— Tolly Mune, został wydany nakaz doprowadzenia pani na przesłuchanie — powiedziała kobieta. — Proszę się natychmiast poddać!
— Przecież widać mnie, prawda? — parsknęła wściekle Tolly. — Możecie zaczynać to swoje cholerne przesłuchanie!
Strażnicy w dalszym ciągu dobijali się do drzwi.
— Dlaczego wróciła pani do portu?
— Bo tu pracuję — poinformowała ją Tolly Mune słodkim głosem.
— Pani poczynania szkodzą ogólnym interesom i nie zostały zaaprobowane przez Radę Planety.
— A poczynania Rady Planety nie zostały zaaprobowane przeze mnie — odparowała Tolly. Furia syknęła groźnie w stronę ekranu.
— Proszę uznać się za aresztowaną!
— Nawet nie mam zamiaru.
Podniosła jedną ręką mały, solidny stolik — nie było to wielką sztuką przy 1/4 normalnego ciążenia — i cisnęła nim w ekran. Kanciasta twarz ministra wojny rozprysnęła się na tysiące odłamków i iskier.
Strażnikom udało się zlikwidować blokadę za pomocą tajnego awaryjnego kodu, ale Tolly natychmiast włączyła ją na nowo, korzystając ze swoich specjalnych uprawnień. Jeden z nich zaklął donośnie.
— To nic nie da, Mamo — powiedział drugi. — Proszę otworzyć. Nie uda ci się nas ominąć, a najdalej za dziesięć minut Szef Bezpieczeństwa anuluje wszystkie twoje polecenia.
Tolly zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że strażnik ma rację. Znalazła się w pułapce. Kiedy uda im się sforsować drzwi, będzie po wszystkim. Rozejrzała się rozpaczliwie dookoła w poszukiwaniu jakiejś broni, drogi ucieczki, czegokolwiek… Nic takiego nie zobaczyła.
Daleko na skraju pajęczyny „Arka” świeciła odbitymi promieniami słońca. Powinna już być pusta. Tolly miała nadzieję, że Tuf wykazał choć tyle zdrowego rozsądku, żeby pozamykać szczelnie wszystkie śluzy po zniknięciu ostatniego pajęczarza. Czy jednak odleci bez Furii? Spojrzała na kota i pogładziła go po futerku.
— Całe to zamieszanie z twojego powodu — powiedziała. Kotka mruknęła w odpowiedzi; Tolly spojrzała w kierunku „Arki”, a potem na drzwi.
— Możemy wpompować gaz — usiłował ją nastraszyć jeden ze strażników. — Ten pokój nie jest zupełnie szczelny.
Tolly Mune uśmiechnęła się do siebie.
Ułożywszy Furię z powrotem na pneumatycznej poduszce, wspięła się na krzesło i zdjęła pokrywę z umieszczonej pod sufitem puszki z czujnikami alarmowymi. Minęło sporo czasu od chwili, kiedy po raz ostatni zajmowała się tego typu pracą, więc straciła kilka cennych sekund na znalezienie właściwych obwodów, a potem jeszcze kilkanaście na obmyślenie sposobu, w jaki mogłaby oszukać czujniki i upozorować rozhermetyzowanie pomieszczenia.
Kiedy jej się wreszcie udało, w uszy uderzył ją przeraźliwy ryk sygnału ostrzegawczego, któremu zawtórował donośny syk błyskawicznie twardniejącej piany uszczelniającej krawędzie drzwi. Ciążenie zmalało do zera, ustał obieg powietrza, a w jednej ze ścian automatycznie otworzyły się drzwi szafki z próżniowym sprzętem ratunkowym.
Tolly, nie zwlekając, popłynęła w tamtą stronę. W szafce znajdowały się butle z tlenem, minirakietki i kilka kombinezonów. Założyła szybko jeden z nich, sprawdziła szczelność hełmu i wzięła Furię na ręce. Kot był wyraźnie podenerwowany całym tym hałasem i zamieszaniem.
— Ostrożnie, tylko niczego nie podrzyj… — mruknęła, wkładając kotkę do pustego hełmu. Doczepiła do niego pusty kombinezon z przymocowanymi butlami i odkręciła zawór do maksimum. Kombinezon błyskawicznie nadął się niczym balon. Furia, miaucząc przeraźliwie, drapała pazurami szybkę hełmu.
— Bardzo mi przykro — mruknęła Tolly. Pozwoliła przez chwilę unosić się w powietrzu nadmuchanemu kombinezonowi, a sama sięgnęła po laserowy palnik, umocowany klamrami do tylnej ściany szafki.
— Czy ktoś mówił, że to fałszywy alarm? — zapytała, płynąc w kierunku okna z włączonym palnikiem w ręce.
