Выбрать главу

— Tuf… — powiedziała.

Spojrzał na nią, po czym odsunął się o kilka centymetrów.

— Uprzejmie panią proszę, kapitanie Mune, aby zechciała pani powstrzymać się od dotykania mojej osoby.

Cofnęła rękę.

— Co robisz? — zapytała.

— W chwili obecnej realizuję w rozgrywce z agentem Dezem interesujący stratagem mego pomysłu. Obawiam się, iż może okazać się nieskuteczny, ale zobaczymy. W bardziej ogólnym sensie natomiast usiłuję zyskać kilka nędznych kredytek, korzystając z osiągnięć analizy statystycznej i psychologii stosowanej. S’uthlam z całą pewnością nie należy do najtańszych planet, kapitanie Mune.

Długowłosy Jazbota o twarzy pokrytej gęstą siecią blizn świadczących o jego wysokiej pozycji społecznej roześmiał się chrapliwie, prezentując garnitur czarnych, lśniących zębów inkrustowanych małymi rubinami.

— Dostawiam, Tuf — oznajmił, wciskając przycisk zapalający wydłużony sześcian w polu gry.

Tuf nachylił się nad stołem.

— Zaiste — powiedział, po czym wykonał oszczędny ruch długim, białym palcem. — Obawiam się, że pan przegrał. Mój eksperyment zakończył się sukcesem, aczkolwiek nie wątpię, iż stało się tak wyłącznie dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności.

— Niech szlag trafi ciebie i twoje szczęście! — ryknął Jazbota, podnosząc się niepewnie z krzesła. Kolejne żetony uzupełniły stos piętrzący się na stole przed Tufem.

— Dobrze grasz, Tuf — stwierdziła Tolly Mune. — Ale to nic ci nie da. Jedynym, który naprawdę wygrywa, jest zawsze właściciel kasyna. Nigdy nie uda ci się w ten sposób zdobyć potrzebnych pieniędzy.

— Nie jestem nieświadom tego faktu — odparł Haviland Tuf.

— Może byśmy trochę porozmawiali?

— Wydaje mi się, że właśnie w tej chwili jesteśmy pogrążeni w rozmowie.

— Chodzi mi o rozmowę na osobności.

— Podczas naszej ostatniej rozmowy na osobności zostałem osaczony przez ludzi uzbrojonych w paralizatory, kilkakrotnie werbalnie znieważony, okrutnie oszukany, pozbawiony towarzystwa ulubionego kompana, a także możliwości spokojnego spożycia deseru. Jeśli mam być szczery, nie pałam zbytnią chęcią przyjęcia kolejnego zaproszenia.

— Postawię ci drinka — zaproponowała Tolly Mune.

— Bardzo proszę.

Tuf podniósł się dostojnie z miejsca, zgarnął swoje żetony i pożegnał się z pozostałymi graczami. We dwójkę skierowali się do przytulnego boksu po drugiej stronie sali; Tolly sapała nieco, uginając się pod ciężarem swego ciała. Dotarłszy do maleńkiego pomieszczenia, zamówiła dwa mrożone narkodrinki i zasunęła nieprzejrzystą zasłonę.

— Konsumpcja trunków zawierających środki narkotyczne nie wpłynie w najmniejszym stopniu na moją zdolność podejmowania decyzji, kapitanie Mune — poinformował ją Tuf. — Choć jestem gotów przyjąć pani zaproszenie jako chęć przynajmniej częściowego zadośćuczynienia za wcześniejsze barbarzyńskie naruszenie ogólnie przyjętych zasad gościnności, moje stanowisko pozostaje nie zmienione.

— Czego ty właściwie chcesz, Tuf? — zapytała go ze znużeniem, kiedy przyniesiono im napoje. W wysokich, oszronionych szklankach znajdowała się kobaltowa ciecz.

— Jak większość przedstawicieli naszego gatunku, mam wiele pragnień. Obecnie najsilniejszym z nich jest chęć możliwie szybkiego odzyskania Furii.

— Już ci mówiłam: wymienię kota za statek.

— Omawialiśmy tę propozycję, a ja odrzuciłem ją jako niemożliwą do przyjęcia. Czy musimy do tego wracać?

— Mam nowy argument.

— Zaiste. — Tuf podniósł szklankę do ust.

— Zastanów się nad prawem własności, Tuf. Z jakiej racji jesteś właścicielem „Arki”? Zbudowałeś ją? Odegrałeś jakąś rolę przy jej powstawaniu? Za cholerę, nie!

