Czterdziestego ósmego dnia na ekranie pojawiła się twarz Havilanda Tufa. Nawet jeśli zdumiał go widok kotki leżącej na kolanach Tolly, nie dał tego po sobie poznać.
— Kapitanie Mune…
— I co, poddajesz się? — zapytała.
— Wręcz przeciwnie — odparł Tuf. — Jestem gotów ogłosić moje zwycięstwo.
Josen Rael uznał, że spotkanie ma zbyt wielką wagę, aby odbywało się za pomocą telepołączeń, nawet specjalnie chronionych przed podglądem. Yandeen mogli znać sposoby pokonania zabezpieczeń. Ponieważ Tolly Mune osobiście prowadziła negocjacje z Tufem i z pewnością rozumiała go lepiej niż ktokolwiek z członków Rady, jej obecność była nieodzowna, bez względu na awersję do pełnej grawitacji. Zjechała windą na powierzchnię planety po raz pierwszy od tak wielu lat, że wolała o tym nie myśleć, i została natychmiast przewieziona powietrzną taksówką do sali posiedzeń znajdującej się na szczycie siedziby Rady Planety.
Pomieszczenie było duże, urządzone skromnie, ale ze smakiem. Jego środek zajmował wielki stół konferencyjny z minicentralą łączności. Josen Rael siedział u jego szczytu w czarnym fotelu o wysokim oparciu i z trójwymiarowym wizerunkiem S’uthlam nad głową.
— Kapitanie Mune… — powitał ją, skinąwszy głową, kiedy weszła do sali i czym prędzej zajęła wolne miejsce przy drugim końcu długiego stołu.
Oprócz niej i Raela w pomieszczeniu znajdowali się najpotężniejsi z potężnych — najważniejsi urzędnicy planety, elita frakcji technokratów. Minęło bardzo dużo czasu od chwili, kiedy ostatnio została wezwana do tej sali, ale Tolly Mune regularnie oglądała wiadomości i nie miała kłopotów z rozpoznaniem większości zebranych. Byli wśród nich: młody minister rolnictwa w otoczeniu zastępców do spraw badań biologicznych, oceanicznych i przetwarzania żywności; minister wojny w towarzystwie cybernetycznego szefa sztabu; minister transportu; dyrektor banku danych Rady i jej główny analityk; ministrowie bezpieczeństwa wewnętrznego, stosunków międzyplanetarnych i przemysłu; dowódca Flotylli Planetarnej; zastępca szefa policji. Wszyscy skinęli zdawkowo głowami.
— Mieliście tydzień na zapoznanie się z wynikami prac Tufa i przebadanie próbek, które nam przysłał — zwrócił się do zebranych Josen Rael, rezygnując z wszelkich formalności. — Co macie do powiedzenia?
— Bardzo trudno byłoby pokusić się na tym etapie o jednoznaczne stwierdzenia — odparł analityk. — Jego projekcje mogą być stuprocentowo trafne, ale mogą też okazać się całkowicie błędne, oparte na fałszywych przesłankach. Będę mógł to jednoznacznie stwierdzić nie wcześniej niż za kilka lat. To, co Tuf dla nas wyhodował, te nowe rośliny i zwierzęta, będą czymś zupełnie nowym. O tym, jak dalece mogą się okazać przydatne w naszych warunkach, przekonamy się po długotrwałych próbach polowych, a kto wie, czy nie dopiero po zastosowaniu.
— Jeżeli w ogóle okażą się przydatne — dorzucił minister bezpieczeństwa wewnętrznego, niska, barczysta kobieta.
— Jeśli w ogóle okażą się przydatne — zgodził się analityk.
— Jesteście zbyt ostrożni — wtrącił się minister rolnictwa. Był najmłodszy ze wszystkich, zuchowaty i szczery; wydawało się, że widniejący na jego szczupłej twarzy szeroki uśmiech rozetnie ją na dwie części. — Raporty, które dostałem, są wręcz entuzjastyczne. — Na stole przed nim leżał stos przezroczystych kryształów pamięci. Wyłowił jeden z nich i wsunął do czytnika; niemal natychmiast na ekranach pojawiły się kolorowe linie wykresów. — Oto nasza analiza tego, co Tuf nazwał omnizbożem. Wspaniałe, po prostu wspaniałe! Specjalnie uformowana genetycznie krzyżówka, całkowicie jadalna. Całkowicie, szanowni państwo! Łodygi sięgają mniej więcej do pasa, tak jak neotrawa, są kruche i obfitujące w węglowodany, dość smaczne po odpowiednim przyprawieniu, ale przede wszystkim stanowią wyśmienitą paszę dla zwierząt. W źdźbłach znajduje się niezwykłe ziarno, bardziej wydajne i pożywne nawet od ryżu. Jest łatwe w transporcie, przechowuje się dowolnie długo bez żadnych ubytków, zawiera ogromnie dużo protein. A teraz uwaga: omnizboże ma bulwiaste, jadalne korzenie! W dodatku rośnie tak szybko, że daje dwa zbiory w roku. Na razie to oczywiście tylko teoretyczne obliczenia, ale jesteśmy zdania, że jeśli zasiejemy je wszędzie tam, gdzie do tej pory uprawiamy neotrawę, ryż i nanopszenicę, uzyskamy z tej samej powierzchni zasiewów trzy do czterech razy więcej kalorii!