— Może miałaby pani ochotę na nieco grzanego wina grzybowego, kapitanie? — zapytał Haviland Tuf. Furia łasiła mu się do nóg, a Chaos siedział na ramieniu, poruszając niepewnie ogonem i spoglądając ze zdziwieniem w dół, na czarno-białą kotkę, jakby próbował sobie przypomnieć, kto to właściwie jest. — Wydaje się pani zmęczona.
— Zmęczona? — Tolly Mune parsknęła śmiechem. — Właśnie uciekłam przez okno z hotelu i pokonałam kilkadziesiąt kilometrów otwartej przestrzeni tylko za pomocą minirakietek, cały czas trzymając nogami nadmuchany kombinezon z kotem w środku. Musiałam przechytrzyć pierwszy oddział pościgowy, który wysłali za mną, i unieszkodliwić palnikiem skuter drugiego, który zjawił się w chwilę potem, a wszystko to robiłam, ciągnąc za sobą twojego cholernego kota. Potem przez prawie pół godziny pełzałam po „Arce”, stukając w kadłub jak wariatka, widząc jednocześnie, jak w porcie zaczyna kipieć od zamieszania. Dwa razy gubiłam kota i musiałam gonić za nim, żeby nie poleciał na S’uthlam, a w pewnej chwili zaatakował mnie krążownik Flotylli Planetarnej. Przez kilka minut zastanawiałam się, kiedy wreszcie włączysz ekrany obronne, a potem podziwiałam darmowy pokaz fajerwerków, kiedy nasi piloci postanowili przetestować ich wytrzymałość. Mogłam również zastanawiać się do woli, czy zobaczą mnie, łażącą po kadłubie jak jakiś przeklęty pasożyt po skórze wielkiego zwierzęcia, oraz wymieniłam z Furią poglądy na temat, co zrobimy, kiedy to się stanie i chłopcy wyślą po nas patrol na skuterach próżniowych. Uzgodniłyśmy, że ja zajmę ich rozmową, a ona w tym czasie wydrapie im oczy. Wreszcie, kiedy Flotylla odpaliła pierwszą serię torped plazmowych, raczyłeś nas wreszcie zauważyć i wciągnąłeś do środka. Po tym wszystkim, co przeszłam, pytasz mnie, czy jestem zmęczona?
— Nie sądzę, żeby pani sarkazm był stuprocentowo uzasadniony, kapitanie.
Tolly zbyła tę uwagę gniewnym prychnięciem.
— Masz skuter próżniowy?
— Wasi ludzie zostawili cztery, opuszczając w pośpiechu „Arkę”.
— To dobrze. Wezmę sobie jeden. — Szybkie spojrzenie rzucone na przyrządy powiedziało jej, że statek wreszcie wyruszył w drogę. — Jak wygląda sytuacja?
— Flotylla Planetarna ściga mnie niczym sfora psów gończych — odparł Haviland Tuf. — Na czele znajdują się krążowniki „Podwójna Spirala” i „Darwin”, a ich piloci bez ustanku obrzucają mnie wulgarnymi wyzwiskami, wojowniczymi oświadczeniami i nieszczerymi propozycjami. Te szaleńcze wysiłki nie mają najmniejszego sensu. Ekrany obronne, wspaniale i fachowo naprawione przez pani pajęczarzy, w zupełności wystarczą, by uchronić „Arkę” przed skutkami ewentualnego ostrzału.
— Lepiej nie bądź tego taki pewien — poradziła mu ponuro Tolly Mune. — Jak tylko odlecę, wchodź w nadszybkość i zwiewaj, gdzie popadnie.
— Uważam, że to rozsądna propozycja — zgodził się Tuf.
Tolly obrzuciła spojrzeniem szereg ekranów ciągnących się wzdłuż wąskiego pomieszczenia centrali łączności, stanowiącej teraz także punkt dowodzenia całym statkiem. Siedząc w fotelu, przygarbiona pod ciężarem pełnej grawitacji, po raz pierwszy od bardzo dawna wyglądała na swój wiek i czuła się dokładnie tak, jak wyglądała.
— Co się z panią teraz stanie, kapitanie Mune? — zapytał Tuf.
Spojrzała na niego.
— Och, to proste. Hańba. Aresztowanie. Pozbawienie urzędu. Może nawet oskarżenie o zdradę stanu. Nie obawiaj się, nie skażą mnie na śmierć. Przypuszczam, że wyląduję w jakiejś karnej kolonii na jednym z asteroidów. — Westchnęła ciężko.
— Rozumiem — powiedział Haviland Tuf. — W takim razie może zechciałaby pani ponownie rozważyć moją propozycję i pozostać na pokładzie „Arki”? Byłby to dla mnie zaszczyt, gdybym mógł odwieźć panią na Skrymir lub Planetę Henry’ego. Jeżeli miałaby pani życzenie oddalić się jeszcze bardziej od miejsca, gdzie została pani otoczona niesławą, to doszły mnie słuchy, że Yagabond ze swoimi Długimi Wiosnami jest bardzo atrakcyjną planetą.