Tolly Mune rozplatała się z pozycji lotosu, odepchnęła się lekko od sufitu i zawisła głową w dół w ten sposób, że jej twarz znalazła się dokładnie naprzeciwko twarzy Tufa.
— Niech to nagły szlag trafi! — zaklęła, mierząc w niego palcem wskazującym. — Nie mam cierpliwości wykłócać się o każdą cholerną kalorię! Jestem ciężko pracującą kobietą i nie mam czasu ani energii na wasze kupieckie zabawy. Obydwoje wiemy, że prędzej czy później i tak musisz nam go sprzedać, więc załatwmy wszystko od razu. Powiedz, ile chcesz dostać. — Zbliżyła palec do jego twarzy i powtórzyła ostatnie zdanie, po każdym wyrazie dotykając lekko czubka jego nosa. — Powiedz… ile… chcesz… dostać.
Haviland Tuf rozpiął uprząż przytrzymującą go na krześle i odbił się od podłogi. Był tak wielki, że Tolly czuła się przy nim jak karlica — ona, którą przez całe życie nazywano olbrzymką.
— Uprzejmie proszę, aby zechciała pani zaprzestać tej czynnej napaści na moją osobę — powiedział. — Z pewnością nie wywrze ona pozytywnego wpływu na moją decyzję. Obawiam się, że źle mnie pani zrozumiała, kapitanie Mune. Istotnie, byłem kupcem, ale bardzo ubogim, być może dlatego, że nigdy nie opanowałem sztuki targowania się, o co mnie pani mylnie posądza. Moje stanowisko jest ostateczne i nieodwołalne: „Arka” nie jest na sprzedaż.
— Mam dla ciebie sporo szacunku po tych latach spędzonych na górze, a w dodatku nie można zaprzeczyć, że cieszysz się znakomitą opinią — powiedział sucho Josen Raen do specjalnego, zabezpieczonego przed podsłuchem i podglądem nadajnika. — Gdyby nie to, odwołałbym cię bez chwili namysłu. Pozwoliłaś mu wrócić na statek? Jak mogłaś zrobić coś takiego? Wydawało mi się, że masz więcej oleju w głowie!
— A mnie się wydawało, że jesteś politykiem, Josen — odparła z przekąsem Tolly Mune. — Pomyśl o wszystkich cholernych konsekwencjach, jakie musielibyśmy ponieść, gdybym kazała ochronie zgarnąć go w środku Pajęcznika! Tuf nie jest trudny do zauważenia, nawet kiedy wsadzi sobie na głowę tę idiotyczną perukę i podróżuje incognito. Wszędzie wokół aż roi się od ludzi z Yandeen, Jazbo, Planety Henry’ego i pięćdziesięciu innych światów, nie spuszczających z oka Tufa i „Arki” i czekających na to, co zrobimy. Jakiś przeklęty agent z Yandeen zdążył się już do niego dobrać w drodze na powierzchnię. Widziano ich w kapsule, pogrążonych w rozmowie.
Przewodniczący Rady Planety skinął markotnie głową.
— Wiem o tym. Mimo to coś powinno… Powinnaś była zatrzymać go w sposób nie wzbudzający podejrzeń…
— A co miałabym z nim potem zrobić, jeśli łaska? — zapytała Tolly Mune. — Zabić i wypchnąć na zewnątrz przez śluzę? Nie zrobię tego, Josen, i niech ci nawet przez myśl nie przejdzie wysłać tu kogoś, kto zrobiłby to za mnie. Jeśli tylko spróbujesz, natychmiast roztrąbię całą sprawę i nie zawaham się wskazać palcem w twoją stronę.
Josen Rael otarł pot z czoła.
— Nie ty jedna masz zasady — powiedział takim tonem, jakby próbował się usprawiedliwić. — Nie miałem zamiaru proponować niczego w tym rodzaju. Mimo to musimy zdobyć ten statek, a teraz, kiedy Tuf wrócił na pokład, nasze zadanie stało się jeszcze trudniejsze. „Arka” w dalszym ciągu dysponuje potężnym uzbrojeniem. Nasi ludzie dokonali kilku obliczeń, z których wyszło czarno na białym, że mogłaby nawet odeprzeć zmasowany atak całej Flotylli Planetarnej.
— Do jasnej cholery, Josen! Przecież on wisi ledwie pięć kilometrów od piątego terminalu! Każdy zmasowany atak, wszystko jedno, przez kogo przeprowadzony, najprawdopodobniej zniszczyłby cały port i zwalił wieżę windy na twoją głupią głowę. Lepiej wstrzymaj siusiu i pozwól mi nad tym popracować. Doprowadzę do tego, że zdecyduje się sprzedać „Arkę”, a w dodatku załatwię to legalnie.
