— To tylko słowa, Tuf, cholerne, puste słowa. Możesz twierdzić, że jesteś inżynierem ekologiem, ale to nic nie znaczy. Możesz nawet nazwać się galaretką owocową, ale będziesz cholernie głupio wyglądał z wiadrem śmietany na głowie.
— Zaiste — przyznał bez większych oporów.
— Jestem gotowa się założyć — ciągnęła, zmierzając szybko do celu — że nie masz najmniejszego pojęcia, jak wykorzystać ten twój przeklęty statek.
Haviland Tuf zamrugał powiekami i położył na stole splecione dłonie.
— To bardzo interesująca propozycja — powiedział. — Proszę kontynuować, kapitanie.
Tolly uśmiechnęła się przebiegle.
— Kot przeciwko statkowi — oświadczyła. — Wytłumaczyłam ci, na czym polega nasz problem. Jeśli go rozwiążesz, dostaniesz Furię z powrotem, całą i zdrową. Jeśli ci się nie uda, oddasz nam „Arkę”.
Tuf uniósł palec na znak protestu.
— Pozwolę sobie zwrócić pani uwagę na wady tej koncepcji. Choć zadanie jest nadzwyczaj trudne, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby się go podjąć, gdyby niejedno małe „ale”. Otóż zarówno „Arka”, jak i Furia należą do mnie, choć pani osobiście zechciała bezwzględnie, aczkolwiek podobno zgodnie z prawem, odebrać mi tę drugą. Tym samym wszystko wskazuje na to, że wygrywając zakład, odzyskam jedynie to, co i tak prawnie mi się należy, podczas gdy wy możecie w razie zwycięstwa zdobyć nadzwyczaj cenną nagrodę. Z przykrością muszę stwierdzić, że jest to nie do przyjęcia. Mam natomiast kontrofertę: jak pani wiadomo, kapitanie, przybyłem na S’uthlam w celu dokonania pewnych napraw i modyfikacji. Proponuję, aby w przypadku mego zwycięstwa wszystkie te prace zostały wykonane bez obciążania mnie jakimikolwiek kosztami.
Tolly Mune podniosła do ust szklankę z napojem, chcąc zyskać kilka sekund na zastanowienie. Lód już się częściowo stopił, ale narkodrink w dalszym ciągu miał przyjemny, ostry smak.
— Prace wartości pięćdziesięciu milionów kredytek za darmo? To za dużo.
— O ile sobie pani przypomina, w swoim czasie ja także wyraziłem taką opinię.
Uśmiechnęła się.
— Co do kota, to rzeczywiście na początku był twój, ale teraz jest nasz. Jeżeli chodzi o naprawy… Wiesz co, Tuf? Dam ci kredyt.
— Na jaki okres i na jakich warunkach? — zapytał Haviland Tuf.
— Zrobimy wszystko, co trzeba — ciągnęła, nie przestając się uśmiechać. — Zaczniemy od zaraz. Jeżeli wygrasz, co jest kompletnie liemożliwe, dostaniesz swojego cholernego kota, a my dorzucimy ci szprocentowy kredyt na pokrycie wszystkich kosztów. Będziesz mógł as spłacić z forsy, którą zarobisz gdzieś tam… — wykonała ręką nieokreślony ruch, mający oznaczać pozostałą część kosmosu — jako inżynier ekolog. Ale gdyby w ciągu pięciu lat standardowych nie udało ci się zebrać połowy sumy albo całej w ciągu dziesięciu, statek jest nasz.
— Kwota pięćdziesięciu milionów kredytek była ponad wszelką wątpliwość zawyżona, wyłącznie po to, żeby zmusić mnie, bym sprzedał wam mój statek — oświadczył Tuf. — Proponuję, żeby suma stanowiąca przedmiot naszego porozumienia wynosiła dwadzieścia milionów standardów.
— Chyba sobie kpisz! — prychnęła. — Za dwadzieścia milionów nawet byśmy nie pomalowali tej przeklętej skorupy. Ale pójdę ci na rękę: czterdzieści pięć.
— Trzydzieści pięć milionów — odparł Tuf. — Biorąc pod uwagę, że jestem jedynym pasażerem „Arki”, nie wydaje się konieczne przywracanie do stanu pełnej sprawności wszystkich systemów i urządzeń statku. Odległe, rzadko uczęszczane pokłady nie będą miały dla mnie żadnego znaczenia. Przeformułuję moje zamówienie w taki sposób, aby dotyczyło jedynie tych miejsc i instalacji, które są niezbędne dla mojego bezpieczeństwa, wygody i działalności zawodowej. Tolly skinęła głową.
W porządku. Czterdzieści milionów.
— Uważam, że trzydzieści to i tak więcej, niż można uznać za stosowne.
— Nie kłóćmy się o parę nędznych milionów — zaproponowała Tolly lunę. — I tak przegrasz, więc to nie ma żadnego znaczenia.
Pozwolę sobie mieć w tej sprawie nieco odmienne zdanie. Trzydzieści milionów.
— Trzydzieści siedem.
— Trzydzieści dwa.
— Wygląda na to, że spotkamy się przy trzydziestu pięciu, prawda? zgoda! — Wyciągnęła rękę.
Tuf spojrzał na nią obojętnie.
— Trzydzieści cztery — powiedział z niewzruszonym spokojem. Tolly Mune roześmiała się i cofnęła rękę.
