Tolly próbowała coś powiedzieć, ale słowa nie chciały przecisnąć się jej przez gardło. On jest szalony, pomyślała.
— Kryzys, który dotknął S’uthlam, mógł zostać rozwiązany wyłącznie dzięki boskiej interwencji — ciągnął Tuf. — Załóżmy na chwilę, że przystałem na wasze żądanie i zgodziłem się sprzedać wam „Arkę”. Czy naprawdę przypuszcza pani, że jakikolwiek zespół ekologów i biotechników, choćby byli specjalistami najwyższej klasy, zdołałby znaleźć sposób na długotrwałe rozwiązanie waszych problemów? Z pewnością jest pani na to zbyt inteligentna. Nie mam żadnych wątpliwości, iż dysponując niewyobrażalnymi zasobami statku, ludzie ci — z pewnością geniusze intelektu, dysponujący wiedzą nieporównywalnie większą ode mnie — dokonaliby licznych odkryć, pozwalających S’uthlamczykom rozmnażać się bez żadnych ograniczeń jeszcze przez sto, dwieście, a może nawet trzysta lub czterysta lat. Jednak, w ostatecznym rozrachunku, dostarczone przez nich odpowiedzi także okazałyby się niewystarczające, podobnie jak moje skromne próby sprzed pięciu i dziesięciu lat oraz wszystkie przełomowe odkrycia, dokonywane przez waszych uczonych w ciągu minionych stuleci. Szanowna pani, nie istnieje żadne racjonalne rozwiązanie dylematu, przed którym staje populacja rozmnażająca się w postępie geometrycznym. Ratunek mogą przynieść jedynie cuda: chleb i ryby, manna z nieba i temu podobne. Dwa razy podjąłem próbę jako inżynier ekolog i dwa razy zawiodłem; teraz postanowiłem zachować się jak bóg, którego interwencji S’uthlam pilnie potrzebuje. Gdybym po raz trzeci zmierzył się z problemem jako człowiek, bez wątpienia znowu poniósłbym klęskę, a wówczas rozwiązaniem waszych problemów zajęliby się bogowie znacznie okrutniejsi ode mnie, mianowicie czterej znani z dawnych mitów jeźdźcy dosiadający przedstawicieli dawno wymarłego gatunku ssaków, wyobrażający zarazę, głód, wojnę i śmierć. Dlatego właśnie muszę zapomnieć, że jestem człowiekiem, i zacząć postępować jak bóg.
— O tym, że jesteś człowiekiem, zapomniałeś już cholernie dawno temu, co jednak wcale nie oznacza, że stałeś się bogiem — odparła Tołly Mune. — Co najwyżej demonem, na pewno nieprzeciętnym megalomanem, być może potworem. Tak, nawet na pewno: jesteś potworem, ale nie bogiem.
— Potworem — powtórzył Tuf. — Zaiste. — Mrugnął ze zdziwieniem. — Miałem nadzieję, iż pani niewątpliwe zalety intelektualne oraz życiowe doświadczenie sprawią, że okaże mi pani więcej zrozumienia. — Zamrugał ponownie, tym razem aż trzy razy. Jego pociągła, blada twarz była równie nieruchoma jak zawsze, jednak w głosie Tufa pojawiło się coś, czego Tolly nigdy do tej pory nie słyszała, a co sprawiło, że ogarnęło ją zdumienie, a nawet niepokój. To coś bardzo przypominało emocję.
— Czyni mi pani ogromną krzywdę — poskarżył się Tuf. Kufel zamiauczał żałośnie.
— Wygląda na to, że pani kot znacznie łatwiej przyswaja sobie wnioski wypływające z chłodnej i beznamiętnej analizy rzeczywistości. Może powinienem wszystko wyjaśnić jeszcze raz od początku?
— Potwór.
— Jak zwykle, moje wysiłki są niedoceniane i ściągają na moją głowę niezasłużone oszczerstwa.
— Potwór! — powtórzyła.
Tuf gwałtownie zacisnął prawą pięść, a następnie, powoli i jakby z ociąganiem, rozprostował palce.
— Wygląda na to, że jakiś tik nerwowy sprawił, iż pani zasób słownictwa uległ drastycznemu ograniczeniu.
— Wcale nie — odparła. — Po prostu to jedyne określenie, jakie do ciebie pasuje.
— Zaiste. W takim razie, ponieważ jestem potworem, powinienem zacząć zachowywać się jak potwór. Proszę o tym nie zapominać, kiedy będzie pani rozważać swą decyzję.
Kufel gwałtownie podniósł głowę, przez chwilę przyglądał się Tufowi, jakby dostrzegł coś zdumiewającego w jego bladej, pociągłej twarzy, po czym zasyczał głośno i zaczął powoli cofać się ze zjeżoną sierścią. Kiedy Tolly wzięła go na ręce, przekonała się, że kot drży jak w febrze.
— O co chodzi? — zapytała zmienionym głosem. — Jaką decyzję? Przecież ty podjąłeś już wszystkie cholerne decyzje! O czym mówisz, do diabła?