— W porządku — odparł Przewodniczący. — Dam ci jeszcze trochę czasu. Ale ostrzegam cię: Rada śledzi uważnie całe przedsięwzięcie, a jej członkowie stają się coraz bardziej niecierpliwi. Masz trzy dni. Jeżeli do ego czasu Tuf nie podpisze umowy sprzedaży, wyślę oddziały szturmowe.
— Nie obawiaj się — powiedziała Tolly Mune. — Mam pewien plan.
Centrala łączności „Arki” mieściła się w długim, wąskim pomieszczeniu o ścianach pokrytych szeregami pustych, ciemnych ekranów. Haviland Tuf zasiadł tu do pracy w towarzystwie swoich ulubieńców. Furia, niesforna czarno-biała kotka, spała na jego kolanach zwinięta w kłębek, podczas gdy długowłosy, szary Chaos, jeszcze raczej kociak niż dorosły kot, wędrował w tę i z powrotem po szerokich ramionach Tufa, ocierając się za każdym nawrotem o jego kark i mrucząc donośnie. Tuf położył splecione dłonie na potężnym brzuchu i czekał cierpliwie na rezultat działań komputerów, wykonujących jego polecenia. Czekał tak już od dłuższego czasu. Kiedy wreszcie na usytuowanym przed nim ekranie ustał taniec geometrycznych kształtów, pojawiła się tam szczupła, sucha twarz dość zaawansowanej wiekiem obywatelki S’uthlam.
— Kurator Planetarnego Banku Informacji — przedstawiła się.
— Jestem Haviland Tuf z „Arki”…
— Widziałam cię w wiadomościach — przerwała mu z uśmiechem. — Czym mogę służyć? — Nagle zamrugała raptownie powiekami. — Uhm… Przepraszam, ale coś łazi ci po karku…
— To kociak, szanowna pani — wyjaśnił Tuf. — Bardzo miły — dodał, wyciągając rękę i drapiąc Chaosa pod brodą. — Chciałbym uzyskać pani pomoc w pewnej drobnej sprawie. Z racji tego, iż jestem bezradnym niewolnikiem własnej ciekawości, zawsze chętnie poszerzającym swoją szczupłą i niewystarczającą wiedzę, zajmowałem się ostatnio studiami nad waszą planetą — jej historią, zwyczajami, folklorem, polityką, strukturą społeczną i innymi podobnymi zagadnieniami. W trakcie tych badań korzystałem ze wszystkich powszechnie dostępnych dzieł i popularnych źródeł informacji, lecz nigdzie nie udało mi się natrafić na jeden dość istotny szczegół. W gruncie rzeczy to prawdziwy drobiazg, który bez wątpienia można odnaleźć w bardzo łatwy sposób, pod warunkiem jednak, że się wie, gdzie należy szukać. Mnie, niestety, nie dane było posiąść tej wiedzy. W pogoni za tym okruchem informacji zwróciłem się do Centrum Edukacyjnego S’uthlam i do głównej biblioteki waszej planety, lecz obie te instytucje skierowały mnie do was. Tak więc, oto jestem.
Na twarzy Kuratora pojawił się wyraz głębokiej rezerwy.
— Rozumiem… Zwykle nie udostępniamy naszego banku danych prywatnym osobom, ale może będę mogła zrobić wyjątek. Czego konkretnie szukasz?
Tuf uniósł długi biały palec.
— Zaledwie maleńkiego okruszka informacji, jak już wspomniałem ale byłbym pani niezmiernie zobowiązany, gdyby zechciała pani łaskawie zaspokoić moją nieposkromioną ciekawość. Dokładnie ile ludności liczy sobie w chwili obecnej S’uthlam?
Twarz kobiety ścięła się w lodowatą maskę.
— To zastrzeżona informacja — oświadczyła krótko. Zaraz potem ekran ściemniał.
Haviland Tuf siedział przez chwilę bez ruchu, a następnie połączył się ponownie z siecią informacyjną, z której usług korzystał.
— Interesuje mnie ogólny przegląd religii planety — oznajmił programowi poszukującemu — a szczególnie opis doktryny i systemu etycznego Kościoła Życia Rozkwitającego.
Kilka godzin później, kiedy Tuf był głęboko pogrążony w lekturze, jedną ręką głaszczący machinalnie Furię, która obudziła się głodna i tryskająca energią, otrzymał od komputera informację, że chce z nim rozmawiać Tolly Mune. Wprowadziwszy do pamięci pokładowego mózgu całość tekstu, wcisnął przycisk i na sąsiednim ekranie pojawiła się jej twarz.