Выбрать главу

— Kapitanie — powitał ją.

— Właśnie się dowiedziałam, Tuf, że wtykasz nos w nasze najpilniej strzeżone tajemnice — powiedziała z uśmiechem.

— Zapewniam panią, iż nie miałem takiego zamiaru — odparł — ale nawet gdybym miał, to okazałem się bardzo nieudolnym szpiegiem, gdyż moja próba zakończyła się całkowitym niepowodzeniem.

— Zjedzmy razem kolację, a może przy okazji uda mi się zaspokoić twoją ciekawość — zaproponowała Tolly.

— W takim razie, kapitanie, zapraszam panią na pokład „Arki”. Potrawy serwowane z mojej kuchni, choć z pewnością niewymyślne, mają bez wątpienia lepszy smak i bogatszy aromat niż te, które można spożywać w waszym porcie.

— Chyba nie dam rady, Tuf — odparła Tolly Mune. — Mam tyle spraw na głowie, że nie mogę się ani na chwilę stąd ruszyć. Co do jedzenia, możesz się nie niepokoić. Właśnie przyleciał duży frachtowiec z Larderu — jeden z naszych rolniczych asteroidów, położony trochę bliżej słońca od nas, żyzny i wydajny jak cholera. Kapitan portu zawsze załapie się na kilka smakołyków. Świeża sałatka z neotrawy, steki w sosie z brązowego cukru, przyprawy korzenne, chleb grzybowy, galaretka owocowa ze śmietanką z mleka strzykacza, i piwo. — Uśmiechnęła się. — Importowane piwo.

— Chleb grzybowy? — powtórzył Haviland Tuf. — Nie jadam zwierzęcego mięsa, lecz pozostałe składniki wymienionego przez panią menu wydają się nadzwyczaj atrakcyjne. Z chęcią przyjmę pani łaskawe zaproszenie, kapitanie. Gdyby zechciała pani przygotować wolny dok na moje przybycie, niebawem wyruszę moim promem „Mantykora”.

— Zacumuj w doku numer cztery — powiedziała. — To bardzo blisko Pajęcznika. Czy ten kot to Furia czy Chaos?

— Furia — odparł Tuf. — Chaos oddalił się w jakimś tajemniczym, znanym tylko sobie celu, jak to zwykły czynić wszystkie koty.

— Jeszcze nigdy nie widziałam z bliska żywego zwierzęcia — przyznała Tolly.

— Wezmę ze sobą Furię, aby mogła pani nadrobić ten brak.

— W takim razie do zobaczenia — zakończyła rozmowę Tolly Mune.

Jedli przy 1/4 g.

Kryształowa Sala wisiała przyczepiona do spodniej strony Pajęcznika, mieszcząc się. we wnętrzu idealnie przejrzystej kopuły z przezroczystej plastostali. Ucztujących gości otaczała głęboka czerń kosmosu usiana niezliczonymi zimnymi gwiazdami oraz biegnące we wszystkie strony, grubsze i cieńsze nici sieci. W dole widać było skalistą powierzchnię asteroidu, poprzecinaną trasami kapsuł transportowych i naznaczoną w wielu miejscach zgrupowaniami kopuł mieszkalnych i strzelistych, luksusowych hoteli, sięgających daleko w lodowatą pustkę. W górze wisiała ogromna, błękitnobrązowa kula S’uthlam, częściowo przesłonięta wirującymi powoli chmurami, na jej tle zaś widać było smukłą wieżę windy orbitalnej, zwężającą się do grubości ledwie dostrzegalnej nici, a wreszcie zupełnie niknącą w oddali. Skala widoku roztaczającego się z wnętrza kopuły była oszałamiająca, a niektórych mogła nawet przyprawić o lekki niepokój.

Salę wykorzystywano głównie podczas ważnych uroczystości państwowych. Została otwarta przed trzema laty, kiedy Josen Rael przybył do Pajęcznika, żeby osobiście powitać jakiegoś dygnitarza. Jednak dla Tolly Mune nie było rzeczy niemożliwych; potrawy przygotował szef kuchni, którego wypożyczyła na ten wieczór z liniowca Transcorpu, piwo pochodziło z ładowni statku lecącego na Planetę Henry’ego, zastawa była na co dzień eksponowana w gablotach Muzeum Historii Planety, przy wielkim mahoniowym stole mogło się swobodnie zmieścić dwanaście osób, obsługę zaś stanowili milczący, dyskretni kelnerzy w czarno-złocistych strojach.

Tuf wkroczył do sali, trzymając w ramionach kota, popatrzył na bogato zastawiony stół, a następnie przeniósł spojrzenie na otaczający ich kosmos.

