— Krótko mówiąc, mamy poważnie uszkodzony statek z nieodnawialnym, szybko kurczącym się zapasem powietrza — stwierdziła z goryczą kobieta. Zamierzała dodać coś jeszcze, ale nie zdążyła, ponieważ do sterowni jak futrzasty czarno-biały pocisk wpadła Furia; kotka gnała na łeb na szyję za jakimś okrągłym błyszczącym przedmiotem, który toczył się po podłodze. Przedmiot ów na chwilę znieruchomiał u stóp Celise Waan, zaraz potem jednak kotka z impetem uderzyła w niego przednimi łapkami, w związku z czym zawirował jak bak. — Mój pierścionek! — wykrzyknęła antropolog. — Wszędzie go szukałam. Och, ty obrzydliwa złodziejko!
Schyliła się, żeby go podnieść, ale Furia nie zamierzała rezygnować ze zdobyczy. Kobieta uderzyła na odlew, lecz chybiła, Furia natomiast zrewanżowała się znacznie celniejszym ciosem. W sterowni rozległ się przeraźliwy wrzask.
Haviland Tuf z zadziwiającą, jak na niego, prędkością poderwał się z fotela, zgarnął kota pod pachę, a następnie podał pierścionek miotającej przekleństwa, ściskającej zranioną dłoń właścicielce.
— Wydaje mi się, że to należy do pani.
— Przysięgam, że zanim umrę, rozwalę łeb temu potworowi i rozmażę jego mózg po ścianach, oczywiście jeżeli to cholerne stworzenie w ogóle ma jakiś mózg!
— Obawiam się, że nie docenia pani kociej inteligencji — powiedział Tuf, sadowiąc się z powrotem w fotelu. Położył sobie Furię na kolanach i łagodnie gładził zjeżoną sierść. — To naprawdę są bardzo mądre zwierzęta, a na dodatek, jak powszechnie wiadomo, dysponują naturalnymi zdolnościami parapsychicznymi. Prymitywni mieszkańcy Starej Ziemi otaczali je czcią boską.
— Nie zaimponujesz mi, bo już parę razy zdarzało mi się zetknąć z prymitywnymi rasami, które otaczają czcią boską własne odchody — odparła pogardliwym tonem antropolog. — Co za odrażające zwierzę!
— Nie wiem, dlaczego koty budzą w pani odrazę, ponieważ nikt tak jak one nie dba o czystość i higienę. Szczególna żywotność oraz ruchliwość Furii wynikają z faktu, iż jest ona bardzo młoda, co czyni ją jeszcze bardziej uroczą. Dziwne, ale mimo młodego wieku zdążyła już nabrać pewnych zwyczajów. Komu nie sprawia przyjemności obserwowanie jej beztroskich igraszek ze wszystkimi drobnymi, leżącymi wolno przedmiotami? Kogo nie rozczula beztroska, z jaką porzuca swoje zabawki pod konsoletami? Właśnie, kogo? Tylko skwaśniałych malkontentów o sercach z kamienia. — Tuf umilkł raptownie i zamrugał raz… drugi… trzeci. Co prawda jego pociągła twarz pozostała nieruchoma jak zawsze, ale i tak można było uznać to za prawdziwą burzę emocji. — Zejdź, Furio — powiedział łagodnie, delikatnie postawił kotkę na podłodze, dźwignął się z fotela, z godnością ukląkł przed główną konsoletą, po czym zaczął wędrować na czworakach po sterowni, metodycznie zaglądając we wszystkie zakamarki.
— Co robisz? — zapytała podejrzliwie Celise Waan.
— Szukam zabawek porzuconych przez Furię.
— Ja krwawię, poraniona przez twojego cholernego kota, kończy nam się powietrze, a ty szukasz kocich zabawek?!
— Odnoszę wrażenie, że właśnie to powiedziałem — odparł Tuf, wygarniając spod konsolety stertę rozmaitych małych przedmiotów. Wpełzł jeszcze głębiej, szukał przez chwilę, po czym dał za wygraną, wycofał się, podniósł z podłogi, starannie otrzepał ubranie, po czym przystąpił do sortowania znalezisk. — Interesujące.
— Co znowu?
— To chyba pani własność. — Wręczył jej jeszcze jeden pierścionek i dwa pióra świetlne. — To moje — oznajmił, odkładając na bok kolejne dwa pióra, trzy czerwone pionki w kształcie krążowników, dwa żółte niszczyciele i srebrzysty fort gwiezdny. — To zaś, jak przypuszczam, należy do pana.
