Rozległ się brzęczyk wzywający ją do konsolety. Komputer nie niepokoiłby jej, gdyby nie była to rozmowa, na którą czekała.
— Przełącz na główny ekran — poleciła Tolly.
Gwiazdy zgasły, „Arka” rozpłynęła się w nicość, a na ekranie pojawiła się twarz Przewodniczącego Josena Raela, przywódcy ugrupowania dysponującego aktualnie większością w Radzie Planety.
— Kapitanie Mune… — powiedział. Bezlitosne powiększenie ujawniało napięcie mięśni karku, ściągnięte usta i twardy błysk ciemnobrązowych oczu. Mimo pudru, pokrywającego łysinę na czubku głowy, zaczęły się tam formować krople potu.
— Panie Przewodniczący… — odparła. — Dobrze, że pan dzwoni. Zapoznał się pan z raportem?
— Tak. Czy ten kanał jest zabezpieczony przed podsłuchem?
— Oczywiście. Może pan swobodnie mówić.
Josen Rael westchnął głęboko. Niedawno minęło już dziesięć lat od chwili, kiedy po raz pierwszy wystąpił na politycznej scenie. Najpierw dał się poznać za pośrednictwem programów informacyjnych jako minister wojny, potem awansował na ministra rolnictwa, a cztery lata temu został przywódcą większościowej frakcji technokratów w Radzie Planety, stając się tym samym najpotężniejszym człowiekiem S’uthlamu. Władza postarzyła go i zmęczyła, ale Tolly jeszcze nigdy nie widziała go w tak złej formie jak dzisiaj.
— Czy jest pani pewna wszystkich danych? — zapytał. — Nie popełniliście żadnego błędu? Chyba nie muszę mówić, że nie możemy sobie pozwolić na najmniejszą pomyłkę. Czy to na pewno jest jednostka operacyjna Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego?
— Na pewno — odparła Tolly Mune. — Uszkodzona i w kiepskim stanie, ale nadająca się do użytku, a co ważniejsze, z nienaruszonymi magazynami tkanek. Wszystko dokładnie sprawdziliśmy.
Rael przygładził długimi palcami swoje siwe, mocno przerzedzone włosy.
— Przypuszczam, że powinienem stanowić uosobienie radości i zadowolenia — powiedział. — Spróbuję tak wyglądać, kiedy będzie już po wszystkim i zaczną ze mną przeprowadzać wywiady, ale na razie potrafię myśleć wyłącznie o niebezpieczeństwach. Przed chwilą skończyło się zamknięte posiedzenie Rady. Nie możemy ryzykować nadmiernego rozgłosu, dopóki sprawa się ostatecznie nie wyjaśni. Rada była niemal jednomyślna — technokraci, ekspansjoniści, zeroiści, partia kościelna, wszystkie odłamy. — Roześmiał się. — Jeszcze nigdy, przez tyle lat, nie widziałem takiej zgodności. Kapitanie Mune, ten statek musi być nasz.
Tolly Mune spodziewała się, że to usłyszy. Pełniąc tak długo funkcję kapitana Portu S’uthlam, zdążyła dokładnie poznać polityczne zasady rządzące społeczeństwem jej planety. S’uthlam niemal od początku istnienia był uwikłany w nie kończący się kryzys.
— Spróbuję go dla was kupić — powiedziała. — Ten Haviland Tuf był kiedyś niezależnym kupcem, dopóki nie natrafił na „Arkę”. Moi ludzie znaleźli na lądowisku jego stary statek, zresztą w okropnym stanie. Wszyscy kupcy to chciwe bestie, co do jednego. Chyba uda nam się to wykorzystać.
— Proszę mu zapłacić, ile będzie chciał — polecił Josen Rael. — Rozumie pani, kapitanie? Ma pani nieograniczone pełnomocnictwa finansowe.
— Rozumiem — odparła Tolly Mune. Pozostało jedno pytanie, które koniecznie musiała zadać. — A jeśli nie zechce go sprzedać?
Josen Rael zawahał się przez chwilę.
— Musi — powiedział wreszcie. — Odmowa oznaczałaby prawdziwą tragedię. Może nie dla niego, ale na pewno dla nas.
— Co mam zrobić, jeżeli nie będzie chciał go sprzedać? — powtórzyła Tolly Mune. — Powinnam chyba wiedzieć, jaką mam możliwość manewru.
— Musimy zdobyć ten statek — oświadczył Rael. — Jeżeli Tuf okaże się głuchy na rozsądne argumenty, nie pozostawi nam wyboru. Rada Planety skorzysta ze swoich uprawnień i skonfiskuje „Arkę”. Oczywiście, damy mu odpowiednią rekompensatę.
— Do licha! Czyli po prostu zajmiecie statek siłą.