— Możesz stąd zobaczyć „Arkę” — poinformowała go Tolly Mune. — To ta jasna kropka na górze po lewej stronie, zaraz obok sieci.

Tuf zerknął we wskazanym kierunku.

— Czy to trójwymiarowa projekcja? — zapytał, głaszcząc futro kota.

— Ależ skąd. Wszystko jest prawdziwe. — Uśmiechnęła się. — Nie bój się, nic ci nie grozi. To potrójna warstwa plastostali. Nie zanosi się, żeby spadła na nas wieża windy albo planeta, a szansę na to, żeby w kopułę rąbnął meteor, są astronomicznie małe.

— Widzę, że w porcie panuje dość intensywny ruch — zauważył Haviland Tuf. — Jakie są szansę na to, że w kopułę uderzy jakieś zagubione narzędzie, wypalony pierścień pulsacyjny albo turysta pilotujący wypożyczony skuter próżniowy?

— Większe — przyznała Tolly. — Ale gdyby coś takiego się stało, zaraz pozamykałyby się grodzie, rozdzwoniły dzwonki alarmowe i otworzyły się szafki ze sprzętem ratunkowym. Muszą być w każdym pomieszczeniu graniczącym bezpośrednio z próżnią, takie są przepisy.

Tak więc, nawet gdyby coś takiego się stało, co jest prawie niemożliwe, mielibyśmy kombinezony, butle z tlenem, a nawet palniki laserowe, gdyby przyszła nam ochota wziąć się od razu za naprawę. Przez te wszystkie lata były tylko dwa albo trzy takie wypadki, więc nic się nie bój, tylko podziwiaj widok.

— Szanowna pani — odparł z godnością Haviland Tuf. — Ja się nie boję, tylko po prostu jestem ciekaw.

— Oczywiście — zgodziła się natychmiast i zaprosiła go gestem do zajęcia miejsca.

Uczynił to dostojnie i siedział w milczeniu, gładząc czarno-białą sierść Furii, podczas gdy kelnerzy rozstawiali tace z zakąskami i koszyki z gorącym grzybowym chlebem. Były dwa rodzaje zakąsek: drobne ciasteczka z serowo-grzybowym nadzieniem i małe węże, albo też duże robaki, gotowane w aromatycznym pomarańczowym sosie. Tuf dał dwa kotu, który zjadł je ze smakiem, a następnie sam wziął delikatnie w palce ciasteczko, powąchał je i ugryzł kawałek. Połknąwszy pierwszy kęs, skinął głową.

— Wyśmienite — oznajmił.

— A więc to jest kot… — mruknęła Tolly Mune.

— Zaiste — odparł Tuf, odrywając kawałek chleba (kiedy to uczynił, z bochenka buchnęły kłęby gorącej pary) i smarując go grubą warstwą masła.

Tolly również oderwała niewielką porcję, parząc sobie przy tym palce, ale nie cofnęła ręki; postanowiła nie okazywać przed Tufem żadnej słabości.

— Dobre — powiedziała z pełnymi ustami. — Wiesz, Tuf — dodała, przełknąwszy na raz cały kęs — ta kolacja, którą nam podadzą… Większość S’uthlamańczyków nie jada tak dobrze.

— Ten fakt nie uszedł mojej uwagi — odparł Tuf, biorąc z półmiska następnego węża i podając go Furii, która wspięła się prawie do połowy jego ramienia, żeby dosięgnąć przysmaku.

— W gruncie rzeczy — ciągnęła Tolly Mune — wartość kaloryczna tego posiłku równa się dokładnie temu, co przeciętny obywatel zjada przez cały tydzień.

— Skosztowawszy zaledwie przystawek i chleba, jestem gotów zaryzykować stwierdzenie, iż zaznaliśmy już więcej smakowych rozkoszy, niż przeciętny S’uthlamańczyk doświadcza przez całe życie — zauważył bezbarwnym głosem Tuf.

Na stole pojawiła się sałatka; Tuf wziął odrobinę do ust i oznajmił, że jest dobra. Tolly Mune grzebała widelcem w swojej porcji, czekając, aż kelnerzy oddalą się na wystarczającą odległość.

— Zdaje się, że chciałeś mnie o coś zapytać — powiedziała wreszcie.

Haviland Tuf podniósł wzrok znad talerza i przyglądał się jej przez chwilę; jego długa, blada twarz nie zdradzała żadnych uczuć.

— Słusznie — przyznał po pewnym czasie. Furia również się jej przyglądała zmrużonymi oczami koloru świeżej neotrawy.