— Zaiste — odparł Haviland Tuf z kamienną twarzą, po czym zatopił zęby w aromatycznie pachnącym owocu.
— I do tego nietutejszy — dodał sprzedawca. — Założę się, że przyleciałeś z daleka.
Tuf błyskawicznie uporał się z gruszką, a następnie wytarł palce w serwetkę.
— Stwierdza pan oczywiste fakty — odparł, po czym uniósł długi biały palec. — Proszę jeszcze jedną.
Nieco urażony sprzedawca spełnił jego życzenie bez żadnych komentarzy. Tuf jadł w milczeniu, rozkoszując się niezrównanym, słodkim, a jednocześnie cierpkim smakiem. Beznamiętnie obserwował ruch na obszernym placu, publiczność tłoczącą się przed wejściami do hal oraz same hale. Skończywszy posiłek, z nieruchomą twarzą zwrócił się do sprzedawcy:
— Czy zechciałby pan odpowiedzieć na jedno pytanie?
— O co chodzi? — warknął nadąsany tłuścioch.
— Mam przed sobą pięć hal wystawowych. Odwiedziłem każdą z nich. — Zaczął wyliczać, wskazując palcem: — Brazelourn, Yale Areen, Nowy Janus, Yagabond oraz Ptola. — Splótł długie białe palce i położył je na pokaźnym brzuchu. — Pięć, szanowny panie. Pięć hal, pięć planet. Jako cudzoziemiec doskonale zdaję sobie sprawę, że z pewnością nie orientuję się w większości miejscowych obyczajów, niemniej jednak ta zagadka wprawiła mnie w niejakie zdumienie i wciąż nie daje mi spokoju. W zdecydowanej większości miejsc, które do tej pory odwiedziłem, na Biorolniczej Wystawie Sześciu Planet prezentowano by eksponaty właśnie z sześciu, nie z pięciu globów. Tutaj jednak jest inaczej. Czy mógłby pan poinformować mnie, dlaczego tak się dzieje?
— Nikt nie przyleciał z Namoru — odparł lakonicznie sprzedawca.
— Zaiste.
— Mają tam nieliche kłopoty — rozszerzył swoją wypowiedź właściciel brudnego fartucha i budki z prażonymi gruszkami cebulowymi.
— W takim razie wszystko jasne — stwierdził Tuf. — A jeśli nie wszystko, to przynajmniej jakaś część. Zastanawiam się, czy zechciałby pan podać mi jeszcze jeden owoc, a przy okazji oświecić co do natury owych problemów? Obawiam się, że ciekawość jest moją największą wadą.
Sprzedawca ponownie założył rękawicę i sięgnął do kuchenki.
— Jest nawet takie powiedzenie: kto ciekawy, ten głodny.
— Zaiste — rzekł Tuf. — Przyznam, że nigdy do tej pory go nie słyszałem.
Grubas zmarszczył brwi.
— Chyba coś pokręciłem… O, już mam: kto głodny, ten ciekawy. Tak to idzie. Zresztą, nieważne. Po moich gruszkach prędko nie zgłodniejesz.
— Mam nadzieję — odparł Tuf, biorąc owoc do ręki. — Proszę mówić dalej.
Sprzedawca w dużym skrócie przedstawił mu problemy gnębiące mieszkańców planety Namor.
— Teraz sam rozumiesz, dlaczego nie biorą udziału w wystawie — zakończył. — Nie bardzo mieliby co pokazywać.
— Zgadzam się z panem — powiedział Tuf, wycierając usta serwetką. — Morskie potwory bywają ogromnie dokuczliwe.
Namor był ciemnozieloną, samotną planetą otoczoną postrzępionymi złocistymi chmurami. „Arka” majestatycznie weszła na orbitę. W długiej, wąskiej centrali łączności Haviland Tuf wędrował od fotela do fotela, studiując obrazy i dane przedstawiane na dziesiątkach ekranów. Towarzystwa dotrzymywały mu trzy małe szare kociaki. Skakały jak szalone po sprzętach, zatrzymując się od czasu do czasu tylko po to, żeby stoczyć krótką bitwę. Tuf nie zwracał na nie najmniejszej uwagi.
Wodna planeta. Z orbity gołym okiem widać było tylko jedną, niezbyt rozległą zwartą masę lądową, za pomocą kamer natomiast dało się dostrzec mnóstwo wysepek skupionych w długich, wygiętych łukowato archipelagach. Na tle szmaragdowej wody wyglądały jak naszyjniki z półszlachetnych kamieni rozrzucone na pokrytym delikatnymi zmarszczkami, ciemnozielonym atłasie. Niektóre ekrany pokazywały liczne punkciki świateł na nocnej stronie planety, większe skupiska ludności na stronie dziennej były natomiast oznaczone pulsującymi kropkami.
