— Chyba powinnaś zawiadomić Kontrolę — powiedział.
— Dlaczego?
— Nadlatuje mucha — odparł. — Duża mucha. Tolly Mune skrzywiła się paskudnie.
— Nie odważyłbyś się mnie obudzić, gdyby chodziło tylko o to. Mów dalej.
— To naprawdę duża mucha — powtórzył z naciskiem jej zastępca. — Zaczekaj, aż sama ją zobaczysz. Słowo daję, w życiu nie widziałem nic tak wielkiego. To bydlę ma trzydzieści kilometrów długości.
— Niech to jasny szlag! — zaklęła Tolly Mune w ostatniej nieskomplikowanej chwili życia, zanim na jej drodze pojawił się Haviland Tuf.
Połknąwszy garść jasnobłękitnych pastylek antyrakowych, spłukała je potężnym haustem piwa, po czym skoncentrowała uwagę na stojącej przed nią, holograficznej projekcji.
— Masz spory statek — zauważyła od niechcenia. — Co to jest, do diabła?
— „Arka” jest biowojenną jednostką operacyjną Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego — odparł Haviland Tuf.
— IKE? — zapytała z niedowierzaniem. — Nie opowiadaj bzdur!
— Czy mam powtórzyć to, co powiedziałem, kapitanie Mune?
— Mówisz o Inżynierskim Korpusie Ekologicznym starego Imperium? Z bazą na Prometeuszu? O specjalistach od klonowania i wojny biologicznej, potrafiących sprowadzić każdy rodzaj katastrofy ekologicznej?
Mówiąc to, nie spuszczała wzroku z twarzy Tufa. Jego holograficzna postać dominowała nad zagraconym wnętrzem jej małego, zbyt rzadko odwiedzanego biura, unosząc się w powietrzu jak ogromny, biały duch. Od czasu do czasu przepływała przez niego jakaś niesiona podmuchem powietrza kartka papieru.
Tuf był bardzo duży. Tolly Mune spotykała już nieraz muchy, które lubiły powiększać się w przekazie holograficznym, żeby wywrzeć większe wrażenie, więc może ten robił to samo?… Jednak jakiś wewnętrzny głos szeptał jej, że tak nie jest, a poza tym Haviland Tuf nie wyglądał na takiego człowieka. Oznaczało to, że również w rzeczywistości miał około dwóch i pół metra wzrostu, czyli o przeszło pięćdziesiąt centymetrów więcej od najwyższego pajęczarza, jakiego w życiu widziała. Nie trzeba dodawać, że tamten także, podobnie jak ona, był uważany za wybryk natury. S’uthlamańczyków charakteryzował dość niski wzrost, co miało związek nie tylko z genetycznymi cechami, ale i sposobem odżywiania.
Twarz Tuf a nie zdradzała żadnych uczuć.
— O tym samym — odpowiedział spokojnie, splótłszy długie palce i położywszy dłonie na potężnym, wystającym brzuchu. — Pani historyczna erudycja budzi mój głęboki podziw, kapitanie Mune.
— Pięknie dziękuję — odparła uprzejmie. — Możesz mnie poprawić, jeśli się mylę, ale mam niejasne wrażenie, że Imperium rozpadło się co najmniej tysiąc lat temu, a wraz z nim Inżynierski Korpus Ekologiczny — rozproszony, zniszczony podczas bitew, zmuszony do ucieczki na Prometeusza i Starą Ziemię, wymazany z kosmosu. Co prawda ludzie gadają, że ci z Prometeusza dysponują znaczną częścią dawnych biotechnologii, ale tutaj żaden z nich się nie pojawił, więc nikt nie wie tego na pewno. Słyszałam jednak, że strzegą zazdrośnie swoich tajemnic. Pozwól więc, że powtórzę to, czego się od ciebie dowiedziałam, a ty mi powiesz, czy nic mi się nie poplątało. Przyleciałeś tu tysiącletnim, nadal funkcjonującym statkiem IKE, który przypadkiem znalazłeś pewnego dnia podczas spaceru, jesteś sam na pokładzie i statek należy do ciebie.
— Wszystko się zgadza. — odparł Haviland Tuf.
Tolly uśmiechnęła się szeroko.
— A ja jestem cesarzową z Mgławicy Kraba. Na twarzy Tufa nie drgnął ani jeden mięsień.
— Skoro tak, to obawiam się, że połączono mnie z niewłaściwą osobą. Chciałem rozmawiać z kapitanem Portu S’uthlam.
Tolly pociągnęła kolejny łyk piwa.
— To ja nim jestem — prychnęła. — Dobra, Tuf, starczy tych głupot! Przylatujesz tu czymś podejrzanie przypominającym jednostkę bojową, w dodatku trzydziestokrotnie większą od naszego największego tak zwanego krążownika naszej tak zwanej Flotylli Planetarnej, i wytrącasz z równowagi cholernie wielu ludzi. Połowa dżdżownic w hotelach myśli, że jesteś jakimś Obcym, który zjawił się po to, żeby zeżreć nam powietrze i ukraść dzieci, a druga połowa jest święcie przekonana, że stanowisz tylko efekt specjalny, przygotowany przez nas, żeby ich zabawić. Już ustawili się w kolejkach do wypożyczalni skafandrów i skuterów próżniowych i za parę godzin rozpełzną ci się po całym kadłubie. Co do moich ludzi, to po prostu nie wiedzą, co o tobie myśleć. Dlatego będzie lepiej, Tuf, jeśli od razu przejdziesz do rzeczy i powiesz, czego właściwie chcesz.
