— Zaiste — odrzekł Tuf z nieruchomą twarzą.
— Dlatego nie masz prawa podejmować boskich decyzji, zresztą tak samo jak ja. — Trzema pewnymi, energicznymi krokami podeszła do pulpitu i wdusiła przycisk. Monitor rozjarzył się różnobarwnymi plamami, które po chwili ułożyły się w obraz przedstawiający błyszczący jak lustro hełm bojowy ozdobiony emblematem Flotylli Planetarnej S’uthlam. Za czarną tarczą wizjera płonęły szkarłatem dwa czujniki.
— Jestem poważnie zaniepokojony, Przewodnicząca Mune — powiedział Wald Ober. — Ambasadorzy sprzymierzonych planet opowiadają reporterom niestworzone historie o traktacie pokojowym, nowym okresie rozkwitu… Czy może je pani potwierdzić? I co się właściwie dzieje? Ma pani jakieś kłopoty?
— Tak — odparła Tolly. — Słuchaj uważnie, Ober, i…
— Tolly Mune.
Odwróciła się gwałtownie w stronę Tufa.
— Czego?
— Jeżeli zdolność prokreacji istotnie stanowi świadectwo boskości, w takim razie koty także są bogami, ponieważ one również się rozmnażają. Pozwolę sobie przypomnieć, że w bardzo krótkim czasie stała się pani posiadaczką stada kotów znacznie liczniejszego niż moje, mimo że zaczęła pani od zaledwie jednej pary.
Skrzywiła się niechętnie i wyłączyła dźwięk, żeby Ober nie słyszał słów Tufa.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
Haviland Tuf mocno ścisnął dłonie połączone czubkami palców.
— Staram się jedynie zwrócić uwagę, że choć jestem miłośnikiem kotów i troszczę się o nie najlepiej, jak potrafię, to jednak podejmuję pewne kroki w celu kontrolowania tempa, w jakim się rozmnażają. Podjąłem tę decyzję po długim namyśle, rozważywszy uprzednio wszelkie dostępne możliwości. Ostatecznie, jak wkrótce sama się pani przekona, stanąłem wobec prostej alternatywy: albo ograniczę płodność moich kotów — naturalnie bez ich wiedzy i zgody — albo nie zrobię tego, by pewnego dnia stwierdzić, iż muszę wyrzucić w próżnię worek ze świeżo urodzonymi kociętami. Brak decyzji także jest decyzją, szanowna pani. Dokonujemy wyboru nawet wtedy, kiedy się przed nim wstrzymujemy.
— Przestań! — jęknęła rozpaczliwie. — Ja nie chcę, rozumiesz? Nie chcę tej cholernej władzy!
Dax wskoczył na pulpit i utkwił w niej spojrzenie złocistych oczu.
— Bycie bogiem nastręcza jeszcze więcej problemów niż bycie ekologiem, choć przecież można powiedzieć, że zdawałem sobie z tego sprawę, podejmując wyzwanie.
— To nie… — zaczęła. — Nie możesz… Kocięta i dzieci to nie… — Znalezienie właściwych słów kosztowało ją wiele wysiłku. — Ludzie mają jeszcze umysły, kierują się uczuciami i rozsądkiem, podejmują decyzje na własną rękę. Oni, nie ja. Nie mogę ich wyręczyć.
— Zaiste — odparł Tuf. — Prawie zapomniałem o tym, jakie decyzje na przestrzeni minionych stuleci podejmowali kierujący się rozsądkiem obywatele S’uthlam. Bez wątpienia teraz, kiedy staną twarzą w twarz z wojną, głodem i chorobami, wszyscy bezzwłocznie zmienią sposób postępowania i bez trudu zażegnają niebezpieczeństwo, jakie zawisło nad ich planetą i nad nimi samymi. Doprawdy, nie pojmuję, jak mogłem tego od razu nie zrozumieć.
Wpatrywali się w siebie w milczeniu.
Wreszcie Dax mruknął cicho, przeskoczył z pulpitu na stół i zabrał się do wylizywania talerza Tufa. Kufel natychmiast ruszył w przeciwległy koniec pomieszczenia, nie spuszczając czujnego wzroku z ucztującego krewniaka.
Tolly Mune powoli odwróciła się twarzą do monitora. Kosztowało ją to wiele wysiłku i zajęło mnóstwo czasu: tydzień, rok, a może nawet całe życie, nie tylko jej jednej, ale także czterdziestu miliardów innych ludzi. Jednak kiedy wreszcie tego dokonała, reszta okazała się bardzo prosta; tamtych czterdzieści miliardów znikło, jakby ich nigdy nie było.
Spojrzała w milczącą, zimną maskę na ekranie monitora i w lśniącej plastostali wizjera dostrzegła nagle wszystkie okropieństwa wojny, za nimi zaś ponure, rozpalone gorączką oczy głodu i choroby. Ponownie włączyła dźwięk.
— Co się tam dzieje? — dobiegł z głośników zaniepokojony głos Walda Obera. — Przewodnicząca Mune, nie słyszę pani. Jakie są pani rozkazy?
Tolly Mune uśmiechnęła się szeroko.
— Posłuchaj, Ober…
— Co się stało?
Przełknęła kłąb, który podchodził jej do gardła.
— A co miało się stać? Nic, zupełnie nic. Do diabła, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wojna się skończyła, podobnie jak nasz kryzys, komandorze.
— Czy zastosowano wobec pani przymus fizyczny?
— Nie — odparła szybko. — Dlaczego pytasz?
— Łzy. Pani płacze, Przewodnicząca Mune.
— To z radości, komandorze Ober. Manna, tak to się nazywa. Manna z nieba. — Roześmiała się. — A raczej manna z gwiazd. Ten Tuf to geniusz. Czasem… — Przygryzła mocno wargę. — Czasem nawet wydaje mi się, że on jest…
— Czym?
— Bogiem.
Wcisnęła klawisz i ekran ściemniał.
Nazywała się Tolly Mune, ale wspominając o niej w podręcznikach, używa się wielu różnych określeń.