Выбрать главу

— Całkowicie zdaję się na pańskie doświadczenie w tych sprawach — oświadczył Haviland Tuf. — Co pan proponuje?

Jefri Lion z namysłem skubał brodę.

— Zastanówmy się… Przede wszystkim należy dokonać oceny sytuacji. Mają Anittasa, który jest w połowie komputerem. Jak tylko podłączy się do systemu informacyjnego „Arki”, będzie mógł stwierdzić, co działa, a co nie, i być może nawet zdoła częściowo przejąć kontrolę nad niektórymi funkcjami. To dla nas bardzo niebezpieczne. Przypuszczalnie właśnie teraz nad tym pracuje. Co prawda zjawili się na „Arce” sporo przed nami, ale wcale nie jest powiedziane, że wiedzą o naszym przylocie, a więc na naszą korzyść będzie przemawiał element zaskoczenia.

— Z kolei na ich korzyść przemawia fakt, że mają naszą broń — zwrócił mu uwagę Tuf.

— To akurat jest najmniejszy problem — odparł Lion i z zapałem zatarł ręce. — Znajdujemy się przecież na okręcie wojennym. Co prawda Inżynierski Korpus Ekologiczny specjalizował się w prowadzeniu wojen biologicznych, ale załoga dysponowała również tradycyjną bronią osobistą. Gdzieś tu na pewno jest zbrojownia albo coś w tym rodzaju. Musimy tylko ją znaleźć.

— Zaiste — mruknął Haviland Tuf, ale Lion rozgadał się na dobre.

— Odrzucając na bok fałszywą skromność, muszę stwierdzić, że nasze szansę przedstawiają się znacznie lepiej niż ich również dzięki mojej osobie. Oni mogą polegać wyłącznie na tym, co Anittas wyciągnie z komputerów; poza tym będą się poruszać po omacku. Ja natomiast poświęciłem wiele lat na badania nad okrętami bojowymi Starego Imperium i wiem o nich wszystko. — Zmarszczył brwi. — To znaczy wszystko, co nie było ściśle tajne i dotrwało do naszych czasów. Między innymi zdołałem poznać standardowy rozkład pomieszczeń na okrętach bojowych Imperium. Zaczniemy od odszukania zbrojowni, co nie powinno być szczególnie trudne, ponieważ zazwyczaj znajdowała się w pobliżu lądowiska. Jak tylko zdobędziemy broń, zajmiemy się… hm, niech się zastanowię… tak, zaraz potem przyjdzie kolej na magazyn tkanek. Na okrętach biowojennych tworzono ogromne magazyny tkanek pobranych istotom z tysięcy planet. Próbki przechowywano w polu statycznym z myślą o przyszłych klonowaniach. Musimy koniecznie sprawdzić, co się stało z tymi zapasami. Jeśli okaże się, że generatory pola statycznego zawiodły i próbki zgniły, będziemy właścicielami ogromnego, bardzo cennego statku, ale jeśli tkanki ocalały, wówczas „Arka” stanie się po prostu bezcenna!

— Zgadzam się, że odnalezienie magazynu tkanek ma pierwszorzędne znaczenie, wydaje mi się jednak, że jeszcze istotniejsze jest jak najszybsze dotarcie na mostek — odparł Haviland Tuf. — Jeśli założymy, że na „Arce” nie ma żywej załogi (a hipotezę taką można postawić bez większego ryzyka, zważywszy na fakt, iż najmłodszy z jej członków musiałby liczyć sporo ponad tysiąc lat standardowych), musimy zdać sobie sprawę, że oprócz nas są tutaj tylko nasi śmiertelni i bezwzględni wrogowie. Ten, kto pierwszy opanuje centrum dyspozycyjne statku, zyska znaczącą i trudną do zniwelowania przewagę.

— Racja! — wykrzyknął Jefri Lion. — W takim razie bierzmy się do roboty!

— Słusznie — zawtórowała mu Celise Waan. — Mam już dosyć tkwienia w tej puszce z żarciem dla kotów.

Haviland Tuf uniósł długi palec.

— Jedną chwileczkę, jeśli można. Czuję się zmuszony zwrócić państwa uwagę na fakt, iż jest nas troje, ale dysponujemy tylko jednym sprawnym skafandrem próżniowym.

— Nie zauważyłeś, że jesteśmy na statku? — wycedziła z przekąsem Celise. — Na co nam skafandry?

— Być może na nic — zgodził się Tuf. — Być może, tak jak pani uważa, to przykryte rozsuwaną kopułą lądowisko pełni funkcję ogromnej śluzy. Wskazania przyrządów świadczą o tym, że obecnie otacza nas nadająca się do oddychania mieszanina tlenu i azotu, która została wpompowana natychmiast po zamknięciu kopuły.