Tuf uważnie obejrzał to wszystko, po czym zasiadł przy nieczynnej do tej pory konsolecie, włączył ekran i rozpoczął grę wojenną z komputerem „Arki”. Jeden z kotów wskoczył mu na kolana i ułożył się do snu; Tuf bardzo się starał, żeby go nie obudzić, ale jego wysiłki nie na wiele się zdały, ponieważ zaledwie kilka minut później inny kociak wytropił pogrążonego we śnie towarzysza i napadł na niego znienacka, co oczywiście skończyło się wielkim wrzaskiem i zamieszaniem. Tuf delikatnie zepchnął zacietrzewionych wojowników na podłogę.
Co prawda później niż przypuszczał, ale jednak jego pojawienie się zbudziło czyjeś zainteresowanie.
— Statek na orbicie, statek na orbicie, tu kontrola lotów na Namorze. Podaj swoją nazwę i cel przybycia. Powtarzam: podaj nazwę i cel przybycia. Zespół przechwytujący jest już w drodze.
Sygnał dochodził z jedynej masy lądowej. „Arka” natychmiast skierowała tam anteny nadawcze. Chwilę później Tuf ujrzał na ekranie samotną jednostkę zbliżającą się do jego okrętu.
— Tu „Arka” — powiedział głośno i wyraźnie. — Dziękuję za powitanie.
Na głównym ekranie pojawiła się okrągła twarz kobiety o krótko obciętych włosach. Kobieta, ubrana w ciemnozielony mundur ze złoceniami, siedziała przy pulpicie łączności. Ujrzawszy Tufa, zmarszczyła brwi i szybko zerknęła w bok, przypuszczalnie na zwierzchnika albo inny ekran.
— Podaj miejsce pochodzenia. Powtarzam: podaj miejsce pochodzenia i cel przybycia.
Komputer poinformował Tufa, że zbliżający się statek również nawiązał łączność z planetą. Ożyły dwa sąsiednie ekrany; jeden pokazywał młodą szczupłą kobietę o sporym zakrzywionym nosie, stojącą na mostku, drugi sporo od niej starszego mężczyznę siedzącego przy konsolecie. Oni również mieli na sobie ciemnozielone mundury i z ożywieniem o czymś rozmawiali. Co prawda posługiwali się szyfrem, ale złamanie go zajęło komputerowi „Arki” zaledwie niespełna minutę.
— …trafi, jeśli wiem, co to jest — powiedziała kobieta. — W życiu nie widziałam czegoś tak wielkiego. Boże, tylko spójrzcie na to! Widzicie to samo co ja? Odpowiedzieli na nasze wezwania?
— Namor do „Arki”, Namor do „Arki”! Podaj miejsce pochodzenia i cel przybycia. Powtarzam: podaj miejsce pochodzenia i cel przybycia.
— Tu „Arka” — powiedział Haviland Tuf, zwracając się jednocześnie do całej trójki. — Z przykrością muszę stwierdzić, że nie mam czegoś, co mógłbym uznać za miejsce pochodzenia, pragnę jednak państwa zapewnić o moich jak najbardziej pokojowych intencjach. Przybywam jako kupiec i doradca. Dowiedziawszy się o waszych kłopotach, czym prędzej pospieszyłem z pomocą. Zjawiłem się, żeby zaoferować wam moje usługi.
Kobieta ze statku wytrzeszczyła oczy.
— Co ty… — wykrztusiła, po czym umilkła.
Mężczyzna nic nie powiedział, tylko z otwartymi ustami wpatrywał się w niewzruszone, blade oblicze Tufa. Rezonu nie straciła tylko kobieta z kontroli lotów.
— Namor do „Arki”, Namor do „Arki”. Na planecie obowiązuje stan wojenny. Chwilowo nie prowadzimy żadnej wymiany handlowej. Powtarzam: nie prowadzimy wymiany handlowej.
Szczupła kobieta na pokładzie zbliżającego się statku odzyskała mowę:
— Tu Strażniczka Kefira Qay, dowódca NGS „Słoneczna Brzytwa”. Jesteśmy uzbrojeni. Natychmiast podajcie dokładne dane na swój temat. Jesteście tysiąc razy więksi od największego statku handlowego, jaki widziałam. Jeżeli natychmiast nie uzyskamy szczegółowych informacji, otworzymy do was ogień.
— Zaiste — westchnął Haviland Tuf. — Groźbami niewiele pani wskóra, Strażniczko. Proszę mi wierzyć, jestem ogromnie wzburzony. Przybyłem tu z Brazelournu, pokonując szmat drogi, żeby służyć wam pomocą i dobrą radą, wy zaś witacie mnie z nieufnością niewiele różniącą się od wrogości. — Na kolana wskoczył mu jeden z kotków. Tuf zgarnął go wielką ręką i postawił na konsolecie, w zasięgu kamery. — Wierz mi, niewiele przyjaznych uczuć pozostało w ludzkich duszach — zwrócił się do niego z wyrzutem.