Выбрать главу

Kapitan Portu S’uthlam skrzywiła się, pociągnąwszy łyk piwa z nowego kufla.

— Powiedziałam już wszystko, co miałam do powiedzenia, Tuf. Mamy tu poważny kryzys i musimy dostać ten statek. To twoja ostatnia szansa. Sprzedasz go?

Haviland Tuf długo wpatrywał się w nią w milczeniu, podczas gdy Furia pałaszowała ze smakiem deser.

— Moja decyzja pozostanie nie zmieniona — oświadczył wreszcie.

— W takim razie bardzo mi przykro — odparła Tolly Mune. — Nie chciałam do tego doprowadzić. — Strzeliła palcami.

W całkowitej ciszy, wypełnionej jedynie mlaskaniem Furii pochłoniętej zlizywaniem śmietany, suchy odgłos zabrzmiał jak huk wystrzału. Stojący pod kryształowo przejrzystymi ścianami kelnerzy sięgnęli pod swoje czarno-złociste marynarki i wyciągnęli paralizatory.

Tuf zamrugał raptownie, po czym odwrócił głowę najpierw w lewą, a potem w prawą stronę, przypatrując się otaczającym go mężczyznom. Furia dotarła już do galaretki.

— Zdrada — oznajmił głuchym tonem. — Jestem niemile zaskoczony. W perfidny sposób nadużyto mego zaufania i naiwności.

— Sam mnie do tego zmusiłeś, przeklęty głupcze!

— Ta potwarz jedynie podkreśla rozmiary zdrady, ale jej nie usprawiedliwia — odparł Tuf, w dalszym ciągu trzymając w uniesionej dłoni srebrną łyżeczkę. — Czy zostanę podstępnie i w okrutny sposób zgładzony?

— Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, do cholery! — warknęła Tolly, wściekła na Tufa, na Josena Raela, na przeklęty Kościół Życia Rozkwitającego, a przede wszystkim na siebie, za to, że do tego dopuściła. — Nikt cię nie zabije. Nawet nie ukradniemy ci tej cholernej muzealnej skorupy, na której ci tak bardzo zależy. To wszystko jest legalne, Tuf. Zostałeś aresztowany.

— Zaiste — odrzekł Tuf. — Skoro tak, to się poddaję. Zawsze staram się ze wszystkich sił podporządkowywać wszelkim miejscowym prawom. Pod jakim zarzutem będę sądzony?

Tolly Mune uśmiechnęła się bez cienia wesołości, zdając sobie doskonale sprawę, że tego wieczoru w Pajęczniku znowu wszyscy będą ją nazywać Stalową Wdową. Wskazała ruchem głowy na przeciwny koniec stołu, gdzie siedziała Furia, wylizując sobie starannie wąsy.

— Za nielegalne sprowadzenie szkodnika do Portu S’uthlam — oznajmiła.

Tuf odłożył starannie łyżeczkę i splótł dłonie na brzuchu.

— Wydaje mi się, że przywiozłem ze sobą Furię na pani osobiste życzenie.

Potrząsnęła głową.

— To nie przejdzie, Tuf. Mam nagraną naszą rozmowę. To prawda, powiedziałam, że jeszcze nigdy nie widziałam z bliska żywego zwierzęcia, ale to tylko zwykłe stwierdzenie faktu. Żaden sąd nie uzna tego za zachętę do naruszenia przepisów obowiązujących w Porcie. W każdym razie na pewno żaden nasz sąd. — Jej uśmiech stał się niemal przepraszający.

— Rozumiem — mruknął Haviland Tuf. — Wobec tego proponuję, abyśmy zrezygnowali z czasochłonnych czynności prawnych. Jestem gotów uznać się za winnego i uiścić pieniężną karę przewidzianą w przepisach za tego typu wykroczenie.

— Znakomicie — odparła Tolly. — Kara wynosi pięćdziesiąt kredytek. — Dała znak ręką i jeden z kelnerów zdjął ze stołu oblizującą się Furię. — Ma się rozumieć — dodała — nielegalnie przywieziony szkodnik musi ulec zniszczeniu.

— Nienawidzę ciążenia — powiedziała Tolly Mune do uśmiechniętego, wypełniającego cały ekran oblicza Josena Raela, kiedy już zdała mu szczegółową relację z przebiegu kolacji. — Męczy mnie, a poza tym boję się myśleć, co wyrabia z moimi mięśniami i organami wewnętrznymi. Jak wy, dżdżownice, możecie żyć w takich warunkach? A do tego to cholerne żarcie! Mówię ci, jak to wyglądało, kiedy zostawiał nie dokończone porcje… A te zapachy!…

— Wydaje mi się, że mamy ważniejsze sprawy do omówienia — przerwał jej Rael. — Więc jak w końcu, udało się? Mamy go?