— Musi mieć też jakieś wady — zaprotestował Josen Rael. — To wszystko brzmi zbyt pięknie, żeby mogło być prawdziwe. Skoro to omnizboże jest takie wspaniałe, dlaczego do tej pory nigdy o nim nie słyszeliśmy? Wątpię, żeby Tuf wyprodukował je w ciągu tych kilkudziesięciu dni.
— Oczywiście, że nie. Omnizboże istnieje już od wielu stuleci. Możecie mi wierzyć lub nie, ale znalazłem o nim kilka wzmianek w naszych bankach danych. Zostało wyhodowane przez Inżynierski Korpus Ekologiczny w czasie wojny, w celu zaprowiantowania wojsk. Rośnie tak szybko, że jest wręcz idealne w sytuacji, kiedy nie wiadomo, jak długo będzie można czekać na plony. Cywile nie przejawili większego nim zainteresowania, bo uznano, że pod względem wartości smakowych ustępuje tradycyjnym zbożom. Zwracam uwagę na to sformułowanie: „ustępuje pod względem wartości smakowych”, czyli nie jest wstrętne ani odrażające. Poza tym doprowadza do szybkiego wyjałowienia gleby.
— Aha! — wykrzyknęła kobieta sprawująca urząd ministra bezpieczeństwa wewnętrznego. — Więc jednak jest jakaś pułapka!
— Tylko pozornie. Rzeczywiście, po pięciu latach wspaniałych zbiorów nastąpiłoby nieszczęście, ale Tuf przysłał też trochę najróżniejszych pasożytów — superdżdżownice i inne stworzenia spulchniające ziemię — a także coś w rodzaju ślimaka żyjącego w omnizbożu i odżywiającego się — uwaga! — zanieczyszczeniami powietrza! Jego produkty przemiany materii użyźnią glebę, powstrzymując ją przed wyjałowieniem. — Młody minister uniósł obie ręce. — To nieprawdopodobny przełom! Gdyby naszym zespołom badawczym udało się opracować coś takiego, ogłosilibyśmy na całym S’uthlam nadzwyczajne święto!
— A jak wyglądają pozostałe propozycje? — zapytał sucho Josen Rael. Na twarzy Przewodniczącego Rady nie odbijała się nawet drobna część radości przejawianej przez jego podwładnego.
— Prawie równie wspaniale — padła odpowiedź. — Na przykład oceany… Do tej pory nigdy nie udało się nam uzyskać z nich znaczącej ilości kalorii, biorąc pod uwagę ich powierzchnię, a poprzednia administracja prawie pozbawiła je wszelkiego życia swoimi zamiataczami wody. Tuf daje nam kilka gatunków szybko rozmnażających się ryb i plankton, który… — Wyłowił kolejny kryształ i wsunął go do czytnika. — Proszę, oto on. To prawda, że uniemożliwi żeglugę, ale i tak dziewięćdziesiąt procent naszych przewozów odbywa się drogą lotniczą lub podwodną, więc to nie ma większego znaczenia. Będzie stanowił pożywienie dla ryb, a w odpowiednich warunkach rozrośnie się tak bardzo, że pokryje powierzchnie morza trzymetrowym kożuchem.
— Niepokojąca perspektywa — zauważył minister wojny. — Czy jest jadalny? Dla ludzi, ma się rozumieć.
Minister rolnictwa uśmiechnął się radośnie.
— Nie. Ale po obumarciu będzie się znakomicie nadawał jako surowiec do naszych fabryk żywności. W zastępstwie ropy, której nie starczy nam już na długo.
Siedząca przy przeciwnym końcu stołu Tolly Mune wybuchnęła głośnym śmiechem. Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę.
— Niech mnie piorun trzaśnie! — prychnęła. — A więc jednak dał nam chleb i ryby!