Выбрать главу

— Elektroniczny zamek szyfrowy — powiedział, wskazując zainstalowaną w futrynie tablicę z przyciskami. — Gdybyśmy znali kod, bez trudu dostalibyśmy się do środka. Widzę też komputerowy interfejs; gdybym się podłączył, być może udałoby mi się poznać nie tylko ten kod, ale i wszystkie pozostałe, jakich możemy potrzebować.

— WIĘC CZEMU TEGO NIE ZROBISZ? — zagrzmiał Nevis. Wizjer jego skafandra płonął groźną czerwienią.

Anittas bezradnie rozłożył ramiona. Ponieważ organiczne części jego ciała były ukryte pod srebrzystoniebieskim skafandrem, za przezroczystym wizjerem zaś zamiast ludzkich oczu lśniły srebrzyste sensory, bardziej niż kiedykolwiek przypominał robota. Górujący nad nim Kaj Nevis także wyglądał jak robot, tyle że znacznie większy i groźniejszy.

— Mój skafander nie ma niezbędnych połączeń zewnętrznych. Musiałbym go zdjąć.

— WIĘC GO ZDEJMIJ.

— Nie jestem pewien, czy to bezpieczne.

— Przecież będziesz miał czym oddychać — zauważyła Rica Dawnstar.

— Żadne z was nie zdjęło skafandra — zwrócił im uwagę cyborg. — Gdybym przez pomyłkę zamiast wewnętrznych drzwi otworzył zewnętrzne, z pewnością zginąłbym, zanim zdołałbym ponownie włożyć skafander.

— WOBEC TEGO ZRÓB WSZYSTKO, ŻEBY SIĘ NIE POMYLIĆ zahuczał Kaj Nevis.

Anittas skrzyżował ramiona na piersi.

— Powietrze, chociaż pozornie zdatne do oddychania, może być niezdrowe. Nie zapominajcie, że ten statek od tysiąca lat funkcjonuje bez żadnego dozoru. Nawet najbardziej niezawodny sprzęt może niekiedy zawieść, a ja nie mam najmniejszego zamiaru ryzykować swoją głowę, żeby sprawdzić, jak jest naprawdę.

— CZYŻBY?

Jedno z dolnych ramion unquińskiego skafandra wysunęło się naprzód, zębate szczypce rozwarły się i przyszpiliły cybertecha do grodzi. Zanim Anittas zdążył zaprotestować, wielka rękawica zacisnęła się na kołnierzu jego skafandra i szarpnęła z potworną siłą. Superwytrzymały materiał został rozdarty z taką łatwością, jakby to było zetlałe płótno, a hełm potoczył się z łoskotem po podłodze śluzy. Niewiele brakowało, a taki sam los spotkałby głowę cyborga.

— CORAZ BARDZIEJ LUBIĘ TEN FRAK — oznajmił Kaj Nevis, po czym zacisnął szczypce. Po metalowych zębach zaczęły ściekać krople krwi. — I CO, ODDYCHASZ?

Anittas łapczywie chwytał powietrze ustami, lecz najwyraźniej nie był w stanie wykrztusić ani słowa, więc tylko skinął głową. Nevis postawił go z powrotem na podłodze.

— W TAKIM RAZIE BIERZ SIĘ DO ROBOTY.

Rikę Dawnstar nagle ogarnęły niedobre przeczucia. Zaczęła się powoli cofać, aż wreszcie oparła się plecami o zewnętrzne drzwi śluzy i stamtąd obserwowała, jak Anittas ściąga rękawice oraz resztki skafandra, a następnie wsuwa stalowe palce prawej ręki do umieszczonego w ścianie komputerowego interfejsu. Co prawda, kaburę z igłaczem włożyła na wierzch, dzięki czemu w każdej chwili mogła sięgnąć po broń, jednak świadomość tego nie działała już na nią tak uspokajająco jak jeszcze minutę temu. Uważnie przyglądała się potężnej unquińskiej zbroi, starając się oszacować jej grubość i zastanawiając się, czy aby nie popełniła poważnego błędu przy doborze sojusznika. Nie ulegało wątpliwości, że jedna trzecia udziału w zyskach to znacznie więcej niż skromne wynagrodzenie, jakie miała otrzymać od Jefriego Liona, co jednak będzie, jeśli Nevis uzna, że taki układ wcale go nie zadowala?

Rozległo się donośne syknięcie i drzwi rozsunęły się na boki. Za nimi zaczynał się wąski korytarz, nie wiadomo jak długi, ponieważ był pogrążony w ciemności. Kaj Nevis stanął w progu i przez jakiś czas spoglądał w mrok; rozjarzony wizjer rzucał czerwonawe refleksy na ściany.

— TERAZ TWOJA KOLEJ — zagrzmiał wzmocniony, chrapliwy głos i potężne ramię wyciągnęło się w stronę Riki. — PÓJDZIESZ PRZODEM. Rica Dawnstar błyskawicznie podjęła decyzję.

