Выбрать главу

— Wydają się nie uszkodzone — odparł Tuf. — Trzeba tylko wprowadzić do regeneratorów powietrza zmodyfikowane genetycznie wirusy, które zajmą się wytwarzaniem tlenu. Czy mogę wiedzieć, w jaki sposób Muchomor znalazł się na zewnątrz?

Jefri Lion odchrząknął z zakłopotaniem.

— Widzisz… Celise zaczęła się trochę niepokoić, że tak długo nie wracasz. Naprawdę zajęło ci to mnóstwo czasu. Pomyślała sobie, że wystawiłeś nas do wiatru.

— To krzywdzące i niczym nie uzasadnione podejrzenie.

— Tak, oczywiście.

Lion pospiesznie odwrócił wzrok i sięgnął po swój skafander. Celise już wciągała pierwszy but.

— To twoja wina — zwróciła się do Tufa. — Gdybyś wcześniej wrócił, nie poczułabym się zagrożona.

— Zaiste. Czy wolno spytać, jaki związek z Muchomorem ma pani poczucie zagrożenia?

— Byłam pewna, że już nie wrócisz i że będziemy musieli zaryzykować wyjście na zewnątrz bez skafandrów — wyjaśniła antropolog, zakładając drugi but. — Po twojej gadaninie o chorobach i zarazach nie wiedziałam, co tam nas czeka, więc wysłałam kota na zwiady. Prawdę mówiąc, zamierzałam wykorzystać tę łaciatą wiedźmę, ale nie pozwoliła mi zbliżyć się do siebie, więc złapałam szarego. Wepchnęłam go do śluzy, a potem obserwowaliśmy na ekranach, co się z nim dzieje. Jeśli nic by mu się nie stało, znaczyłoby to, że my też możemy bezpiecznie wyjść na, zewnątrz.

— Pojmuję — odparł lakonicznie Haviland Tuf.

Do sterowni wbiegła rozbawiona Furia, ale na widok Tufa natychmiast spoważniała i podeszła do niego z wysoko uniesionym ogonem.

— Czy zechce pan pojmać Furię, zanieść do części mieszkalnej statku i zamknąć ją tam? — zwrócił się Tuf do Liona.

— Jasne. — Jefri schylił się i zgarnął kotkę z podłogi. — Ale dlaczego?

— Widzę, że po to, by zapewnić jej bezpieczeństwo, muszę trzymać ją z dala od pańskiej towarzyszki.

Celise Waan wstała, wzięła hełm pod pachę i wydęła wargi.

— Bzdura. I tak już tu nie wrócę. Spójrz na ekran: szary jest zdrów jak ryba.

— Mam poważne podstawy, by przypuszczać, że nie wzięła pani pod uwagę dość istotnego czynnika — oświadczył Haviland Tuf z nieruchomą twarzą. — Chodzi o okres wylęgania.

— ZABIJĘ TĘ SUKĘ! — grzmiał Kaj Nevis, krocząc z Anittasem pogrążonym w mroku korytarzem. — NIECH JĄ SZLAG TRAFI! NIE MA JUŻ LOJALNYCH NAJEMNIKÓW. — Płonący czerwienią wizjer odwrócił się w stronę cybertecha. — POSPIESZ SIĘ!

— Nie dam rady!

Cybernetyczna połowa Anittasa nie odczuwała żadnego zmęczenia, jego ludzkie organy natomiast funkcjonowały na granicy wydolności, poobijane i poranione mocarnymi kleszczami. Cyborg odczuwał silne zawroty głowy, a na dodatek wydawało mu się, że jest okropnie gorąco.

— Już niedaleko — wysapał. — Prosto tym korytarzem, trzecie drzwi po lewej. Centrala zawiadująca tym subpoziomem. Będę mógł znowu podłączyć się do głównego systemu.

I odpocząć, dodał w myślach. Jeszcze nigdy nie był tak potwornie zmęczony.

— MASZ WŁĄCZYĆ TE PRZEKLĘTE ŚWIATŁA! — zadudnił Nevis. — A POTEM ZNALEŹĆ JĄ, I TO JAK NAJPRĘDZEJ! ROZUMIESZ?

Cybertech skinął głową i, ku swemu zaskoczeniu, jednak zdołał nieco przyspieszyć kroku. Nagle na jego policzkach pojawiły się dwie krwistoczerwone plamy, wzrok mu zmętniał, a w uszach rozległo się głośne bzyczenie. Zatrzymał się raptownie.

— CO ZNOWU? — warknął Kaj Nevis.

