierść i był bardzo mały. Ułożył się na grzbiecie, pozwalając drapać się po brzuszku. Kobieta z Jazbo potknęła się o nią w ciemności i o mało nie przewróciła, a potem nagle Kufel zeskoczył na podłogę, gdzie zaczął gorączkowo obwąchiwać nieznajomego kota, który zrewanżował mu się tym samym, następnie zaś dał susa i zniknął w mroku. Potężny kocur zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie podążył za nim.