Выбрать главу

Przywieźliśmy mnóstwo broni, sprzedaliśmy niewiele. Broń nie mogła pomóc nocnym łowcom i latawcom w walce z tym przeciwnikiem, więc niemal od początku parasole cieszyły się znacznie większym wzięciem niż lasery. Zabrałem z magazynu miotacz i nalałem sobie kieliszek czerwonego wina.

Posiedzę tutaj, w chłodzie, opowiem o wszystkim temu kryształowi, wypiję wino i jeszcze trochę popatrzę na nieliczne ocalałe latawce, szybujące na tle mroczniejącego nieba. Z daleka naprawdę wyglądają jak mewaki. Dopiję wino do końca, spróbuję sobie przypomnieć szum morza na Razyarze, w który kiedyś się wsłuchiwałem, marząc o gwiazdach, a kiedy kieliszek będzie pusty, sięgnę po miotacz.

(długie milczenie)

Nie wiem, co jeszcze powiedzieć. Janeel znała wiele słów i nazw, ale dzisiaj ją pochowałem.

(długie milczenie)

Jeśli ktoś to znajdzie…

(krótka przerwa)

Jeśli ktoś znajdzie to nagranie już po tym, jak gwiazda śmierci zgaśnie (a nocni łowcy twierdzą, że w końcu to nastąpi), niech nie da się zwieść: to nie jest przyjazna planeta. Tutaj rządzą śmierć, niezliczone choroby i cierpienie. Prędzej czy później, gwiazda śmierci zabłyśnie ponownie.

(długie milczenie)

Wina już nie ma.

(koniec nagrania)

GWIAZDA ŚMIERCI

— Nie — stwierdził stanowczo Kaj Nevis. — Wykluczone. Musielibyśmy być idiotami, żeby wybrać właśnie któryś z tych ogromnych transportowców.

— Niby czemu? — prychnęła Celise Waan. — Przecież musimy się tam jakoś dostać, prawda? Wiele razy wynajmowałam statki w Starslipie i wiem, że są bardzo wygodne. Załoga zawsze jest uprzejma, a jedzenie co najmniej przyzwoite.

Nevis posłał jej miażdżące spojrzenie. Miał twarz jakby stworzoną do wyrażania mało przyjaznych uczuć: o wyjątkowo ostrych rysach, z ogromnym zakrzywionym nosem i maleńkimi czarnymi oczami ukrytymi pod krzaczastymi brwiami.

— Po co je wynajmowałaś?

— W celu przeprowadzenia wypraw badawczych, ma się rozumieć — odparła Celise Waan, po czym wzięła z talerza kolejną kremową kulkę i wsunęła ją do ust. — Nadzorowałam wiele ważnych programów naukowych. Pieniądze przychodziły z Centrum.

— Jeśli pozwolisz, zwrócę ci uwagę na kilka oczywistych faktów — powiedział Nevis lodowatym tonem. — To nie jest wyprawa badawcza. Nie zamierzamy analizować seksualnych obyczajów ras prymitywnych. Nie będziemy grzebać w poszukiwaniu zapomnianej wiedzy, która teraz nikomu się na nic nie przyda. Zawiązaliśmy nasz mały spisek w celu zdobycia skarbu nieoszacowanej wartości. Jeżeli uda nam się go znaleźć, z pewnością nie oddamy go władzom. Potrzebujecie mnie, bo tylko ja będę wiedział, w jaki sposób upłynnić go, wykorzystując nie do końca legalne sposoby, co nie przeszkadza wam darzyć mnie tak nikłym zaufaniem, że nie chcecie mi powiedzieć, dokąd właściwie polecimy, a obecny tu Lion wynajął sobie nawet osobistą ochronę. Proszę bardzo, mnie to nie przeszkadza, ale zrozumcie jedno: tutaj, na ShanDellor, nie jestem jedynym człowiekiem niegodnym zaufania. Ktoś taki jak ja może tutaj w każdej chwili zarobić całkiem duże pieniądze, więc jeśli zamierzacie w dalszym ciągu trzymać mnie z opaską na oczach i wygadywać głupoty o jedzeniu na statkach, to ja rezygnuję. Mam ciekawsze rzeczy do roboty.

Celise Waan ponownie prychnęła pogardliwie. Była potężną, bynajmniej nie szczupłą kobietą o wielkiej czerwonej twarzy i donośnym wilgotnym prychnięciu.

