Выбрать главу

— Musiałabym spędzić resztę życia w pełnym ciążeniu — odparła. — Nie, piękne dzięki, Tuf. To jest mój świat i moi ludzie. Wrócę do tego, co mnie tam czeka. Poza tym nie myśl, że uda ci się tak łatwo wykręcić — dodała, grożąc mu palcem. — Jesteś mi jeszcze co nieco winien.

— Trzydzieści cztery miliony kredytek, jeśli mnie pamięć nie myli — powiedział Haviland Tuf.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

— Mam nadzieję, że wybaczy mi pani moją śmiałość, ale chciałbym zapytać…

Nie pozwoliła mu dokończyć.

— Nie zrobiłam tego dla ciebie.

Tuf zamrugał kilka razy.

— Przepraszam, jeżeli jestem zbyt natrętny, ale obawiam się, iż moja niespożyta ciekawość doprowadzi mnie pewnego dnia do zguby. W takim razie, dlaczego pani to zrobiła?

Tolly wzruszyła ramionami.

— Możesz mi uwierzyć albo nie, ale zrobiłam to dla Josena Raela.

— Dla Przewodniczącego Rady Planety? — upewnił się Tuf.

— Dla niego, a także dla pozostałych. Znam Josena od chwili, kiedy zaczynał karierę. To naprawdę nie jest zły człowiek. Oni w ogóle nie są złymi ludźmi. Po prostu starają się, jak mogą, żeby nakarmić swoje dzieci.

— Przyznam się, że nie jestem w stanie pojąć tej logiki.

— Byłam na tym posiedzeniu, Tuf. Siedziałam, słuchałam, co mówią, i widziałam, co zrobiła z nimi „Arka”. Znałam ich jako uczciwych, porządnych ludzi, a ten cholerny statek zmienił ich w kłamców i oszustów. Wszyscy co do jednego kochają pokój, a mimo to byli gotowi wywołać wojnę, żeby zabrać ci tę skorupę. Wszystko, w co do tej pory wierzyli, obracało się wokół świętości ludzkiego życia, a teraz jakby nigdy nic dyskutowali o tym, ilu ludzi trzeba będzie zabić, żeby osiągnąć cel — zaczynając od ciebie, ma się rozumieć. Zajmowałeś się kiedyś historią, Tuf?

— Jestem daleki od tego, by uważać się za eksperta, ale z całą pewnością nie mógłbym także nazwać się ignorantem w tej dziedzinie.

— Jest takie stare powiedzenie, chyba jeszcze ze Starej Ziemi. Władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie.

Tuf nic nie odpowiedział. Furia wskoczyła mu na kolana i ułożyła się do snu. Zaczął ją gładzić dużą, białą dłonią.

— Sen o „Arce” zaczął już deprawować moją planetę — ciągnęła Tolly. — Jak sądzisz, co by się stało, gdyby sen zamienił się w rzeczywistość? Wolałam tego nie sprawdzać.

— Zaiste — odparł Haviland Tuf. — W związku z tym ciśnie mi się na usta kolejne pytanie…

— Jakie?

— „Arka” należy do mnie, a tym samym w moim posiadaniu znalazła się absolutna władza.

— O, tak — przyznała Tolly Mune.

Tuf czekał w milczeniu. Tolly potrząsnęła głową.

— Nie wiem — przyznała wreszcie. — Może nie zdążyłam wszystkiego do końca przemyśleć. Może poszłam na żywioł. Może jestem największą idiotką w całym kosmosie.

— Z pewnością nie wierzy pani w to, co mówi.

— A może po prostu doszłam do wniosku, że lepiej pozwolić zdeprawować się tobie niż moim ludziom. Może uważam, że jesteś naiwny i nieszkodliwy, albo zdałam się na przeczucie. — Westchnęła głęboko. — Nie wiem, czy istnieje człowiek, którego nie można zdeprawować, ale jeżeli istnieje, to właśnie ty nim jesteś. Ostatni niewinny we wszechświecie. Byłeś gotów stracić to wszystko dla niej. — Wskazała ruchem głowy Furię. — Dla kota. Dla cholernego, przeklętego szkodnika. — Ale kiedy to mówiła, na jej twarzy pojawił się uśmiech.

— Rozumiem — odparł Haviland Tuf.

Tolly dźwignęła się z wysiłkiem z fotela.