— Jakieś zaburzenia nadrzędnych funkcji — powiedział Anittas słabym głosem. — Muszę jak najprędzej podłączyć się do sieci i sprawdzić wszystkie systemy.

Ponownie ruszył naprzód, ale już po pierwszym kroku zachwiał się, zatoczył, a następnie runął na podłogę.

Rica Dawnstar była pewna, że zdołała ujść pogoni. Co prawda Kaj Nevis w swoim małpim stroju przedstawiał nieliche zagrożenie, ale na szczęście poruszał się tak głośno, że słychać go było na kilometr. Oprócz tego Rica miała wzrok niemal równie dobry jak koty Tufa; tam gdzie mogła cokolwiek dostrzec, biegła, a w korytarzach pogrążonych w całkowitej ciemności posuwała się naprzód po omacku, starając się czynić jak najmniej hałasu. Zagłębiała się coraz bardziej w labirynt sal, pokojów, komór i magazynów, wielokrotnie wracała w to samo miejsce, po czym skręcała w przeciwną niż poprzednim razem stronę; przez cały czas pilnie nasłuchiwała grzmiących kroków Nevisa, te jednak stawały się coraz słabiej słyszalne, aż wreszcie zupełnie umilkły w oddali.

Dopiero wtedy, kiedy nabrała pewności, że jest bezpieczna, zaczęła poświęcać więcej uwagi miejscu, w którym się znalazła. Szybko odkryła w ścianach lekko fosforyzujące płytki; wystarczyło ich dotknąć, żeby włączyć oświetlenie na sporym odcinku korytarza albo w większej części pomieszczenia. Niektóre działały, inne nie, ale ona dotykała wszystkich, jakie zdołała znaleźć. Przez pewien czas wędrowała po części mieszkalnej statku: wąskie korytarze, a przy nich nieduże pokoiki, wyposażone w łóżko, biurko, konsoletę komputerową oraz ekran. Większość była pusta i nienagannie uporządkowana, znalazła jednak i takie z nie zasłanymi łóżkami oraz ubraniami porozrzucanymi po podłodze. Jednak nawet tam nie dostrzegła ani brudu, ani kurzu. Albo załoga „Arki” opuściła ją zaledwie wczoraj, albo statek sam dbał przez wieki o czystość i porządek, utrzymując w tej jego części niemal całkowitą próżnię. Dopiero teraz, kiedy znowu zjawili się ludzie, napełnił ją powietrzem.

Sąsiednia sekcja wyglądała zupełnie inaczej. W pokojach piętrzyły się stosy rupieci pokrytych grubą warstwą kurzu, w jednym zaś znalazła szkielet leżący w łóżku, które już dawno rozpadło się ze starości.

Stopniowo korytarze stawały się coraz szersze. Rica zaglądała do magazynów wypełnionych trudnym do zidentyfikowania ekwipunkiem oraz pustymi klatkami, do nieskazitelnie czystych, ciągnących się bez końca laboratoriów, aż wreszcie dotarła do miejsca, w którym „jej” korytarz przecinał pod kątem prostym inny, jeszcze szerszy. Przez chwilę stała, niezdecydowana, po czym wyciągnęła broń. Założę się, że tędy idzie się do sterowni albo do jakiegoś innego ważnego miejsca, pomyślała. Ostrożnie przemknęła na drugą stronę szerokiego korytarza, po czym przywarła plecami do ściany, ponieważ nieco dalej, w półmroku, dostrzegła jakieś nieruchome kształty.

Przyglądała im się ze wstrzymanym oddechem, ale nie poruszyły się, więc powoli, centymetr po centymetrze, zaczęła się do nich zbliżać. Kędy znalazła się w odległości kilku metrów, parsknęła śmiechem i schowała igłacz do kabury. Tajemnicze kształty okazały się trójkołowymi pojazdami na wielkich baloniastych oponach, zaparkowanymi w płytkich niszach i podłączonymi przewodami do gniazdek w ścianie. Wyciągnęła jeden z nich na środek korytarza, wskoczyła na siodełko i pstryknęła głównym przełącznikiem. Wskaźnik gotowości zapłonął zielonym światłem. Skuter był nawet wyposażony w reflektor, którego blask wydobywał z ciemności kilkunastometrowy odcinek korytarza. Wspaniale. Uśmiechnęła się od ucha do ucha, po czym wcisnęła pedał gazu. Może niezbyt szybko, ale jednak zmierzała do celu.

Jefri Lion zaprowadził ich do zbrojowni. Tam właśnie Haviland Tuf zabił Muchomora.