— Ja też — zwrócił mu uwagę Nevis.
— Podobno trafiają się wśród nich przemytnicy, a nawet piraci. Czy naprawdę musimy ryzykować?
— Nie musimy i nie ryzykujemy — odparł Kaj Nevis. — Dowcip polega na tym, żeby znaleźć właściwego człowieka, a ja znam mnóstwo ludzi, tych właściwych i niewłaściwych. Widzicie tę ciemnoskórą kobietę obwieszoną czarną biżuterią? — Wskazał ją lekkim ruchem głowy. — To Jessamyn Caige, właścicielka i kapitan „Wolnego Handlu”. Z pewnością przyjęłaby naszą propozycję, nawet zbytnio nie targując się o cenę.
Celise Waan dyskretnie zerknęła we wskazanym kierunku.
— A więc to ona? Mam nadzieję, że na jej statku działa sztuczna grawitacja, bo w stanie nieważkości robi mi się niedobrze.
— Kiedy zamierzasz złożyć jej propozycję? — zapytał Jefri Lion.
— Nie zamierzam — odparł Nevis. — Parę razy zlecałem jej przewiezienie towaru, ale na pewno nie zaryzykowałbym podróży tym wrakiem, nie mówiąc już o wtajemniczeniu jej w tak poważną sprawę. Załoga „Wolnego Handlu" składa się z dziewięciu osób; wystarczy, żeby rozprawić się ze mną i moją obstawą. Bez obrazy, Lion, ale w takich sprawach wy zupełnie się nie liczycie.
— Myślałem, że wiesz, iż jestem żołnierzem — powiedział Jefri Lion urażonym tonem. — Uczestniczyłem w wielu bitwach.
— Sto lat temu. Jessamyn załatwiłaby nas bez drgnienia powieki. — Uważnie przyjrzał się otaczającym go twarzom. — Właśnie dlatego mnie potrzebujecie. Jesteście tak naiwni, że gdyby nie ja, zaangażowalibyście Jessamyn albo wynajęlibyście statek od którejś z korporacji.
— Moja siostrzenica pracuje dla dość znanego niezależnego kupca — odezwała się Celise Waan.
— Kto to taki?
— Noah Wackerfuss, ze „Świata Wyprzedaży”. Nevis skinął głową.
— Gruby Noah. Znam, znam. Z pewnością wszyscy świetnie byśmy się bawili, bo na jego statku zawsze panuje zerowa grawitacja. Ciążenie zabiłoby starego degenerata. Trzeba przyznać, że Wackerfuss nie jest szczególnie okrutny. Szansę na to, żeby nas nie zabił, oceniam na pięćdziesiąt do pięćdziesięciu. Niestety, jest za to nieprawdopodobnie chciwy i przebiegły. W najlepszym razie wymógłby dopuszczenie go do spółki, w najgorszym sam zgarnąłby całą pulę. Dwudziestoosobowa załoga „Świata Wyprzedaży” składa się wyłącznie z kobiet. Zapytałaś może kiedyś swoją siostrzenicę, co konkretnie należy do jej obowiązków?
Na okrągłej twarzy Celise Waan wykwitł szkarłatny rumieniec.
— Czy naprawdę muszę wysłuchiwać insynuacji tego typka? — zapytała Liona. — Przecież to moje odkrycie! Słowo daję, nie zniosę więcej zniewag!
— Słowne utarczki do niczego nie doprowadzą — powiedział Jefri Lion pojednawczym tonem. — Nevis, nie musisz na każdym kroku podkreślać swojej fachowości. Nie bez powodu zwróciliśmy się właśnie do ciebie. Z pewnością masz jakiś pomysł, kogo powinniśmy zaangażować?
— Oczywiście — przyznał Nevis.
— Więc mów — ponaglił go Anittas.
— Mój kandydat też jest niezależnym kupcem, choć skłamałbym, twierdząc, że powodzi mu się znakomicie. Od pół roku standardowego czeka na jakiekolwiek zlecenie, więc przypuszczam, że skorzysta z pierwszej okazji, jaka mu się nadarzy. Ma niewielki obdrapany statek o idiotycznej, długiej nazwie, na pewno nie luksusowy, ale sprawny i niezawodny, co ma znacznie większe znaczenie. Nie musimy zaprzątać sobie głowy załogą, bo jej nie zatrudnia, a na dodatek on sam jest trochę… nazwijmy to, dziwny. Wątpię, żeby z jego strony groziło nam jakieś niebezpieczeństwo. To wielkie chłopisko, ale miękkie, dosłownie i w przenośni. Hoduje koty, nie przepada za ludźmi, żłopie mnóstwo piwa i je stanowczo za dużo. Chyba nawet nie nosi broni. Według informacji, jakie udało mi się zebrać, ledwo wiąże koniec z końcem, tłukąc się od planety do planety i sprzedając rozmaite głupstwa. Wackerfuss uważa go za kompletnego niedojopa, ale nawet jeśli się myli, to co może przeciwko nam zdziałać jeden człowiek? W najgorszym razie, gdyby do czegokolwiek doszło, ja i wasz najemnik pozbędziemy się go i nakarmimy nim jego koty.