— Tak jest, szefie.

Wydobyła igłacz z kabury, wyślizgnęła się ze śluzy, przemknęła przy ścianie i zatrzymała się dopiero po mniej więcej dziesięciu metrach, przy skrzyżowaniu z następnym korytarzem. Spojrzała do tyłu. Ogromna sylwetka Nevisa wypełniała niemal cały otwór drzwiowy, ale zostało jeszcze w sam raz tyle miejsca, żeby dostrzegła, że Anittas, zazwyczaj doskonale spokojny i opanowany, drży jak w febrze.

— Zostańcie tam! — zawołała. — Tu jest niebezpiecznie!

Zaraz potem odwróciła się i co sił w nogach pomknęła na oślep przed siebie.

Odszukanie skafandrów zajęło Tufowi znacznie więcej czasu, niż przypuszczał. Najbliższym sąsiadem „Rogu Obfitości” był myśliwiec z Hruun, nieforemny zielony kęs metalu najeżony bronią. Mimo iż Tuf obszedł go kilka razy i pociągał, szarpał, naciskał oraz popychał wszystko, co wyglądało jak urządzenia sterujące drzwiami śluzy, jego wysiłki spełzły na niczym; drzwi ani drgnęły, wobec czego w końcu zrezygnował i ruszył dalej.

Druga z kolei maszyna (jedna z tych, których nie zdołał zidentyfikować) stała otworem, dzięki czemu mógł ją dokładnie zwiedzić, czując, jak z każdym krokiem ogarnia go coraz większa fascynacja. Wędrował labiryntem krętych korytarzy o ścianach i sklepieniach tak szorstkich i nierównych, jakby zostały wykute w kamieniu, ale leciutko uginających się pod dotknięciem. Instrumenty kontrolne nie przypominały niczego, co widział do tej pory, skafandry zaś, chociaż prawie na pewno w pełni sprawne, mogły przydać się wyłącznie komuś o wzroście poniżej stu centymetrów i zadziwiająco niesymetrycznej budowie ciała.

We wnętrzu rhianneńskiego statku handlowego zostały tylko gołe ściany. Tuf nie natrafił na nic, co mogłoby się do czegokolwiek przydać, w związku z czym nie pozostało mu nic innego, jak pofatygować się do jednego z pięciu zaparkowanych rzędem promów. Były zaskakująco duże, większe od „Rogu Obfitości Znakomitych Towarów po Nadzwyczaj Niskich Cenach”, miały osmalone pękate kadłuby i szczątkowe skrzydła, a także, co najważniejsze, ponad wszelką wątpliwość zostały skonstruowane przez ludzi i, przynajmniej na pierwszy rzut oka, znajdowały się w nienaruszonym stanie. Po kilku nieudanych próbach Tufowi wreszcie udało się dostać do wnętrza pojazdu, którego kadłub ozdobiono tabliczką z wygrawerowanym wizerunkiem jakiegoś fantastycznego stworzenia oraz nazwą „Gryf”. Skafandry próżniowe były tam, gdzie powinny; biorąc pod uwagę, że liczyły sobie ponad tysiąc lat, prezentowały się znakomicie, a nawet wręcz elegancko: ciemnozielone, ze złocistymi hełmami, rękawicami i butami oraz takim samym emblematem w kształcie litery teta na piersi. Tuf wybrał dwa z nich, po czym wyruszył w długą drogę powrotną przez pogrążone w półmroku lądowisko.

Dotarłszy do rampy wiodącej do śluzy, omal nie potknął się o Muchomora. Kocur siedział na płycie lądowiska, ale na widok Tufa wstał, przeciągnął się i mrucząc żałośnie, zaczął ocierać mu się o nogi.

Haviland Tuf zatrzymał się, przez chwilę spoglądał z góry na zwierzę, po czym schylił się, wziął je na ręce i pogłaskał po zjeżonej sierści. Kiedy ruszył w stronę śluzy, kot podążył za nim, musiał więc odepchnąć go nogą.

— No, najwyższa pora — powitała go Celise Waan, kiedy wkroczył do sterowni ze skafandrami pod pachą.

— Mówiłem ci, że nas tu nie zostawi! — powiedział z satysfakcją Jefri Lion.

Tuf pozwolił skafandrom upaść na podłogę, gdzie utworzyły malowniczy, zielonozłocisty stos.

— Na zewnątrz spotkałem Muchomora — oznajmił pozbawionym emocji głosem.

— Zgadza się. — Celise schyliła się, złapała pierwszy z brzegu skafander i zaczęła go pospiesznie zakładać. Sądząc po tym, jak ciasno opiął okolice jej brzucha i bioder, członkowie Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego byli znacznie mniej obfitych kształtów. — Nie mogłeś poszukać większego rozmiaru? — zapytała rozdrażnionym tonem. — Poza tym, czy te skafandry na pewno działają?