— Pozwoli pani zwrócić sobie uwagę, że jak do tej pory ani jedno nasiono manny nie spadło na powierzchnię S’uthlam.
— I co z tego? Przecież dobiłeś już targu, a ja nie znam sposobu, żeby cię powstrzymać.
— Zaiste. Godne pożałowania. Kto wie, jeśli się pani zastanowi, może jeden sposób przyjdzie pani na myśl… Tymczasem proponuję, żebyśmy udali się do mojej kwatery. Dax z pewnością czeka już na wieczorny posiłek. Dla nas przygotowałem wyśmienite ciasteczka grzybowe oraz piwo z Moghoun, o smaku, który jest w stanie zadowolić zarówno bogów, jak i potwory. Ma się rozumieć, urządzenia łączności „Arki” są do pani dyspozycji, gdyby nagle doszła pani do wniosku, że ma coś do przekazania Radzie Planety.
Tolly Mune otworzyła już usta, by udzielić ostrej odpowiedzi, ale natychmiast je zamknęła.
— Czy myślisz o tym, o czym ja myślę, że ty myślisz? — zapytała po dłuższej chwili.
— Zaiste, trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Bądź co bądź, to pani trzyma w objęciach kota obdarzonego zdolnościami telepatycznymi.
Najpierw w milczeniu szli ciągnącym się bez końca korytarzem, a potem w milczeniu zasiedli do ciągnącego się bez końca posiłku.
Jedli w kącie długiego, wąskiego pomieszczenia pełniącego funkcję centrali łączności, otoczeni przez pulpity, monitory i koty. Tuf siedział z Daxem na kolanach i oszczędnymi ruchami metodycznie przenosił kolejne porcje z talerza do ust. Po drugiej stronie stołu Tolly Mune jadła, prawie nie Czując smaku potraw. Nagle uświadomiła sobie, że jest bardzo stara, kręci jej się w głowie i że coraz bardziej się boi.
Kufel chyba czuł się podobnie, gdyż jego spokój ulotnił się bez śladu. Kocur skulił się na jej kolanach i tylko od czasu do czasu wystawiał głowę nad stół, by posłać Daxowi ostrzegawcze mruknięcie.
Wreszcie nadeszła chwila, o której wiedziała, że musi nadejść: sygnał dźwiękowy oraz migające błękitne światełko obwieściły, że ktoś próbuje nawiązać łączność ze statkiem. Tolly Mune wyprostowała się raptownie i odsunęła od stołu razem z fotelem, a przerażony Kufel dał susa na podłogę. Zrobiła ruch, jakby chciała wstać z fotela, po czym znieruchomiała, niezdolna do podjęcia ostatecznej decyzji.
— Przekazałem komputerowi polecenie, żeby pod żadnym pozorem nie niepokojono mnie podczas posiłku — oświadczył Tuf. — Prosta metoda eliminacji prowadzi zatem nieuchronnie do wniosku, że wiadomość przeznaczona jest dla pani.
Światełko migało w dalszym ciągu.
— Nie jesteś żadnym cholernym bogiem — powiedziała Tolly Mune. — Ja też nim nie jestem, do wszystkich diabłów. Nie chcę tego przeklętego ciężaru, Tuf.
Światełko nie przestawało migać.
— Może to komandor Ober? — zasugerował Tuf. — Chyba powinna pani z nim porozmawiać, zanim znowu zacznie odliczanie.
— Nikt nie ma prawa, Tuf. Ani ty, ani ja. Wzruszył majestatycznie ramionami. Światełko migało.
Kufel miauknął przeraźliwie.
Tolly Mune zrobiła dwa kroki w kierunku pulpitu łączności, zatrzymała się i odwróciła do Tufa.
— Umiejętność kreacji stanowi atrybut boskości — stwierdziła zaskakująco pewnym głosem. — Ty potrafisz niszczyć, ale nie potrafisz tworzyć. Dlatego właśnie nie jesteś bogiem, tylko potworem.
— Tworzenie życia przez klonowanie jest stałym, całkiem zwyczajnym elementem mojej profesji — odparł Haviland Tuf.
Światełko wciąż zapalało się i gasło.
— Nieprawda. Ty powielasz życie, ale go nie tworzysz. Ono musiało wcześniej zaistnieć gdzieś w przestrzeni i czasie, żebyś mógł wykorzystać choć jedną komórkę, uzyskaną z żywej tkanki albo martwej skamieliny. W przeciwnym razie byłbyś całkowicie bezradny. Tak, do diabła! Och, rzecz jasna, dysponujesz także umiejętnością tworzenia, dokładnie taką samą, jak ja i każdy z mężczyzn i kobiet żyjących w naszych podziemnych miastach. Ta umiejętność to prokreacja, Tuf. Oto jedyny cud, jaki naprawdę istnieje, jedyna cecha, która upodabnia nas do bogów — a ty chcesz odebrać ją dziewięćdziesięciu ośmiu i dziewięciu dziesiątym procentom mieszkańców S’uthlam. Niech cię szlag trafi! Nie jesteś stwórcą, nie jesteś żadnym bogiem!