Выбрать главу

— Być może — mruknęła z powątpiewaniem Tolly Mune. — Niemniej jednak…

— Po drugie — ciągnął Tuf — manna rośnie bardzo szybko. Nadzwyczajne trudności wymagają zastosowania nadzwyczajnych środków zaradczych. Manna jest właśnie takim środkiem. To sztuczna hybryda, genetyczny przekładaniec ułożony z fragmentów DNA pochodzących z wielu planet. Wśród jej naturalnych przodków znajdziecie chlebokrzew z Hafeer, rozmnażający się nocą chwast z Noctos, cukrowór z Guliwera, a także zmodyfikowaną odmianę kudzu ze Starej Ziemi. Przekonacie się, że jest bardzo odporna, błyskawicznie się rozprzestrzenia, nie wymaga zabiegów pielęgnacyjnych oraz że jest w stanie bardzo szybko przekształcić cały ekosystem.

— Jak szybko? — zapytała Tolly.

Palec Tufa dotknął kolejnego przycisku w podłokietniku fotela. Dax zamruczał cicho.

Zapłonęły światła.

Tolly Mune zmrużyła oczy, oślepiona blaskiem.

Siedzieli mniej więcej pośrodku wielkiego, okrągłego pomieszczenia o średnicy co najmniej pół kilometra, nakrytego z góry kopułą, której sklepienie dzieliła od podłogi odległość jakichś stu metrów. Ze ściany za plecami Tufa wyłoniło się kilka ogromnych ekosfer z plastostali, odkrytych z wierzchu i wypełnionych ziemią. Skład gleby w każdej z nich był inny, odpowiadając rozmaitym warunkom, jakie można spotkać na powierzchni planety: od białego, sypkiego piasku poczynając, poprzez wilgotne mady, brejowatą glinę, na żyznych czarnoziemach kończąc. W każdej ekosferze rósł jeden krzak manny. Rósł. Rósł. I rósł.

Miały już dobrze ponad dwa metry wysokości, sięgając badawczo bocznymi pędami daleko poza pojemniki, niemal do fotela zajmowanego przez Tufa. Inne pędy pięły się w górę po gładkich ścianach pomieszczenia, zwieszając się obfitymi girlandami z wybrzuszonego sklepienia, a ponieważ częściowo zasłaniały wtopione w sufit lampy, światło padało na podłogę nieregularnymi, wciąż zmieniającymi kształt, plamami. Miało zielonkawą, niezwykłą barwę. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, pyszniły się białe owoce wielkości ludzkiej głowy, przepychające się zawzięcie przez gęstą zasłonę liści. W pewnej chwili jeden z nich oderwał się i z głuchym pacnięciem upadł na podłogę; teraz Tolly rozumiała, dlaczego echa w tym pomieszczeniu wydawały się dziwnie przytłumione.

— Okazy, które teraz oglądacie — oznajmił Haviland Tuf doskonale obojętnym tonem — zaczęły kiełkować równe czternaście dni temu, tuż przed moim pierwszym spotkaniem z szanowną Przewodniczącą Rady Planety. Wystarczyła jedna sadzonka w każdym pojemniku. Nie podlewałem ich ani nie nawoziłem, bo gdybym to uczynił, rośliny byłyby znacznie dorodniejsze od tych wynędzniałych egzemplarzy, jakie ośmieliłem się wam zaprezentować.

Tolly Mune podniosła się z fotela. Większą część życia spędziła w zerowej grawitacji, w związku z czym przy pełnym ciążeniu nawet ta prosta czynność wymagała od niej sporego wysiłku, ale Przewodnicząca Rady Planety rozpaczliwie potrzebowała świadomości, że dysponuje nad pozostałymi jakąkolwiek, choćby niewielką, przewagą psychiczną — nawet wynikającą z faktu, że ona stoi, podczas gdy tamci siedzą. Sztuczka Tufa z czarodziejską manną zaparła jej dech w piersi, była sama wśród nieprzyjaciół, Kufel polazł nie wiadomo dokąd, a Dax siedział na ramieniu swego pana, pomrukując cicho i wpatrując się w nią złocistymi oczami zdolnymi zawczasu dostrzec każdy podstęp.

— Całkiem nieźle — powiedziała.

— Cieszę się, że tak pani uważa — odparł Tuf, głaszcząc kota.

— Co konkretnie proponujesz?