— Co za różnica? Niech będzie trzydzieści cztery. Tuf podniósł się z miejsca.
— Napij się jeszcze — zaproponowała, wskazując na szklanki. — Za nasz mały zakład.
— Obawiam się, że muszę pani odmówić, kapitanie — odparł Haviland Tuf. — Będę świętował dopiero wtedy, kiedy zwyciężę. Na razie czeka mnie dużo pracy.
— Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś! — oświadczył podniesionym głosem Josen Rael. Tolly ustawiła poziom dźwięku prawie na maksimum, żeby zagłuszyć protesty uwięzionego kota.
— Nie wygłupiaj się, Josen, tylko przyznaj, że mam głowę na karku. To mi się naprawdę udało!
— Założyłaś się o przyszłość naszej planety! O miliardy ludzkich istnień! Czy ty naprawdę spodziewasz się, że będę honorował ten niesłychany układ?
Tolly Mune pociągnęła z tuby łyk piwa i westchnęła ciężko, po czym powiedziała takim tonem, jakby rozmawiała z poważnie opóźnionym w rozwoju dzieckiem:
— My nie możemy przegrać tego zakładu, Josen. Pomyśl trochę, jeśli ta biaława substancja w twojej czaszce jeszcze nie uwsteczniła się zupełnie pod wpływem grawitacji. Po co potrzebujemy „Arki”? Oczywiście po to, żeby się wyżywić. Żeby uniknąć masowego głodu, rozwiązać raz na zawsze ten problem, zmajstrować jakiś cholerny biologiczny cud. Żeby dokonać rozmnożenia chleba i ryb.
— Chleba i ryb? — powtórzył ze zdziwieniem Przewodniczący Rady Planety.
— W nieskończoność. To klasyczna aluzja, Josen. Zdaje się, że chrześcijańska. Tuf spróbuje nakarmić trzydzieści miliardów ludzi kanapkami z rybą. Przypuszczam, że udławi się jakąś ością, ale to i tak nie ma znaczenia. Jeżeli mu się nie uda, zabieramy mu statek, zgodnie z prawem i całkowicie legalnie. Jeżeli mu się uda, „Arka” nie będzie już nam potrzebna. Tak czy inaczej, nasze jest na wierzchu. A ja w dodatku tak wszystko obmyśliłam, że nawet jeśli Tuf wygra, to będzie nam winien trzydzieści cztery miliony kredytek. Prędzej czy później, statek i tak wpadnie nam w ręce. — Pociągnęła kolejny łyk piwa i uśmiechnęła się do twarzy na ekranie. — Josen, masz cholerne szczęście, że nie zależy mi na twojej posadzie. Czy nigdy nie przyszło ci na myśl, że jestem znacznie mądrzejsza od ciebie?
— Owszem, a także to, że w ogóle nie znasz się na polityce, Mamo — odparł. — Wątpię, czy przetrwałabyś choć jeden dzień na tym urzędzie. Jednak nie przeczę, że to, co robisz teraz, robisz znakomicie. Przypuszczam, że twój plan da się wprowadzić w życie.
— Przypuszczasz?
— Nie należy zapominać o politycznych realiach. Miej na uwadze, że ekspansjoniści chcą za wszelką cenę zdobyć statek, myśląc już o chwili, kiedy przejmą władzę. Na szczęście, nadal są w mniejszości. Po prostu będziemy musieli ich jeszcze raz przegłosować.
— Dopilnuj, żeby tak się na pewno stało, Josen — powiedziała Tolly Mune i przerwała połączenie.
Na ekranie znowu pojawiła się „Arka”. Tolly siedziała w milczeniu w powietrzu, przyglądając się, jak wokół ogromnego kadłuba uwijają się zespoły pajęczarzy, budując prowizoryczny dok. Później będzie jeszcze dość czasu, żeby zmontować coś bardziej solidnego. Tolly przypuszczała, że statek pozostanie na orbicie przez kilkaset najbliższych lat, a nawet gdyby, gdyby Tufowi udało się jakimś cudem odlecieć, to w zwolnionym w ten sposób miejscu będzie można zainstalować urządzenia cumownicze dla setek tradycyjnych jednostek. Port S’uthalm pękał już w szwach i od dawna czekał na rozbudowę. Teraz, kiedy wszystkie wydatki i tak miały być zapłacone z kieszeni Tufa, Tolly Mune nie widziała powodu, dla którego miałaby odwlekać decyzję o rozpoczęciu prac. W celu ułatwienia transportu ludzi i sprzętu montowano segment po segmencie długą rurę z plastostali, łączącą „Arkę” z krańcowym terminalem najbliższej odnogi. Technicy byli już we wnętrzu statku, przeprogramowując jego system komputerowy zgodnie z życzeniami Tufa i, przy okazji, unieszkodliwiając wszelkie programy obronne, jakie ten zdążył tam wprowadzić. Takie otrzymali polecenie od Stalowej Wdowy; Tuf nie miał o niczym pojęcia. Tolly uznała, że lepiej zabezpieczyć się na wypadek, gdyby miało się okazać, iż partner nie potrafi łatwo pogodzić się z porażką. Wolała, żeby z puszki z nagrodą, jaką odbierze, nie wysypały się epidemie, potwory ani żadne inne paskudztwa.