Выбрать главу

Lion omiatał pomieszczenie snopem światła latarki, wydając okrzyki zachwytu na widok stojaków z laserami, bronią palną, ogłuszaczami, paralizatorami oraz skrzyń z granatami oślepiającymi. Celise Waan narzekała głośno, że nie potrafi posługiwać się żadną bronią, a poza tym i tak przypuszczalnie nie potrafiłaby nikogo zabić. Bądź co bądź, jest uczoną, a nie żołnierzem.

Haviland Tuf trzymał oburącz Muchomora. Kiedy opuścili „Róg Obfitości”, kocur powitał go radosnym mruczeniem, szybko jednak umilkł, teraz zaś wydawał żałosne odgłosy, jakby się krztusił, usiłując jednocześnie rozpaczliwie miauczeć. Szara, gęsta sierść wychodziła mu kłakami. W blasku latarki Liona Tuf zobaczył, że kotu coś wyrasta z pyszczka: jakby plątanina długich czarnych włosów połączonych również czarną galaretowatą substancją. Muchomor skarżył się coraz głośniej, bezskutecznie drapiąc pazurami skafander Tufa. Jego wielkie żółte oczy zaszły mleczną mgłą.

Pozostali nie zwracali na niego uwagi. Żadne z nich nie miało czasu ani ochoty zawracać sobie głowy kotem, który od urodzenia towarzyszył kupcowi w jego podróżach. Sprzeczali się głośno, pochłonięci snuciem planów na najbliższą i nieco dalszą przyszłość. Tuf jeszcze mocniej przycisnął kocura do piersi, pogłaskał go po raz ostatni, szepnął mu coś do ucha, po czym zdecydowanym, błyskawicznym ruchem skręcił mu kark.

— Nevis już raz próbował nas zabić — mówił Jefri Lion. — Nie obchodzą mnie twoje narzekania; musisz wziąć się w garść, i już. Chyba nie oczekujesz, że Tuf i ja będziemy twoimi ochroniarzami? — Zmarszczył brwi. — Szkoda, że prawie nic nie wiem o tym bojowym skafandrze, który zabrał nam Nevis. Tuf, czy uda się go przebić promieniem lasera? A może lepsza będzie broń palna? Moim zdaniem, chyba jednak laser… Co o tym myślisz, Tuf? — Odwrócił się i zatoczył koło latarką. Zniekształcone cienie zatańczyły dziko na ścianach zbrojowni. — Tuf? Tuf, gdzie jesteś?

Haviland Tuf zniknął.

Drzwi podstacji komputerowej nie chciały się otworzyć, więc Kaj Nevis kopnął w nie z całej siły. W metalowej płycie pozostało głębokie wgniecenie, a górna krawędź drzwi wyskoczyła z futryny. Nevis kopnął drugi raz, trzeci i czwarty. Opancerzony bucior bojowego skafandra z łoskotem uderzał w cienki metal, aż wreszcie drzwi runęły do środka. Ostatnim kopnięciem Nevis odsunął je na bok, po czym wkroczył do pomieszczenia, niosąc w dolnych ramionach nieprzytomnego Anittasa.

— CHOLERA, PODOBA MI SIĘ TEN SKAFANDER! — zagrzmiał.

Cybertech jęknął cicho.

Podstację wypełniało ledwo słyszalne brzęczenie. Maleńkie różnokolorowe światełka zapalały się i gasły jak robaczki świętojańskie.

— …do obwodu… — wyszeptał Anittas. Jego ręka poruszyła się słabo w czymś, co mogło być nie dokończonym gestem albo tylko skurczem. — Podłącz mnie do obwodu — powtórzył. Organiczne części jego ciała wyglądały okropnie. Na skórę wystąpiły mu krople czarnego potu, które mieszały się z innym, lśniącym płynem, sączącym się z naturalnych otworów ciała oraz ran zadanych szczypcami przez Nevisa. Nie był w stanie iść ani nawet stać o własnych siłach, z każdą chwilą miał coraz większe problemy z mówieniem. Czerwony blask bijący od wizjera unquińskiego skafandra nadawał jego twarzy upiorną siną barwę. — Pospiesz się… — wycharczał. — Błagam, podłącz mnie do obwodu.

— ZAMKNIJ SIĘ ALBO ZROBIĘ Z TOBĄ TO, CO Z TYMI DRZWIAMI! Ciałem cyborga wstrząsnął dreszcz, jakby wzmocniony, zniekształcony głos Nevisa sprawił mu fizyczny ból. Kaj Nevis rozejrzał się po pokoju, a kiedy dostrzegł wolny interfejs, postąpił trzy grzmiące kroki w jego kierunku i cisnął Anittasa na biały fotel, stanowiący całość z biurkiem i konsoletą. Cybertech krzyknął z bólu.