— Starslip ma dobrą reputację, a poza tym przepisy regulujące prawa własności do znalezionych obiektów…

— …nie mają najmniejszego znaczenia — wpadł jej w słowo Nevis. — Inne przepisy obowiązują tutaj, na ShanDellor, inne na Kleronomasie, jeszcze inne na Mai, a i tak wszystkie nie są warte funta kłaków. Gdyby potraktowano nas według prawa ShanDi, dostalibyśmy zaledwie jedną czwartą wartości. Zakładając, że Lion ma rację i że ta wasza gwiazda śmierci jest właśnie tym, za co ją uważacie, i że jeszcze działa, ten, kto dostanie ją w swoje ręce, zdobędzie niekwestionowaną przewagę militarną w naszym sektorze. Starslip oraz wszystkie pozostałe korporacje transportowe są co najmniej równie chciwe i zaborcze jak ja; różnica polega na tym, że są również cholernie potężne, do tego stopnia, że większość planetarnych rządów z niepokojem śledzi ich poczynania. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na ten drobny fakt, ale jest nas tylko czworo… Pięcioro, jeśli liczyć również najemników. — Spojrzał na Rikę Dawnstar, która obdarzyła go lodowatym uśmiechem. — Mniej, niż jest kucharzy na dużym liniowcu, a nawet na małym statku kurierskim zostalibyśmy w okamgnieniu zadeptani przez załogę. Czy wyobrażacie sobie, że pozwolą nam zachować naszą zdobycz, kiedy już się zorientują, ile jest warta?

— Jeśli nas oszukają, podamy ich do sądu — odparła niezbyt pewnym tonem gruba antropolog i zgarnęła z talerza ostatnią kulkę.

Kaj Nevis wybuchnął gromkim śmiechem.

— Do jakiego sądu? Na jakiej planecie? Żeby to zrobić, musielibyśmy przede wszystkim pozostać przy życiu, a na to bym zanadto nie liczył. Słowo daję, jesteś nie tylko koszmarnie brzydka, ale i wręcz niewyobrażalnie głupia!

Jefri Lion przysłuchiwał się kłótni z niewyraźną miną.

— Dajcie spokój — przemówił wreszcie. — Nie powinniśmy tracić zimnej krwi. Bądź co bądź, to nasza wspólna sprawa.

Lion był niskim barczystym mężczyzną w wojskowej bluzie maskującej, udekorowanej baretkami z jakiejś zapomnianej kampanii. W mrocznym wnętrzu małej restauracji bluza przybrała szaroburą barwę, niemal identyczną jak starannie przystrzyżona broda jej właściciela. Wysokie czoło mężczyzny pokryte było błyszczącą warstewką potu. Wiedząc, jaką reputacją cieszy się Kaj Nevis, niezbyt pewnie czuł się w jego towarzystwie. Spojrzał na pozostałych, jakby oczekiwał od nich wsparcia.

Celise Waan wydęła usta i wbiła wzrok w talerz, jakby liczyła na to, że w ten sposób ponownie napełni go śmietankowymi kulkami. Rica Dawnstar — „najemnik”, jak nazwał ją Nevis — z kpiącym błyskiem w zielonych oczach rozparła się w fotelu. Jej długie, kościste ciało okryte nieforemnym jednoczęściowym kombinezonem i elastyczną zbroją uplecioną z supercienkiej stalowej przędzy, było zupełnie rozluźnione. To nie jej problem, jeśli pracodawcy uznali za stosowne tracić czas na bezproduktywne dyskusje.

— Obelgami niczego nie załatwimy — odezwał się Anittas. Nie sposób było stwierdzić, o czym myśli wysoki cybertech. Jego twarz, składająca się w równych proporcjach z lśniącego metalu, przezroczystego plastyku i ciała, nie wyrażała żadnych uczuć. Splótłszy błyszczące stalowe palce prawej ręki z brązowymi końcówkami czuciowymi lewej, przyglądał się Nevisowi srebrzystymi oczami osadzonymi w czarnych plastykowych oczodołach. — Kaj Nevis zwrócił nam uwagę na kilka istotnych szczegółów. W przeciwieństwie do nas, jest specjalistą w tych sprawach. Skoro już zaprosiliśmy go do naszego grona, powinniśmy uwzględnić jego rady.

— Słusznie — poparł cybertecha Jefri Lion. — W takim razie, co proponujesz, Nevis? W jaki sposób możemy dotrzeć do gwiazdy śmierci, skoro nie wolno nam korzystać z usług korporacji transportowych?

— Potrzebujemy statku — stwierdziła Celise Waan. Kaj Nevis uśmiechnął się pobłażliwie.

— Korporacje transportowe nie mają monopolu na statki kosmiczne. Właśnie dlatego zaproponowałem, żebyśmy spotkali się nie w biurze Liona, tylko tutaj. Knajpa jest w pobliżu portu, więc jestem prawie pewien, że znajdziemy tu naszego człowieka.

— Czy to jakiś wolny strzelec? — zapytał Jefri Lion z powątpiewaniem w głosie. — Większość z nich, jak by to powiedzieć… nie cieszy się najlepszą opinią.