Выбрать главу

Haviland Tuf z namysłem spoglądał na stanowisko robocze, konsoletę komputerową i na martwego Muchomora, którego zwłoki wciąż tulił do piersi.

Do klonowania wystarczy jedna komórka.

W pamięci centralnego komputera z pewnością są zapisane wszystkie procedury. Kto wie, może nawet umieszczono tam program instruktażowy?

— Zaiste — powiedział z namysłem Haviland Tuf.

Właściwie, dlaczego nie? Co prawda nie był cybertechem, ale nie był też idiotą, a na dodatek niemal przez całe życie miał do czynienia z najróżniejszymi systemami komputerowymi, w tym również takimi o bardzo wysokim stopniu komplikacji.

Podszedł do stanowiska, delikatnie położył kocie zwłoki na stole operacyjnym, opuścił czaszę naszpikowaną sensorami i włączył zasilanie. Początkowo nie rozumiał prawie nic z tego, co pojawiło się na ekranie, ale na szczęście nie należał do ludzi, którzy łatwo się zniechęcają.

Zaledwie kilka minut później był już pochłonięty pracą, i to tak bardzo, że nie zwrócił uwagi na dobiegający zza jego pleców donośny bulgot. Gdyby go usłyszał i gdyby się odwrócił, z pewnością zauważyłby, że poziom już prawie całkiem przezroczystego płynu w zbiorniku z tyranozaurem zaczął wyraźnie spadać.

Kaj Nevis wypadł z podstacji komputerowej, rozglądając się za kimś albo za czymś, co mógłby zabić.

Rozpierała go wściekłość — przede wszystkim był wściekły na siebie za to, że nie potrafił nad sobą zapanować i że nie okazał się wystarczająco przewidujący. Nie przyszło mu do głowy, że w atmosferze mogą znajdować się zabójcze mikroorganizmy. Anittas mógł mu się jeszcze przydać; oczywiście prędzej czy później musiałby zlikwidować zarozumiałego cybertecha, ale z tym nie miałby najmniejszych kłopotów. Teraz sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Co prawda w unquińskim skafandrze Nevis czuł się całkiem bezpiecznie, niemniej jednak w jego sercu szybko kiełkowało ziarno niepokoju. Wcale nie ucieszyła go wiadomość, że Tuf i cała reszta dostali się na pokład. Tuf znacznie lepiej znał ten przeklęty skafander, przypuszczalnie wiedział więc również o jego słabych punktach.

Kaj Nevis sam niedawno odkrył jeden z nich: kończył się zapas powietrza. Nowoczesne skafandry, na przykład takie, jaki miał teraz na sobie Tuf, były wyposażone w zbiorniki ze zmodyfikowanymi genetycznie wirusami, które przetwarzały dwutlenek węgla w tlen w takim samym tempie, w jakim człowiek dokonywał odwrotnego procesu. Dzięki temu zlikwidowano ryzyko wyczerpania się zapasu powietrza — chyba że cholerne wirusy szlag trafił. Skafander Nevisa, choć zapewniał mu solidną ochronę i dawał ogromną siłę, był mocno przestarzały: cały zapas powietrza, co prawda spory, ale jednak nieodnawialny, mieścił się w czterech ogromnych butlach na plecach. Jeżeli prawidłowo odczytywał wskazania instrumentów wewnątrz hełmu, jedna z nich była już prawie pusta; pozostały jeszcze trzy, co teoretycznie dawało mu aż nadto czasu na odszukanie i zlikwidowanie wszystkich przeciwników… jednak pod warunkiem, że zdoła ich odnaleźć. Kaj Nevis poczuł się trochę nieswojo. Po tym, co przydarzyło się Anittasowi, powziął stanowcze postanowienie, że za nic nie zdejmie hełmu, dopóki nie upewni się, że niebezpieczeństwo minęło. Już prędzej udusi się w skafandrze. Tajemnicza choroba przeżarła biologiczną połowę ciała cyborga w zastraszającym tempie; widok błotnistej czarnej mazi oblepiającej nienaruszone metalowe części należał do najokropniejszych, jakie Nevis widział w życiu, a widział już wiele mało przyjemnych rzeczy.

Jednak ryzyko, że zginie z braku tlenu, było niewielkie. Jeśli udało się zainfekować powietrze wypełniające wnętrze „Arki”, z pewnością istnieje też sposób na jego oczyszczenie. Odszuka sterownię, mostek, główną dyspozytornię czy jak to się nazywa i zrobi to. Na początek wystarczy jeden sektor. Co prawda Anittas powiedział, że Rica Dawnstar zbliża się do mostku, ale Nevis zupełnie się tym nie przejął. Wręcz przeciwnie: cieszył się na to spotkanie.