— Cóż, pora wracać i wygłosić tę samą przemowę przed znacznie mniej przyjazną widownią. Powiedz mi, gdzie są te skutery, i zawiadom moich przyjaciół, że do nich lecę.

— Bardzo proszę. — Tuf uniósł długi, biały palec. — Pozostaje jednak do wyjaśnienia jeszcze jeden drobny szczegół. Ponieważ wasi ludzie nie wykonali wszystkich ustalonych prac, nie wydaje mi się słuszne, abym musiał uiścić pełną opłatę w wysokości trzydziestu czterech milionów kredytek. Proponuję małą poprawkę. Czy byłaby pani skłonna zgodzić się na kwotę trzydziestu trzech milionów i pięciuset tysięcy?

Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu.

— A jaka to różnica? — zapytała wreszcie. — Przecież i tak tu nie wrócisz.

— Mimo to pozwalam sobie nalegać.

— Próbowaliśmy ukraść ci statek.

— To prawda. W takim razie może obniżymy należność do trzydziestu trzech milionów kredytek, traktując resztę jako swego rodzaju karę?

— Naprawdę chcesz wrócić? — zapytała Tolly Mune.

— Za pięć lat będę musiał uregulować pierwszą ratę — odparł Tuf. — W tym czasie będzie już można stwierdzić, czy i jaki efekt wywarły moje skromne udoskonalenia, które pozwoliłem sobie wam przedstawić. Niewykluczone, że uznacie za stosowne skorzystać po raz wtóry z moich usług.

— Nie wierzę ci — wykrztusiła ze zdumieniem Tolly.

Haviland Tuf uniósł rękę i podrapał za uchem siedzącego mu na ramieniu kota.

— Dlaczego wszyscy wątpią w nasze szczere intencje? — zapytał z wyrzutem.

Kot nie odpowiedział.

STRAŻNICY

Haviland Tuf był głęboko rozczarowany Biorolniczą Wystawą Sześciu Planet.

Spędził na Brazelournie długi męczący dzień, przemierzając gigantyczne hale wystawiennicze. Od czasu do czasu przystawał na chwilę, by przyjrzeć się jakiejś nowej odmianie zboża albo usprawnionemu genetycznie owadowi. Chociaż w magazynach „Arki” znajdowały się próbki tkanek milionów gatunków zwierząt i roślin z trudnych do zliczenia planet, Haviland Tuf nigdy nie rezygnował ze sposobności wzbogacenia asortymentu.

Niestety, tylko nieliczne spośród wystawionych eksponatów wyglądały choć trochę obiecująco, a w miarę upływu czasu Tufowi coraz bardziej dawał się we znaki wypełniający hale tłum. Zwiedzający tłoczyli się wszędzie: tunelowi farmerzy z Yagabonda w ciemnokasztanowatych futrach, wyperfumowani właściciele ziemscy z Areeni w bujnych pióropuszach, skromnie przyodziani ciemniacy i jaskrawo wystrojeni południowcy z Nowego Janusa, do tego zaś nieprzeliczone gromady tubylców. Wszyscy czynili ogromny hałas, wszyscy też bez skrępowania gapili się na Tufa. Niektórzy nawet ocierali się o niego, kiedy ich mijał, wywołując grymas niezadowolenia na jego bladej pociągłej twarzy.

Wreszcie, aby uciec ze ścisku, Tuf postanowił coś zjeść. Dostojnie przepchał się przez ciżbę w kierunku wyjścia z hali. Na zewnątrz, na obszernym placu między budynkami ekspozycyjnymi, stało około setki budek z najróżniejszymi smakołykami. Stosunkowo najmniejszy tłok panował przy stoisku z prażonymi gruszkami cebulowymi; Tuf uznał, że prażona gruszka cebulowa jest tym, czego w tej chwili najbardziej pragnie.

— Szanowny panie — zwrócił się do sprzedawcy — czy zechciałby pan podać mi jedną sztukę?

Sprzedawca był okrąglutki, różowiutki i miał na sobie brudny, zatłuszczony fartuch. Otworzył kuchenkę, sięgnął do środka ręką w ochronnej rękawicy, wyjął gorącą gruszkę i położył ją na ladzie przed Tufem.

— Spory jesteś — zauważył, spoglądając z podziwem na swego chwilowo jedynego klienta.