— Wcale nie — odparł Josen Rael. — Wszystko będzie w porządku, już to sprawdziłem. W chwilach najwyższego zagrożenia prawo jednostki do indywidualnej własności musi ustąpić przed interesami ogółu.
— Niech cię drzwi ścisną, to tylko nieudolne usprawiedliwienia, Josen — powiedziała Tolly. — Kiedy byłeś tu, na górze, gadałeś bardziej do rzeczy. Co oni tam z tobą zrobili?
Przewodniczący Rady Planety skrzywił się paskudnie i przez chwilę przypominał znowu młodego człowieka, który pracował z nią przez rok, kiedy ona była jeszcze zastępcą kapitana portu, a on trzecim zastępcą kierownika działu zajmującego się handlem międzyplanetarnym. Jednak zaraz potem potrząsnął głową i na ekranie znowu pojawiła się twarz starego, zmęczonego polityka.
— Mnie to też wcale się nie podoba, Mamo — powiedział — ale czy mamy jakiś wybór? Widziałem najnowsze prognozy: najdalej za dwadzieścia siedem lat grozi nam masowy głód, jeśli nie nastąpi jakiś przełom, a jak na razie na żaden się nie zanosi. Jednak zanim do tego dojdzie, ekspansjoniści najprawdopodobniej odzyskają władzę i będziemy mieli kolejną wojnę. Tak czy inaczej, umrą miliony, może nawet miliardy ludzi. W porównaniu z tym, jakie znaczenie mają prawa jednego człowieka?
— Nie będę dyskutowała na ten temat, Josen, choć dobrze wiesz, że są tacy, którzy nie przepuściliby okazji. Mniejsza o to. Skoro starasz się być taki praktyczny, to podsunę ci parę cholernie praktycznych spraw do przemyślenia. Nawet jeśli uda nam się legalnie odkupić ten statek od Tufa, czeka nas przeprawa z Yandeen, Skrymirem i ich sojusznikami, choć bardzo wątpię, czy zdecydowaliby się na podjęcie jakichś konkretnych działań. Jeżeli jednak zabierzemy mu go siłą, wszystko będzie wyglądać zupełnie inaczej. Mogą nas oskarżyć o piractwo, mogą uznać „Arkę” za okręt wojenny — którym zresztą jest, nawiasem mówiąc, i to najpotężniejszym, jaki kiedykolwiek zbudowano — i zarzucić nam naruszenie postanowień traktatu pokojowego.
— Porozmawiam osobiście z ich ambasadorami — powiedział ze znużeniem Josen Rael. — Zapewnię ich, że dopóki władzę sprawują technokraci, program kolonizacji nie zostanie wznowiony.
— A oni uwierzą ci na słowo, tak? Już widzę, jak to zrobią. A może uda ci się także ich przekonać, że technokraci nigdy nie utracą władzy i że do głosu nie dojdą znowu ekspansjoniści? Jak chcesz to zrobić, jeśli łaska? A może masz zamiar za pomocą „Arki” sięgnąć po pozycję dobrotliwego dyktatora?
Przewodniczący zacisnął wargi w wąską kreskę, a na jego twarzy pojawił się wyraźny rumieniec.
— Przecież mnie znasz. Nic takiego nawet mi nie przeszło przez myśl. Zgoda, istnieją pewne niebezpieczeństwa, ale nie można zapominać, że statek znacznie wzmocniłby naszą zdolność obronną. Gdyby tamci zdecydowali się nas zaatakować, mielibyśmy w dłoni kartę nie do przebicia.
— Nonsens — odparowała Tolly Mune. — Najpierw musimy go naprawić, a potem dokładnie poznać. Technologie, które tam zastosowano, zostały zapomniane ponad tysiąc lat temu. Zanim naprawdę nauczymy się korzystać z tej cholernej skorupy, minie wiele miesięcy, a może nawet lat. Nikt nie da nam tyle czasu. Armada z Yandeen zjawi się najdalej po kilku tygodniach, żeby nam go odebrać, a reszta nie pozostanie daleko z tyłu.
— To już nie pani zmartwienie, kapitanie — odparł lodowatym tonem Josen Rael. — Rada Planety dokładnie rozważyła ten problem.
— Nie próbuj naskakiwać na mnie z góry, Josen. Pamiętasz, jak kiedyś naszprycowałeś się jakimiś prochami i uparłeś się, że wyjdziesz w przestrzeń, żeby sprawdzić, jak szybko powstają w próżni kryształki moczu? Tylko dzięki mnie nie odmroziłeś sobie wtedy węża, szanowny panie Przewodniczący. Wyczyść swoje cholerne uszy i posłuchaj mnie uważnie: może wojna rzeczywiście nie jest moją sprawą, ale handel na pewno tak. Ten port stanowi dla nas jedyną szansę na przeżycie. Importujemy trzydzieści procent niezbędnych kalorii…