— Nie zgadzam się! — zaprotestował Jefri Lion. — Nie chcę żadnych trupów!
— Doprawdy? — zdziwił się Nevis, po czym wskazał Rikę Dawns-tar. — Skoro tak, to po co ją zatrudniasz? — Uśmiechnął się obleśnie do kobiety, a ona zrewanżowała mu się okrutnym skrzywieniem ust. — Oho! — powiedział przyciszonym głosem. — Wiedziałem, że tu przyjdzie. Oto on, we własnej osobie.
Nikt z nich, może z wyjątkiem Riki Dawnstar, nie miał wielkiego doświadczenia w tajnych operacjach, wszyscy bowiem jak na komendę odwrócili się do drzwi i wytrzeszczyli oczy na człowieka, który właśnie wszedł do lokalu. Był bardzo wysoki — prawie dwa i pół metra — i dźwigał przed sobą ogromne, szeroko rozlane brzuszysko. Trzymał się bardzo prosto, miał duże dłonie, pozbawioną wyrazu pociągłą twarz, cerę białą jak kreda i skórę zupełnie pozbawioną włosów. Ubrany był w jaskrawoniebieskie spodnie i kasztanowatą koszulę o bufiastych rękawach z wytartymi, lekko postrzępionymi mankietami.
Chyba poczuł na sobie ich wzrok, odwrócił bowiem ku nim doskonale obojętną twarz i zrewanżował się pustym spojrzeniem. Pierwsza opuściła oczy Celise Waan, potem uczynił to Jefri Lion, a na końcu Anittas.
— Kto to jest? — zapytał cyborg.
— Wackerfuss mówi na niego Tuffy — powiedział Nevis. — Naprawdę nazywa się Haviland Tuf.
Haviland Tuf z delikatnością zupełnie nie pasującą do jego rozmiarów usunął z pola gry ostatni zielony pion, wyprostował się i z satysfakcją przyjrzał się planszy. Było na niej czerwono: czerwone krążowniki, czerwone niszczyciele, czerwone warownie i czerwone forty planetarne.
— Wygląda na to, że będę zmuszony ogłosić swoje zwycięstwo.
— Znowu! — westchnęła Rica Dawnstar, po czym przeciągnęła się, by rozprostować zdrętwiałe mięśnie. Skulona w fotelu, spędziła przy planszy kilka godzin. Poruszała się płynnie jak lwica i ani na chwilę nie rozstawała się z igłaczem. Teraz miała go w kaburze pod pachą.
— A gdybym zdobył się na śmiałość i zaproponował jeszcze jedną partię? — zapytał Tuf.
— Wielkie dzięki — odparła Dawnstar i roześmiała się głośno. — Jesteś w tym zbyt dobry. Co prawda mam we krwi zamiłowanie do hazardu, ale z tobą to żaden hazard, bo z góry można przewidzieć wynik. Znudziło mi się przegrywanie.
— Przyznam, że do tej pory sprzyjało mi nadzwyczajne szczęście — powiedział Haviland Tuf. — Bez wątpienia wyczerpałem już cały jego zapas, w związku z czym podczas najbliższego starcia pokona mnie pani bez trudu.
— Och, ja też w to nie wątpię, ale jeśli pozwolisz, zaczekam do chwili, kiedy dojdę do wniosku, że umieram z nudów. Na pocieszenie pozostaje mi świadomość, że przynajmniej jestem lepsza od Liona. Zgadza się, Jefri?
Jefri Lion siedział w kącie sterowni, wertując stosy starych wojskowych czasopism. Maskująca bluza upodobniła się do głębokiego brązu syntetycznego drewna, którym obito grodź.
— W tej grze nie sprawdzają się podstawowe zasady sztuki wojennej — odparł z irytacją. — Zastosowałem identyczną taktykę co Stephen Cobalt Northstar, kiedy dowodził 13. Flotą w wojnie o Hrakkean.
Odpowiedź Tufa była pozbawiona najmniejszego sensu. Na prawdziwym polu walki przegrałby z kretesem.
— Zaiste — rzekł Haviland Tuf. — Ma pan nade mną ogromną przewagę. Bądź co bądź, jest pan znakomitym znawcą historii wojskowości, ja zaś tylko skromnym kupcem. Nie dysponuję nawet cząstką pańskiej ogromnej wiedzy dotyczącej wielkich bitew historii. Nie wątpię, iż swoje zwycięstwa mogę zawdzięczać wyłącznie niedoskonałości zasad rządzących grą oraz własnej niewybaczalnej ignorancji, tym bardziej więc pragnąłbym uzupełnić rażące luki w moim wykształceniu. Gdyby zechciał pan raz jeszcze zasiąść do gry, mógłbym starannie przeanalizować pańską mistrzowską strategię i wzbogacić skromny arsenał środków, jakimi jestem zmuszony się posługiwać, nieudolnie dążąc do zwycięstwa.