— Znalazłem ją — odparł Haviland Tuf. — Co prawda dokonałem tego odkrycia w towarzystwie jeszcze pięciu osób i nie mogę zaprzeczyć, że niektóre z nich miały w tym nieco większy udział ode mnie, ale teraz wszystkie one są już martwe, ja natomiast żyję. Chyba przyzna pani, kapitanie, że stawia mnie to w uprzywilejowanej sytuacji. Co więcej, w obecnej chwili obiekt mogący być przedmiotem ewentualnego sporu znajduje się w moim posiadaniu. W wielu systemach etycznych posiadanie stanowi klucz do własności.

— Ale są też planety, gdzie wszystko, co posiada jakąkolwiek wartość, należy do państwa. Tam zabraliby ci twój statek, zanim zdążyłbyś mrugnąć okiem.

— Zdaję sobie z tego sprawę i dlatego właśnie unikałem tych planet, wybierając cel podróży — poinformował ją Tuf.

— Gdybyśmy chcieli, moglibyśmy zająć go siłą. Siła też czasem decyduje o własności, nie uważasz?

— To prawda, że dysponujecie kohortą lojalnych i groźnych sług uzbrojonych w paralizatory i lasery, podczas gdy ja jestem zaledwie samotnym, skromnym kupcem i początkującym inżynierem ekologiem, któremu towarzyszą tylko łagodne koty, ale i ja mam w zanadrzu pewne środki. Teoretycznie jest całkiem możliwe, żebym zaprogramował system obronny „Arki” w taki sposób, że atak, o którym była pani łaskawa wspomnieć, okazałby się znacznie trudniejszy do przeprowadzenia, niżby to się mogło wydawać. Ma się rozumieć, iż taka ewentualność jest czysto hipotetyczna, lecz na pani miejscu wolałbym jednak starannie ją rozważyć. Zresztą, w świetle prawa obowiązującego na S’uthlam tego typu brutalna militarna akcja byłaby całkowicie nielegalna.

Tolly Mune westchnęła ciężko.

— W niektórych cywilizacjach uważa się, że właścicielem przedmiotu powinien być ten, kto umie znaleźć dla niego jakiś użytek. W jeszcze innych, że ten, kto go najbardziej potrzebuje.

— Żadna z tych doktryn nie jest mi zupełnie obca.

— To dobrze. S’uthlam potrzebuje „Arki” bardziej od ciebie, Tuf.

— Myli się pani, kapitanie. Ja potrzebuję „Arki”, by uprawiać nowo wybrany zawód i zarabiać w ten sposób na życie. Wasza planeta nie potrzebuje jej jako takiej, tylko porady, a być może także działań inżyniera ekologa. Właśnie dlatego zaproponowałem wam moje usługi, lecz moja hojna oferta została odrzucona i uznana za niewystarczającą.

— Chodzi o możliwości wykorzystania — wtrąciła się Tolly. — Mamy na pęczki genialnych naukowców, a ty sam przyznałeś, że jesteś tylko zwyczajnym kupcem. My potrafimy lepiej ją wykorzystać.

— Wasi genialni naukowcy są w większości specjalistami w dziedzinie fizyki, chemii, cybernetyki i innych, pokrewnych gałęziach wiedzy. Jeżeli chodzi o biologię, genetykę czy ekologię, to S’uthlam pozostaje dość daleko w tyle za innymi planetami. To oczywiste, bo gdyby tak nie było, to po pierwsze, nie potrzebowalibyście tak pilnie usług „Arki”, a po drugie, nie pozwolilibyście, aby wasze problemy osiągnęły obecne, monstrualne rozmiary. Z tych właśnie względów pozwalam sobie wątpić w pani zapewnienia, że wasi ludzie będą potrafili wykorzystać statek bardziej efektywnie ode mnie. Od pierwszej chwili, kiedy postawiłem stopę na pokładzie „Arki” i wyruszyłem w podróż na S’uthlam, pogrążyłem się w intensywnych studiach i teraz mogę sobie pozwolić na pozornie śmiałe stwierdzenie, iż jestem obecnie najlepiej przygotowanym inżynierem ekologiem w znanym ludzkości kosmosie, może z wyłączeniem Prometeusza.

Na długiej, bladej twarzy Havilanda Tufa nie malowały się żadne uczucia. Starannie formułował stwierdzenia i odpalał je z zimną krwią kolejnymi salwami, ale Tolly wyczuwała instynktownie, że pod tą nieprzeniknioną fasadą kryje się jakaś słabość — zarozumiałość, duma lub próżność — którą powinno jej się udać wykorzystać na swoją korzyść. Raptownie wycelowała palec w jego twarz.