Ruszył w wybranym na chybił trafił kierunku. Echo jego kroków niosło się daleko pogrążonymi w ciszy korytarzami. Nie szkodzi, niech go usłyszą. Mało go to obchodziło. Naprawdę polubił ten skafander.

Rozparta w kapitańskim fotelu Rica Dawnstar uważnie wczytywała się w informacje wyświetlone na głównym ekranie. W rozłożystym, mięciutkim, obitym wspaniałym starym plastykiem fotelu siedziało się jak na tronie. Człowieka od razu ogarniała ochota, żeby zamknąć oczy i uciąć sobie drzemkę — problem polegał na tym, że to miejsce z pewnością nie było przeznaczone do odpoczynku. Najwyraźniej zaprojektowano je w taki sposób, żeby kapitan mógł siedzieć przy głównym ekranie i wydawać polecenia oficerom pracującym przy dziewięciu mniejszych stanowiskach na głównym mostku oraz dwunastu umieszczonych pół piętra niżej. To oni wprowadzali dane do systemu i naciskali właściwe guziki. Ponieważ Rica nie miała dziewięcio- ani tym bardziej dwudziestojednoosobowej świty, musiała jak szalona biegać od konsolety do konsolety. Uruchomienie wszystkich systemów gigantycznego statku zajęło jej sporo czasu, a potem i tak przeżyła chwilę rozczarowania, zaczęła bowiem wydawać komendy z niewłaściwego pulpitu, w związku z czym nie uzyskała żadnej reakcji. Jednak stopniowo, pomału, zaczynała się w tym wszystkim orientować. Czyniła stałe postępy.

Najważniejsze, że była bezpieczna. Jak tylko dostała się na mostek, zablokowała windę, żeby nikt nie mógł dotrzeć tu tą drogą. Dopóki ona była tu, na górze, a oni tam, na dole, miała w ręku atutową kartę. Co prawda każda sekcja statku miała swoją podstację komputerową, a każdą wyspecjalizowaną funkcją — od obrony przez klonowanie do gromadzenia danych — dało się sterować z punktów dowodzenia rozrzuconych po całej „Arce”, ale stąd mogła kontrolować wszystko, co się dzieje, a co najważniejsze, zablokować każdy rozkaz, jaki z takiego lub innego względu nie zyskałby jej akceptacji. Oczywiście pod warunkiem, że go przechwyci i że będzie wiedziała, jak go zablokować. Na tym polegał największy problem. Mogła być tylko w jednym miejscu naraz i musiała poznać właściwe komendy. Co prawda cały czas posuwała się naprzód, jednak czyniła to metodą prób i błędów, a więc taką, która nie zapewnia natychmiastowych rezultatów.

Mimo wszystko dumna z siebie, oparła głowę na miękkiej plastykowej poduszce i obserwowała zmieniające się komunikaty. Wyglądało na to, iż zdołała wywołać pełną informację o statku. „Arka” przedstawiła już wyczerpujący raport na temat tych obszarów i funkcji, które przestały działać ponad tysiąc lat temu i nie zostały przez ten czas naprawione, teraz zaś wyświetlała dane dotyczące realizowanych programów.

Szczególnie imponująco wyglądała lista chorób przygotowanych z myślą o nieproszonych gościach, którzy wdarliby się na pokład „Arki”. Rica nie znała przynajmniej siedemdziesięciu pięciu procent z nich, wszystkie nazwy jednak brzmiały nadzwyczaj złowróżbnie. Anittas z pewnością szybko opanuje sterowanie procesami produkcyjnymi nowych bakterii i wirusów, powinna więc jak najprędzej szczelnie odgrodzić mostek od reszty statku, wypompować zakażone powietrze, zdezynfekować pomieszczenia i napełnić je czystym powietrzem. Alternatywę stanowiło pozostanie w skafandrze, ale najdalej za dzień lub dwa mogło to się okazać trudne do zniesienia.

Na ekranie wciąż pojawiały się nowe informacje.

FAZA BIODEFENSYWNA JEDEN (MIKRO)

KONIEC RAPORTU

FAZA BIODEFENSYWNA DWA (MAKRO)

POCZĄTEK RAPORTU

Zmarszczyła brwi. Makro? Co to może oznaczać, do wszystkich diabłów? Wielkie epidemie?