Выбрать главу

Jednak dokoła były inne stanowiska, on zaś potrzebował tylko jednej komórki.

Haviland Tuf pobrał fragment tkanki, a następnie majestatycznie skierował się ku najbliższemu nie uszkodzonemu stanowisku. Tym razem pamiętał, żeby nasłuchiwać, czy z tyłu nie podkrada się siedmiometrowy dinozaur.

Celise Waan była z siebie bardzo zadowolona. Całkiem nieźle dała sobie radę. Ten odrażający niby-kot już nigdy nie wejdzie jej w drogę. Co prawda w miejscu, gdzie w wizjer uderzyła ślina zagadkowego stworzenia, na szybie została jakby lekka mgiełka, ale poza tym Celise nie doznała żadnego uszczerbku. Energicznym ruchem wetknęła pistolet do kabury i wyszła z magazynu.

Mgiełka jednak trochę przeszkadzała, ponieważ znajdowała się dokładnie na wysokości oczu. Usiłowała przetrzeć wizjer rękawicą, ale to tylko pogorszyło sytuację. Potrzebowała wody. Nie ma sprawy; i tak szuka żywności, a tam, gdzie jest jedzenie, zazwyczaj jest również woda.

Ruszyła przed siebie dziarskim krokiem, skręciła za najbliższy róg… i stanęła jak wryta.

Zaledwie metr przed nią, jakby nigdy nic, sterczał niby-kot identyczny jak ten, z którym przed chwilą się rozprawiła, i gapił się na nią bezczelnie.

Tym razem Celise Waan nie wahała się ani chwili. Od razu sięgnęła po pistolet, ale miała trudności z wydobyciem go z kabury, a kiedy wreszcie zdołała wycelować i nacisnąć spust, sromotnie chybiła; strzałka trafiła w drzwi pobliskiego pomieszczenia, a te z ogłuszającym hukiem rozpadły się na kawałki. Niby-kot zasyczał, odchylił głowę do tyłu, splunął, po czym rzucił się do ucieczki.

Ślina trafiła Celise w lewe ramię. Usiłowała strzelić powtórnie, jednak mgła rozprzestrzeniła się już niemal na cały wizjer, tak że nie widziała, gdzie celuje.

— Niech to szlag trafi!

Widoczność pogarszała się z każdą chwilą. Plastykowa szyba mętniała coraz bardziej, przybierając niemal mleczną barwę. Przy krawędziach była jeszcze całkiem przezroczysta, ale kiedy Celise patrzyła wprost przed siebie, prawie nic nie widziała. Potrzeba zdjęcia hełmu, albo przynajmniej dokładnego oczyszczenia wizjera, stawała się coraz bardziej nagląca.

Powoli, ostrożnie stawiając stopy, podążyła w kierunku, w którym, jak jej się wydawało, uciekł niby-kot. Przez cały czas wytężała słuch; w pewnej chwili usłyszała niewyraźne skrobanie, jakby stworzenie przemknęło całkiem blisko, ale niczego nie zauważyła.

Nic dziwnego, bo większa część wizjera niemal całkowicie utraciła przejrzystość. Wszystko było białawe i zamglone. Nie dam rady, przemknęła jej przez głowę rozpaczliwa myśl. Przecież to bez sensu. Jak ma tropić te cholerne niby-koty, jeśli prawie nic nie widzi? Na dobrą sprawę nie wiedziała nawet, dokąd idzie. Trudno, będzie musiała zdjąć ten cholerny hełm.

Nie uczyniła tego jednak, przypomniała sobie bowiem słowa Tufa ostrzegającego ich przed chorobami, od których rzekomo mogło aż się roić w atmosferze statku. Czy jednak można było wierzyć słowom tego żałosnego grubasa? Czy zaobserwowała cokolwiek, co mogłoby potwierdzić jego obawy? Nie! Przecież wyrzuciła na zewnątrz tego paskudnego szarego kocura i jakoś nic mu się nie stało. Kiedy po raz ostatni widziała futrzastego zwierzaka, urzędował jakby nigdy nic w objęciach swego właściciela. Jasne, Tuf natychmiast wyjechał z historyjką o okresie wylęgania, ale zrobił to wyłącznie po to, żeby ją przestraszyć. Uwziął się na nią, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Najlepszym przykładem ten odrażający podstęp z żarciem dla kotów. Z pewnością nie posiadałby się z zadowolenia, gdyby swoimi opowiastkami zmusił ją do spędzenia kilku tygodni w niewygodnym cuchnącym skafandrze.

Nagle przyszło jej do głowy, że kupiec na pewno ma coś wspólnego z prześladującymi ją zagadkowymi, podobnymi do kotów stworzeniami. Ogarnęła ją wściekłość. Co za podstępny drań!