Podał Lionowi półprzeźroczysty, błyszczący przedmiot wielkości paznokcia.
Jefri Lion zerwał się na równe nogi.
— Kryształ pamięci!
— Zaiste — powiedział Haviland Tuf.
Pełne napięcia oczekiwanie ciągnęło się w nieskończoność. Wreszcie, kilkanaście sekund po tym, jak Tuf nadał prośbę o pozwolenie na cumowanie, w ogromnej czarnej kopule pojawiła się wąziutka szczelina, zaraz potem druga, przecinająca ją pod kątem prostym, później zaś kolejne. Kopuła podzieliła się na mnóstwo wąskich łupin, które następnie znikły w kadłubie „Arki”.
Jefri Lion głośno wypuścił powietrze.
— Udało się — stwierdził z radością, ale i z niedowierzaniem.
— Doszedłem do tego wniosku już jakiś czas temu, zaraz po tym, jak ponownie weszliśmy do strefy obronnej „Arki”, nie ściągając na siebie ognia — poinformował go Haviland Tuf. — Teraz uzyskałem potwierdzenie słuszności mego rozumowania.
Nie odrywali wzroku od głównego ekranu. Po zniknięciu kopuły ich oczom ukazało się lądowisko przewyższające rozmiarami niejeden port kosmiczny na niezbyt zaawansowanych technologicznie planetach. Znajdowało się na nim mnóstwo okrągłych stanowisk, w tym sporo zajętych. Niebawem wokół jednego z nich pojawiła się jasnoniebieska migająca obwódka.
— Jestem jak najdalszy od tego, żeby wam cokolwiek narzucać — powiedział Tuf, kładąc ręce na przyrządach — niemniej jednak sugerowałbym, żebyście zapięli pasy. Właśnie wysunąłem podpory i rozpoczynam manewr lądowania, nie wiem jednak, jak rozległe są uszkodzenia zewnętrznych elementów wyposażenia mojego statku, ani nawet czy wszystkie trzy podpory funkcjonują jak należy, w związku z czym zalecam daleko posuniętą ostrożność.
Przeznaczone dla nich stanowisko rosło w błyskawicznym tempie. Oświetlał je już nie tylko blask jasnoniebieskich lamp, ale także przybierająca coraz bardziej na sile łuna bijąca z dysz silników grawitacyjnych „Rogu Obfitości”. Jak tylko zeszli wystarczająco nisko, gigantyczna kopuła zamknęła się nad ich głowami, niczym ogromna zębata paszcza.
Zetknięcie z powierzchnią lądowiska było zaskakująco łagodne: poczuli niewielki wstrząs, a zaraz potem delikatne kołysanie, któremu towarzyszył szmer amortyzatorów. Tuf wyłączył silniki, dość długo przyglądał się w milczeniu wskaźnikom i ekranom, po czym zwrócił się do pasażerów:
— Dotarliśmy na miejsce, nadeszła więc pora, żebyśmy zastanowili się, co począć dalej.
Celise Waan już rozpinała pasy.
— Jeżeli o mnie chodzi, to chcę się jak najprędzej stąd wydostać, odszukać Nevisa i tę dziwkę Rikę i przeprowadzić z nimi poważną rozmowę.
— Domyślam się, że sformułowania „poważna rozmowa” użyła pani w charakterze przenośni — odparł Haviland Tuf — i że w rzeczywistości nie ma pani najmniejszego zamiaru oddawać się konwersacji. Mimo to, moim zdaniem, powinna pani jeszcze raz zastanowić się nad swoimi planami. Naszych niedawnych towarzyszy musimy teraz traktować jak bezwzględnych rywali; zważywszy na fakt, iż całkiem niedawno bez żadnych skrupułów skazali nas na niemal pewną śmierć, z pewnością nie uradują się na nasz widok. Mam poważne podstawy, aby przypuszczać, że uczynią wszystko, by uniemożliwić pani przeprowadzenie jakiejkolwiek rozmowy, obojętnie, poważnej czy nie.
— Tuf ma rację — poparł go Jefri Lion. Wędrował od ekranu do ekranu, wpatrując się w nie z podziwem i zdumieniem. Dotarcie do wiekowego, niemal bajkowego megastatku podniosło go na duchu, pobudziło jego wyobraźnię i napełniło go energią. — To wojna, Celise: oni przeciwko nam. Zabiją nas, jeśli tylko będą mogli, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Musimy być równie bezwzględni. Trzeba obmyślić niezawodny, genialny plan!