— NIE WYGLĄDASZ NA NIEBOSZCZYKA — zagrzmiał, poruszając szczypcami.
— Ale nim jestem — odparł Anittas. — Czerpię moc z systemu, wspomagam cybernetyczną część organizmu, ale i tak umieram. To zaraza, Nevis. W końcowym okresie funkcjonowania „Arki” załoga liczyła zaledwie trzydziestu dwóch ludzi. Właśnie wtedy nastąpił atak Hruunów. Złamali szyfry, otworzyli kopułę i wylądowali. Ponad stu wojowników dokonało desantu. Zdobywali poziom za poziomem, sekcję za sekcją, wszystko wskazywało na to, że niebawem opanują okręt. Obrońcy dokonywali cudów odwagi, robili wszystko, co w ich mocy, urządzali zasadzki, walczyli o każdy metr korytarzy. Jeśli dobrze poszukasz, znajdziesz sporo miejsc, gdzie toczyły się zażarte walki. Zniszczenia są tam tak duże, że „Arka” nie zdołała ich sama naprawić. Wreszcie, zrozpaczeni, sięgnęli po ostatnią deskę ratunku: wypuścili bakterie, wirusy i pasożyty, uwolnili hodowane w zbiornikach potwory i zwyciężyli. Hruunowie zostali wybici do nogi, ale ocalało tylko czterech obrońców. Jeden z nich był ciężko ranny, dwaj poważnie chorzy, jeden postradał zmysły. Chcesz wiedzieć, jak się nazywali? Chyba nie. Ty nie wiesz, co to ciekawość. Zresztą, to bez znaczenia; Tuf na pewno będzie chciał się dowiedzieć, podobnie jak Lion.
— TUF? LION? CO TY WYGADUJESZ? PRZECIEŻ OBAJ NIE ŻYJĄ!
— Mylisz się. Są cali i zdrowi i dostali się na pokład „Arki”. Lion znalazł zbrojownię. Przypomina teraz chodzący arsenał. Szuka cię. Tuf znalazł coś jeszcze ważniejszego. Rica Dawnstar podąża za srebrzystą linią na mostek kapitański. Wszyscy są tutaj. Obudziłem „Arkę” z uśpienia i prowadzę ich za rękę.
— ZATRZYMAJ ICH! — rozkazał Nevis. Nie wahał się ani chwili: wysunął naprzód zębate kleszcze i zacisnął je na biometalowym gardle Anittasa. Czarny pot spływał kropelkami na lśniącą stal. — ZATRZYMAJ ICH NATYCHMIAST!
— Jeszcze nie skończyłem — powiedział cyborg, prawie nie poruszając zmasakrowanymi wargami. — Ostatni słudzy Imperium zrozumieli, że to koniec. Wyłączyli większość funkcji statku, po czym zostawili go we władaniu próżni, ciszy i kosmicznej pustki. Uczynili z niego martwą skorupę, ale nie do końca, ponieważ obawiali się, że kiedyś, w trudnej do przewidzenia przyszłości, nastąpi kolejny atak. Przykazali „Arce”, żeby się broniła. Uzbroili działa plazmowe oraz zewnętrzne lasery i uaktywnili strefę obronną, o czym niedawno mieliśmy okazję przekonać się na własnej skórze. Zaprogramowali również statek, żeby w straszliwy sposób pomścił ich śmierć, pojawiając się okresowo nad Hro B’rana, gdzie zamieszkali Hruunowie, i siejąc śmierć oraz zniszczenie. Po to, żeby mieszkańcy planety nie zdołali uodpornić się na zsyłane z nieba plagi, wystawili zbiorniki z wirusami i bakteriami na działanie promieniowania, co wymusiło przyspieszoną mutację, a także uruchomili działający automatycznie program inżynierii genetycznej, który powoływał do życia coraz bardziej zabójcze mikroby.
— NIC MNIE TO NIE OBCHODZI — zagrzmiał Kaj Nevis. — CZY POWSTRZYMAŁEŚ TAMTYCH? MOŻESZ ICH ZABIĆ? ZRÓB TO, BO W PRZECIWNYM RAZIE JA ZABIJE CIEBIE!