— ZAMKNIJ SIĘ!

Niezgrabnie pociągnął cyborga za ramię, prawie wyrywając mu je ze stawu. Bojowy skafander nie bardzo nadawał się do przeprowadzania działań wymagających nie tyle siły, co precyzji i delikatności, on jednak nie zamierzał go zdejmować. Zbyt dobrze się w nim czuł. Polubił go. Szarpnął jeszcze raz, po czym, nie zważając na jęki Anittasa, wyprostował mu stalowe palce i wepchnął je w interfejs.

— ZADOWOLONY? — zapytał, po czym cofnął się o krok. Cybertech osunął się w przód, uderzył czołem w konsoletę i znieruchomiał z przekręconą na bok głową. Z szeroko otwartych ust wypłynęła krew zmieszana z czarną oleistą cieczą. Nevis skrzywił się z odrazą.

Czyżby dotarli tu zbyt późno? Czyżby ten cholerny cyborg wykręcił mu paskudny numer?

W tej samej chwili brzęczenie przybrało na sile, a maleńkie kolorowe światełka zaczęły migotać w szaleńczym tempie. Anittas wszedł do obwodu.

Rica Dawnstar jechała głównym korytarzem, odczuwając niemal coś w rodzaju radosnego uniesienia, kiedy nagle rozpościerająca się przed nią ciemność rozbłysła jaskrawym światłem. W górze sufitowe lampy kolejno budziły się z długiego snu, zamieniając ciągnącą się kilometrami noc w dzień tak jasny, że aż bolały oczy.

Zahamowała gwałtownie i spod półprzymkniętych powiek obserwowała, jak fala światła biegnie, wydawać by się mogło, w nieskończoność. Obejrzawszy się, stwierdziła, że tam, skąd przybyła, wciąż panuje ciemność.

Teraz, w pełnym blasku, dostrzegła coś, co umknęło jej uwadze w mroku rozproszonym jedynie światłem samotnego reflektora: sześć równoległych pasów różnobarwnego plastyku, wtopionych w podłogę korytarza. Czerwony, niebieski, żółty, zielony, srebrny, fioletowy. Z pewnością każdy dokądś prowadził — szkoda, że nie miała najmniejszego pojęcia dokąd.

Wciąż jeszcze przyglądała im się z namysłem, kiedy jeden, ten srebrzysty, rozjarzył się wewnętrznym blaskiem i niemal jednocześnie lampa nad jej głową wyraźnie przygasła. Rica zmarszczyła brwi, po czym przesunęła skuter kilka metrów do przodu, z mroku w światło. Chwilę potem przygasła kolejna lampa, srebrny pas zaś począł intensywnie pulsować.

— W porządku — powiedziała głośno. — Niech będzie po twojemu.

Wcisnęła pedał gazu i podążyła wzdłuż srebrzystej linii, a nad jej głową kolejno gasły lampy.

— Wrócił! — wrzasnęła Celise Waan, kiedy w korytarzu zrobiło się jasno, i podskoczyła co najmniej metr w górę.

Jefri Lion stanął w szerokim rozkroku i zmrużył oczy. W rękach trzymał laserową strzelbę, do lewego biodra miał przytroczoną kaburę z pistoletem pneumatycznym miotającym eksplodujące pociski, do prawego futerał z igłaczem, przez plecy przewiesił ukosem przenośne działko plazmowe, przez prawe ramię przerzucił pas z bombami paraliżującymi, przez lewe pas z granatami oślepiającymi, do uda zaś miał przywiązaną pochwę z ogromnym nożem wibracyjnym. Uśmiechał się, a w uszach czuł radosne pulsowanie krwi. Był gotowy na wszystko. Poprzednio czuł się tak wspaniale przed ponad stu laty, kiedy po raz ostatni walczył w szeregach Ochotników Skaeglaya z Czarnymi Aniołami. Do diabła z uczonymi dyrdymałami. Jefri Lion był człowiekiem czynu i teraz znowu czuł się młody.

— Spokojnie, Celise — powiedział, nie podnosząc głosu. — Oprócz nas nikogo tu nie ma. Po prostu włączyło się oświetlenie, nic więcej.

Tłusta antropolog nie wyglądała na przekonaną. Ona także była uzbrojona, ale zamiast nieść jak należy strzelbę laserową, ciągnęła ją za sobą po podłodze, twierdząc, że jest za ciężka. Lion z niepokojem zastanawiał się, co będzie, jeśli jego towarzyszka spróbuje uzbroić i cisnąć granat oślepiający.

— Spójrz! — Wyciągnęła rękę. — Co to?

Środkiem korytarza biegły dwa pasy: czerwony i pomarańczowy. Pomarańczowy pulsował łagodnym, ale wyraźnym blaskiem.