— Natychmiastowe rozpoczęcie obsiewania planety. Można do tego wykorzystać prom „Arki”. Pozwoliłem już sobie zapełnić jego ładownie eksplodującymi pojemnikami z nasionami manny. Nasiona te, uwolnione w górnych warstwach atmosfery zgodnie z przygotowanym przeze mnie schematem, zostaną zaniesione przez wiatr nawet do najdalszych zakątków S’uthlam, by zacząć kiełkować natychmiast po zetknięciu się z ziemią. Mieszkańcom planety nie pozostanie nic innego, jak po pewnym czasie przystąpić do jedzenia. — Haviland Tuf odwrócił długą, bladą twarz od kobiety i skierował ją ku ambasadorom sprzymierzonych planet. — Z pewnością zastanawiacie się teraz, jaką rolę macie do odegrania w moim planie.

— Racja — przemówił w imieniu wszystkich Ratch Norren, uszczypnąwszy się najpierw w policzek, i rozejrzał się niepewnie dokoła. — Sprawa wygląda tak, jak już powiedziałem: to zielsko wykarmi wszystkich Suthków, ale my nie będziemy z tego mieli żadnego pożytku.

— Mnie natomiast wydaje się, iż konsekwencje nowo powstałej sytuacji są aż nadto oczywiste — powiedział Tuf. — S’uthlam stanowi zagrożenie dla innych planet wyłącznie dlatego, że wciąż balansuje na krawędzi katastrofy żywnościowej, co sprawia, że jego spokojne i cywilizowane społeczeństwo znajduje się w stanie permanentnego braku stabilności. Dopóki u władzy utrzymywali się technokraci, S’uthlam pokojowo koegzystował ze wszystkimi sąsiadami; niestety, kiedy ster rządów przejmą ekspansjoniści, S’uthlamczycy ponad wszelką wątpliwość przeistoczą się w niebezpiecznych agresorów.

— Nie jestem żadną cholerną ekspansjonistką! — zaprotestowała Tolly Mune.

— Wcale tego nie sugeruję. Zarazem nie ulega jednak wątpliwości, że mimo swoich niewątpliwych predyspozycji, nie będzie pani pełniła dożywotnio funkcji Przewodniczącej Rady Planety. Wojna czai się tuż-tuż. Co prawda będzie miała charakter defensywny, ale kiedy zostanie już pani usunięta z urzędu, jej miejsce zaś zajmie jakiś ekspansjonista, bez wątpienia przerodzi się ona w wojnę zaczepną. Biorąc pod uwagę warunki, jakie stworzyli sobie na swojej planecie sami S'uthlamczycy, taki scenariusz wydarzeń jest bardziej niż prawdopodobny i żaden przywódca, choćby nie wiadomo jak kompetentny i pełen dobrej woli, nie zdoła go zmienić.

— Otóż to — odezwała się młoda kobieta reprezentująca Planetę Henry’ego. W jej spojrzeniu była przenikliwość zupełnie nie pasująca do młodego, niemal dziewczęcego wyglądu. — Skoro wojna jest nie do uniknięcia, lepiej przystąpmy do niej już teraz i rozwiążmy problem raz na zawsze.

— Lazurowa Triuna zgadza się z tym poglądem — zaszeptał poseł ukryty za rozedrganą mgłą hologramów.

— I bardzo słusznie, zakładając jednak, że istotnie musi dojść do wybuchu wojny — odparł Tuf.

— Przed chwilą właśnie to nam powiedziałeś! — poskarżył się płaczliwym tonem Ratch Norren.

Haviland Tuf pogładził gęstą, czarną sierść kocura.

— To nieprawda, szanowny panie. Moje stwierdzenia o niemożności uniknięcia wojny i głodu opierały się na założeniu, że dojdzie do załamania się kruchej równowagi żywnościowej na planecie. Gdyby jednak to nie nastąpiło, S’uthlam nie będzie stanowił żadnego zagrożenia dla planet w tym sektorze galaktyki, a tym samym wojna stanie się nie tylko niepotrzebna; ale także moralnie naganna.

— A ty uważasz, że może się do tego przyczynić to paskudne zielsko? — zapytała z pogardą kobieta z Jazbo.

— Zaiste.

Ambasador Skrymiru potrząsnął głową.

— Doceniam twoje zaangażowanie, Tuf, ale uważam, że się mylisz. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby uwierzyć w kolejny przełom. S’uthlam przeżywał już najróżniejsze „rozkwity”, „odrodzenia” i rewolucje ekologiczne, ale w ostatecznym rozrachunku nic się nie zmieniło. Musimy załatwić tę sprawę raz na zawsze.

— Jestem jak najdalszy od tego, aby przeciwstawiać się waszym samobójczym zachciankom — powiedział Haviland Tuf, drapiąc Daxa za uchem.