— Mamy jego kota — odparła ponuro. — To znaczy ja mam jego cholernego kota.

Jakby rozumiejąc, że o niej mowa, Furia miauknęła donośnie, przyciskając pyszczek do prętów klatki z plastostali, zmontowanej w kącie pomieszczenia. Miauczała głośno i często; wyglądało na to, że nie czuje się dobrze w stanie nieważkości, bo przy każdym ruchu kręciła się bezradnie w powietrzu, nie mogąc zapanować nad swoim ciałem. Za każdym razem, kiedy kot wpadał na pręty, Tolly Mune krzywiła się boleśnie.

— Byłam pewna, że sprzeda „Arkę”, żeby ocalić to przeklęte zwierzę.

Uśmiech zniknął z twarzy Raela, ustępując miejsca wyrazowi niepokoju.

— Nie jestem pewien, czy mogę pochwalić twój plan. Dlaczego ktokolwiek miałby poświęcać statek tej wartości co „Arka”, żeby ocalić pojedynczy egzemplarz jakiegoś zwierzęcia? Tym bardziej jeśli, jak mówisz, ma jeszcze kilka sztuk tego samego gatunku?

— Dlatego że jest emocjonalnie związany właśnie z tym egzemplarzem — odparła z głębokim westchnieniem Tolly Mune. — Tyle, że Tuf okazał się sprytniejszy, niż myślałam. Domyślił się, że blefuję.

— W takim razie zniszcz tego szkodnika! Udowodnij mu, że nie rzucamy słów na wiatr!

— Daj spokój, Josen! — prychnęła niecierpliwie. — I co nam to da, twoim zdaniem? Jeżeli utrupię tego cholernego kota, zostaniemy z pustymi rękoma. Tuf doskonale o tym wie i wie, że ja o tym wiem, a także wie, że ja wiem, że on wie. W tej chwili przynajmniej mamy coś, na czym mu zależy. Doprowadziliśmy do sytuacji patowej.

— Może zmienimy prawo — zaproponował Rael. — Zaczekaj, niech no chwilę pomyślę… Tak, karą za nielegalne sprowadzenie szkodnika do Portu będzie natychmiastowa konfiskata narzędzia przestępstwa, czyli statku, na którym dokonano przemytu!

— Znakomite posunięcie — mruknęła z przekąsem Tolly Mune. — Jaka szkoda, że prawo nie może działać wstecz.

— Proszę bardzo, możesz zaproponować coś lepszego.

— Na razie nic nie wymyśliłam, Josen. Ale wymyślę, możesz być pewien. Przekonam go albo wykiwam, musi się udać. Znamy jego słabości: jedzenie, koty… Może odkryjemy coś jeszcze, coś, co będziemy mogli wykorzystać. Jakieś poczucie winy, libido, skłonność do alkoholu albo hazardu… — Umilkła na chwilę, pogrążona w myślach. — Hazard — powtórzyła. — Racja. Sam powiedział, że lubi gry. — Wycelowała palec w ekran. — Trzymaj się od tego z daleka, Josen. Dałeś mi trzy dni, więc czas jeszcze nie minął. Wstrzymaj siusiu i czekaj cierpliwie.

Przyciśnięciem guzika usunęła z ekranu jego twarz, zastępując ją widokiem kosmosu, z „Arką” unoszącą się nieruchomo na tle świecących stałym blaskiem gwiazd.

Kot chyba rozpoznał kształt widoczny na ekranie, bo wydał płaczliwy, żałosny odgłos. Tolly Mune spojrzała na niego, zmarszczyła brwi, po czym połączyła się z Centrum Bezpieczeństwa Portu.

— Gdzie jest Tuf? — warknęła.

— W salonie gier Hotelu Widokowego, Mamo — odparła kobieta pełniąca służbę.

— Hotel Widokowy? — jęknęła Tolly. — Jakże inaczej, oczywiście wybrał ten cholerny pałac dla dżdżownic… Ile tam jest, l g? Zresztą, nieważne. Dopilnujcie tylko, żeby się stamtąd nie ruszył. Już tam jadę.

Zastała go grającego w trójwymiarowe domino w towarzystwie kilku podstarzałych dżdżownic, cybertecha, którego kilka tygodni temu osobiście przesłuchiwała w sprawie tajemniczych włamań do systemu komputerowego, oraz tłustego agenta handlowego z Jazbo, o twarzy jak księżyc w pełni. Sądząc z ilości piętrzących się przed nim żetonów, Tuf zdecydowanie wygrywał. Tolly pstryknęła palcami i jedna z hostess przyniosła jej krzesło. Tolly Mune usiadła obok Tufa i dotknęła lekko jego ramienia.