— Ty już mnie zabiłeś — odparł cybertech. — Przecież ci powiedziałem. Zaraza. Druga, wewnętrzna strefa obronna. Gdyby komuś mimo wszystko udało się wedrzeć na pokład, „Arka” miała obudzić się ze snu i wypełnić korytarze atmosferą, tyle że z obfitą domieszką najróżniejszych nośników chorób. W zbiornikach od tysiąca lat następowała mutacja za mutacją. Choroba, która mnie dopadła, nawet nie ma nazwy. Wydaje mi się, że przenoszą ją jakieś zarodniki. Naturalnie istnieją wszelkie niezbędne lekarstwa i szczepionki, ponieważ „Arka” wytwarzała je równolegle z nowymi chorobami, ale dla mnie jest już za późno. Dużo za późno. Zaraza zżera od środka moją biologiczną połowę. Mogłem dać ci ten statek na talerzu. Razem mogliśmy rozporządzać niemal boską siłą, a zamiast tego umieramy.
— TY UMIERASZ — sprostował Nevis. — STATEK I TAK JEST MÓJ.
— Wątpię. Dałem mu mocnego kopa. Zidiociały olbrzym obudził się na dobre. Co prawda nie zmądrzał, ale jest przytomny i czeka na rozkazy, których ty nie potrafisz wydać, a nawet gdybyś potrafił, to i tak nie wiedziałbyś, jak mu je przekazać. Prowadzę tu Jefriego Liona. Rica Dawnstar coraz szybciej zbliża się do mostku. Co więcej…
— ŻADNYCH „WIĘCEJ”! — ryknął Kaj Nevis.
Stalowe kleszcze zacisnęły się i bez najmniejszego trudu odcięły głowę Anittasa od reszty ciała. Głowa odbiła się od piersi cyborga, spadła na podłogę, z karku chlusnęła fontanna krwi, a ze sterczącego grubego kabla trysnęły iskry. Chwilę potem bezgłowe ciało opadło z łoskotem na konsoletę. Kaj Nevis puścił w ruch większe, górne ramiona; ciosy spadały w szaleńczym tempie, w powietrze strzelały fragmenty obudowy, elektroniczne części, przyciski i poszarpane przewody, aż wreszcie konsoleta zamieniła się w bezkształtne rumowisko.
Gdzieś z tyłu rozległ się wysoki, przenikliwy dźwięk. Nevis odwrócił się gwałtownie, by zlokalizować jego źródło.
Leżąca na podłodze głowa wpatrywała się w niego szeroko otwartymi, srebrzystymi oczami. Na pokiereszowanych ustach trwał pogardliwy uśmiech.
— Jeszcze jedno — powiedziała głowa. — Uruchomiłem ostatnią procedurę ochronną przygotowaną przez poddanych Imperium. Wyłączyłem pole statyczne. Koszmary budzą się do życia. Wkrótce zjawią się bezwzględni strażnicy, żeby cię zniszczyć.
— NIECH CIĘ SZLAG TRAFI!
Kaj Nevis jednym susem znalazł się przy głowie, podniósł potężną nogę i z całej siły opuścił stopę osłoniętą ogromnym stalowym buciorem. Kości oraz metalowe elementy konstrukcyjne czaszki pękły z głośnym trzaskiem, ale jemu to nie wystarczyło; uderzał stopą raz po raz, aż wreszcie na podłodze została tylko cienka warstwa niemożliwej do zidentyfikowania, szarawej mazi, poznaczonej tu i ówdzie srebrnymi i różowymi smugami.
A potem, nareszcie, zapadła cisza.
Co najmniej przez dwa kilometry sześć linii biegło obok siebie, przy czym tylko srebrzysta pulsowała wewnętrznym światłem. Pierwsza odbiła w bok czerwona, kilometr dalej zaś to samo uczyniła fioletowa, która znikła za szerokimi podwójnymi drzwiami wiodącymi, jak się okazało, do ogromnej i nienagannie czystej automatycznej kuchni. Rica odczuwała wielką pokusę, żeby dokładniej rozejrzeć się po tym i sąsiednich pomieszczeniach, ale srebrzysta linia wciąż pulsowała nagląco, a sufitowe lampy kolejno gasły nad jej głową, poganiając ją, żeby prędzej szła naprzód.