Już prawie nic nie widziała. Wizjer jej hełmu stał się całkiem matowy.

Celise Waan podjęła decyzję: odpięła hełm, zdjęła go i cisnęła najdalej, jak mogła. Wzięła głęboki wdech. Powietrze było chłodne, odrobinę stęchłe, ale i tak o niebo świeższe od tego, którym musiała do tej pory oddychać. Wspaniale! Uśmiechnęła się. A więc z powietrzem wszystko w porządku. Nie mogła się doczekać, kiedy spotka Tufa i powie mu prosto w twarz, co myśli o jego niewczesnych ostrzeżeniach.

Przypadkowo zerknęła w dół… i aż ją zatkało.

Rękawica! Niedawno otarła jej wierzchem wizjer, usiłując zetrzeć kocią ślinę, a teraz w złocistym utwardzanym tworzywie ziała spora dziura! Nawet metalowa plecionka pod spodem sprawiała wrażenie skorodowanej.

Przeklęty kot! Gdyby ślina zetknęła się z odkrytą skórą… Nagle przypomniała sobie, że już nie ma hełmu.

Kilka metrów od niej, zza uchylonych drzwi bezszelestnie wyskoczyła mała pręgowana istota o płonących czerwienią ślepiach. Celise wrzasnęła przeraźliwie, wyszarpnęła z kabury pistolet i prawie nie celując, trzykrotnie nacisnęła spust. Kiedy dym się rozwiał, ujrzała kocią sylwetkę niknącą za zakrętem korytarza.

Nie ulegało wątpliwości, że bezpiecznie poczuje się dopiero wtedy, kiedy wreszcie uda jej się pozbyć tego paskudztwa. Gdyby pozostawiła niby-kota przy życiu, mógłby w najmniej oczekiwanym momencie rzucić się na nią z jakiegoś zakamarka, tak jak wielokrotnie czyniła ta obrzydliwa czarno-biała ulubienica Tufa. Celise Waan załadowała nowy magazynek, mocniej zacisnęła palce na rękojeści pistoletu i ruszyła w pogoń.

Jefri Lion nie pamiętał, żeby kiedykolwiek serce waliło mu tak mocno jak teraz. Bolały go nogi, łapał powietrze płytkimi łykami, adrenalina lała się strumieniami do jego krwiobiegu. Jeszcze trochę, jeszcze szybciej! Kilkanaście metrów prosto, potem w bok, a potem jeszcze jakieś dwadzieścia metrów, do następnego skrzyżowania.

Pod krokami Kaja Nevisa trząsł się pokład. Parę razy niewiele brakowało, żeby Jefri potknął się i rozciągnął jak długi na podłodze korytarza, ale świadomość zagrożenia dodała mu niemal nadludzkich sił. Pędził jak za najlepszych lat młodości, tak że nawet sadzący ogromnymi susami Nevis doganiał go z ogromnym trudem.

Nie zmniejszając tempa, odpiął od pasa granat oślepiający, wyciągnął zawleczkę, a kiedy usłyszał, jak najdalej metr za nim ze złowieszczym szczękiem zamykają się stalowe kleszcze, cisnął granat do tyłu, ostatkiem sił jeszcze bardziej przyspieszył kroku i skręcił za róg.

Błysk jaskrawobiałego światła był tak silny, że Liona oślepił nawet odbity od ścian poblask. Jefri zaczekał, aż sprzed oczu znikną mu czerwone plamy, odwrócił się twarzą w kierunku, z którego przybiegł i krok za krokiem począł wycofywać się w kierunku zastawionej przez siebie pułapki. Gdyby Nevis nie miał na sobie kombinezonu, świetlna eksplozja wypaliłaby mu siatkówkę, a promieniowanie zabiłoby go w ciągu kilku sekund.

Na razie widać było tylko jego czarny, ogromny cień.

Zasapany Jefri Lion nieco przyspieszył kroku, ale wciąż poruszał się tyłem, nie spuszczając wzroku z zakrętu korytarza.

Chwilę później pojawił się tam Kaj Nevis. Wizjer jego wiekowego hełmu był zupełnie czarny, ale stopniowo zaczynała powracać groźna krwistoczerwona poświata.

— NIECH SZLAG TRAFI CIEBIE I TWOJE CHOLERNE ZABAWKI! — zadudnił.

Trudno, pomyślał Lion. Świetlny granat nie spełnił zadania, w takim razie wykona je działko plazmowe. Od precyzyjnie wyznaczonej strefy ostrzału dzieliło go jeszcze jakieś dziesięć metrów.

— Czyżbyś miał już dosyć? — zapytał szyderczym tonem. — Nie dasz rady dogonić starego żołnierza?