— Jestem okrutnie rozczarowany — oznajmił Tuf. — Zadałem sobie wiele trudu, żeby przybyć tutaj i zasięgnąć porady pajęczarzy i cybertechów Portu S’uthlam, słynących z ogromnej fachowości i nadzwyczajnej uczciwości. Nie spodziewałem się natrafić na agresję i bezzasadną podejrzliwość. Chciałem prosić o dokonanie pewnych napraw i modyfikacji, o nic więcej.
Tolly Mune słuchała go jednym uchem, wpatrując się w dolną część holograficznego obrazu, gdzie pojawił się niewielki, porośnięty sierścią, czarno-biały przedmiot.
— Przepraszam, Tuf — wykrztusiła przez ściśnięte gardło — ale jakiś przeklęty szkodnik ociera ci się o nogę.
Ponownie przyłożyła do ust tubę z piwem.
Haviland Tuf schylił się i podniósł zwierzę z podłogi.
— Nie wydaje mi się, kapitanie Mune, aby nazywanie kotów szkodnikami miało jakiekolwiek uzasadnienie — powiedział. — Wręcz przeciwnie, kot jest nieustraszonym wrogiem wielu pasożytów i mało użytecznych stworzeń, co zresztą stanowi zaledwie jedną z wielu fascynujących, pozytywnych cech tego wspaniałego gatunku. Czy wie pani o tym, że niegdyś ludzie oddawali kotom cześć boską? Ten, którego pani widzi, nazywa się Furia.
Kot ułożył się w zagięciu potężnego ramienia i zaczął wydawać z siebie głośne pomruki, kiedy Tuf gładził jego czarno-biaie futro.
— Hm… — chrząknęła Tolly. — Zwierzę… domowe, tak się na to mówi, prawda? U nas wszystkie zwierzęta są hodowane na mięso, ale niektórzy goście przywożą swoje, podobne do tego. Tylko nie pozwól, żeby twój… kot, zgadza się?
— Zaiste — potwierdził Tuf.
— No wiec, nie pozwól, żeby ten kot wydostał się poza statek. Pamiętam, jak dawno temu, kiedy jeszcze byłam zastępcą kapitana portu, mieliśmy tu niesamowity raban… Jakaś cholerna mucha zgubiła swojego zwierzaka akurat wtedy, kiedy zjawił się z wizytą wysłannik Obcych, i nasi strażnicy pomylili jednego z drugim. Nawet nie masz pojęcia, jaka potem wybuchła chryja.
— Ludzie często reagują z nadmierną pobudliwością — zauważył Haviland Tuf.
— Jakie naprawy i modyfikacje miałeś na myśli?
Tuf majestatycznie wzruszył ramionami.
— Doprawdy, same drobiazgi, bez wątpienia nie stanowiące żadnego problemu dla tak znakomitych fachowców. Jak sama słusznie pani zauważyła, kapitanie Mune, „Arka” jest istotnie bardzo starym statkiem, a wojenne tułaczki i stulecia zaniedbań pozostawiły wyraźne ślady. Całe pokłady i sektory są pozbawione energii lub uszkodzone w stopniu uniemożliwiającym dokonanie samonaprawy, choć statek posiada wcale niemałe możliwości w tym zakresie. Chciałbym, aby te części naprawiono i przywrócono je do użytku.
Załoga „Arki”, jak zapewne pani wie dzięki swoim rozległym, historycznym studiom, liczyła niegdyś dwustu ludzi. Co prawda statek jest wystarczająco zautomatyzowany, żebym mógł nim samodzielnie kierować, ale muszę przyznać, że odbywa się to kosztem pewnych niewygód. Centrum sterownicze, usytuowane na głównym mostku, dzieli od mojej kwatery szmat drogi, sam mostek zaś nie jest w wystarczającym stopniu dostosowany do moich potrzeb, w związku z czym jestem zmuszony pokonywać pieszo znaczne odległości, przemieszczając się od jednego pulpitu do drugiego i wykonując skomplikowane czynności, niezbędne dla prowadzenia „Arki”. Często zdarza się nawet, że w celu dokonania niektórych z nich muszę opuścić mostek i udać się do którejś z najodleglejszych części statku. W związku z tą niedogodnością byłem zmuszony zrezygnować z tych wszystkich zamierzeń, które wymagały mojej jednoczesnej obecności w dwóch lub więcej miejscach, często oddalonych od siebie o wiele kilometrów. W pobliżu mojej kwatery znajduje się niewielka, ale bardzo wygodna zapasowa centrala łączności, sprawiająca wrażenie działającej bez zarzutu. Pragnąłbym, aby wasi technicy przeprogramowali cały system komputerowy, tak żebym w przyszłości mógł zawiadywać wszystkim stamtąd, bez konieczności odbywania codziennej męczącej podróży na mostek, a nawet bez potrzeby opuszczania fotela.