— W takim razie, w czym problem?

— Przypuszczalnie przemawia przeze mnie nadmierna ostrożność, niemniej jednak nie mogę uwolnić się od dręczących mnie obaw. „Arka”, choć tak stara i najprawdopodobniej dawno temu pozostawiona samej sobie, nie utraciła nic lub prawie nic ze swej niszczycielskiej siły, czego dowodem chociażby zabójcze epidemie wybuchające cyklicznie na Hro B’rana oraz sprawność, z jaką broniła się przed niepożądanymi gośćmi. Wciąż nie wiemy, jaki koniec spotkał jej załogę, nie ulega jednak wątpliwości, iż poprzedni właściciele okrętu uczynili wszystko, żeby przetrwał w jak najlepszym stanie, gotów w każdej chwili podjąć na nowo działania, do których został stworzony. Być może zewnętrzna strefa obronna stanowiła zaledwie pierwszą z licznych niespodzianek, czyhających na nieostrożnych bądź wścibskich gości?

— Interesująca koncepcja — przyznał Lion. — Obawiasz się pułapek?

— I to szczególnego rodzaju. Kto wie, czy w atmosferze otaczającej nasz statek nie roi się od zabójczych mikroorganizmów? Powiadam, być może jestem nadmiernie ostrożny, ale kto odważy się to sprawdzić? Ja osobiście znacznie pewniej czułbym się w szczelnie zamkniętym skafandrze, ale wy, rzecz jasna, możecie robić to, co uznacie za stosowne.

Celise Waan podrapała się po głowie.

— Masz rację, ale to ja powinnam włożyć skafander. Jesteś mi to winien jako zadośćuczynienie po bestialskim traktowaniu, z jakim tu się spotkałam.

— Pani wybaczy, lecz nie widzę sensu wracania do tej dyskusji — odparł Tuf. — W tej chwili znajdujemy się na lądowisku, na którym, oprócz „Rogu Obfitości Znakomitych Towarów po Nadzwyczaj Niskich Cenach”, stoi dziewięć pojazdów kosmicznych: myśliwiec z Hruun, rhianneński statek handlowy, dwie nie znane mi jednostki oraz pięć identycznych promów krótkiego zasięgu, z których każdy przewyższa rozmiarami mój skromny stateczek, bez wątpienia stanowiących wyposażenie „Arki”. Z moich dotychczasowych doświadczeń wynika, że do rzadkości należą pojazdy kosmiczne, na których nie znalazłoby się przynajmniej kilku skafandrów. W związku z tym zamierzam przywdziać nasz jedyny strój próżniowy, wyjść na zewnątrz i przetrząsnąć sąsiednie statki w poszukiwaniu skafandrów dla was.

— To mi się zupełnie nie podoba! — parsknęła Celise Waan. — Ty wyjdziesz, a my zostaniemy tu jak głupki.

— Cóż, takie jest życie — stwierdził Haviland Tuf z kamienną twarzą. — Niekiedy nie pozostaje nam nic innego, jak pogodzić się z czymś, co budzi w nas co najmniej sprzeczne uczucia.

Sforsowanie niewielkiej śluzy awaryjnej, wyposażonej w ręczne sterowanie, nastręczyło im sporo problemów. Zewnętrzne drzwi otworzyły się bez oporu, a kiedy weszli do środka, natychmiast zamknęły się za nimi; zupełnie inaczej przedstawiała się sprawa z wewnętrznymi.

Co prawda pomieszczenie natychmiast napełniło się powietrzem, lecz mimo to drzwi wiodące do wnętrza statku nie chciały się otworzyć. Pierwsza zmierzyła się z nimi Rica Dawnstar — bezskutecznie; duże metalowe koło ani drgnęło, stalowa dźwignia nie przesunęła się nawet o centymetr.

— Z DROGI — wychrypiał Kaj Nevis nie swoim głosem, zmienionym przez interkom dostosowany do innej niż ludzka mowy i przesadnie wzmocnionym przez zewnętrzne głośniki unquińskiego skafandra bojowego. Stawiając z łoskotem ogromne stopy, podszedł do drzwi i zacisnął na kole monstrualne rękawice. Koło przez chwilę stawiało opór, po czym zgięło się, jakby było wykonane z cienkiego drutu, a następnie pękło na dwie części.

— Dobra robota — stwierdziła z przekąsem Rica.

Kaj Nevis wymamrotał coś dudniącego i całkowicie niezrozumiałego, a następnie naparł na dźwignię. Złamała się zaledwie po dwóch sekundach. Milczący do tej pory Anittas zbliżył się do grodzi.