Выбрать главу

Haviland Tuf zatrzymał projekcję. Rozgrywająca się na ekranie tragedia zamieniła się w nieruchomy obraz przedstawiający intensywnie zielone morze, złociste słońce, roztrzaskany statek i opasujące go białe macki.

— Czy to był pierwszy atak? — zapytał.

— Tak i nie — odpowiedziała Kefira Qay. — Wcześniej zaginęły bez wieści dwie jednostki pasażerskie i jeden kombajn taki sam jak ten. Oczywiście przeprowadziliśmy szczegółowe dochodzenie, ale niczego nie zdołaliśmy ustalić. Ten atak został sfilmowany przez ekipę realizującą w pobliżu program edukacyjny. Przypadkiem trafiło im się coś znacznie ciekawszego.

— Zaiste — mruknął Tuf.

— Wszystko jedno. W każdym razie z mnóstwem, a nie z jednym zabłąkanym egzemplarzem. Natychmiast wysunięto teorię, że tam, w głębinach, doszło do trudnej do wyobrażenia katastrofy, w wyniku której cały gatunek musiał zmienić miejsce zamieszkania.

— Pani jednak w nią nie wierzy, prawda? — domyślił się Haviland Tuf.

— Nikt już w nią nie wierzy, bo została obalona. Okazało się, że pancerniki nie wytrzymałyby ciśnienia panującego na większych głębokościach. Tak więc wciąż nie wiemy, skąd się wzięły. — Skrzywiła się z odrazą. — Tylko tyle, że są.

— Zaiste — odparł Haviland Tuf. — Z pewnością nie czekacie z założonymi rękami, tylko stawiacie czynny opór?

— Oczywiście, ale na dłuższą metę nie mamy szans. Namor to młoda planeta; brakuje nam ludzi i środków na prowadzenie wyniszczającej wojny. Na ponad siedemnastu tysiącach wysp i wysepek mieszka zaledwie około trzech milionów kolonistów plus niecały milion na Nowej Atlantydzie, naszym jedynym kontynencie. Większość tych ludzi to rybacy i morscy farmerzy. Na początku konfliktu nas, Strażników, było tylko pięćdziesiąt tysięcy. Jesteśmy potomkami załóg, które przywiozły kolonistów ze Starego Posejdona i Aquariusa. Od początku zapewnialiśmy im spokój, ale przed pojawieniem się pancerników nasze zadanie było dziecinnie proste, ponieważ właściwie nie zdarzały się poważniejsze konflikty. Owszem, od czasu do czasu dochodziło do waśni między Posejdonianami i Aquarianami, ale nigdy nie było to nic poważnego. Strażnicy troszczyli się o bezpieczeństwo całej planety, choć najwięcej pracy mieli przy okazji rozmaitych katastrof, klęsk żywiołowych albo bardzo rzadkich zamieszek. Oprócz „Słonecznej Brzytwy” i jeszcze dwóch bliźniaczych jednostek, dysponujemy prawie setką szybkich łodzi patrolowych. Wykorzystujemy je do ratowania tych, którzy przeżyli atak pancerników, a niekiedy staramy się też przeprowadzać działania zaczepne — niestety, bez powodzenia. Niedawno zresztą przekonaliśmy się ponad wszelką wątpliwość, że pancerników jest więcej niż naszych łodzi.

— A na dodatek, jak przypuszczam, wasze łodzie nie rozmnażają się, w przeciwieństwie do pancerników.

— Właśnie. Mimo to robiliśmy, co w naszej mocy. Niszczyliśmy je bombami głębinowymi i torpedami. Ginęły setkami, ale zaraz zjawiały się nowe, a nasze straty, chociaż nieporównanie mniejsze, były znacznie bardziej dotkliwe, bo nieodwracalne. Nasze możliwości techniczne są mocno ograniczone. Za lepszych czasów importowaliśmy wszystko, czego nam trzeba, z Brazelournu i Yale Areen. Nie było tego wiele, bo nie mamy dużych wymagań. Poza tym, nawet gdybyśmy chcieli, i tak nie zdołalibyśmy rozwinąć przemysłu, bo Namor prawie nie ma złóż rud metali i jest zupełnie pozbawiony surowców energetycznych.

— Ile łodzi patrolowych wam jeszcze zostało? — zapytał Tuf. Głupota i Żal toczyły zażartą bitwę na jego kolanach.

— Około trzydziestu. Już prawie ich nie używamy. W ciągu roku po pierwszym ataku pancerniki przejęły kontrolę nad wszystkimi szlakami morskimi. Nie ocalał ani jeden kombajn, setki farm zostało zniszczonych albo opuszczonych, zginęła połowa indywidualnych rybaków, pozostali zaś bali się wychylić nos z portu. Pancerniki niepodzielnie zawładnęły morzami Namoru.

— Domyślam się, że doprowadziło to do przerwania komunikacji między wyspami?

— Niezupełnie. Strażnicy mieli dwadzieścia uzbrojonych śmigaczy, a oprócz tego w rękach prywatnych było około setki cywilnych śmigaczy i chyżolotów. Zarekwirowaliśmy je wszystkie i przygotowaliśmy do walki, ale w naszych warunkach z tych maszyn jest niewiele pożytku, bo są kosztowne w eksploatacji, a na dodatek ciągle brakuje nam części zamiennych. W związku z tym od początku osadnictwa do transportu powietrznego używano głównie wielkich, wypełnionych helem i napędzanych silnikami na baterie słoneczne sterowców. Było ich w sumie około tysiąca sztuk. Podczas kryzysu to one zaopatrywały w żywność mieszkańców wysp, którym zagrażał głód, natomiast pozostałe statki powietrzne wzięły na siebie ciężar walki. Wrzucaliśmy do wody trucizny, bomby, miny i torpedy, zabijając tysiące pancerników, ale koszty prowadzenia wojny były przerażające, ponieważ toksyny zabijały nie tylko naszych wrogów, ale i całe życie biologiczne na najbardziej żyznych terenach. Niestety, nie mieliśmy wyboru. Przez pewien czas wydawało nam się nawet, że uzyskaliśmy przewagę. Kilka kutrów eskortowanych przez śmigacze wypłynęło na łowiska, napełniło ładownie i bezpiecznie wróciło do portu.

— Najwyraźniej jednak nie był to koniec konfliktu, bo przecież nie siedzielibyśmy tutaj i nie rozmawiali na ten temat — zauważył Tuf. Żal tak mocno uderzył na odlew Głupotę w ucho, że mniejszy kociak aż spadł na podłogę. Tuf schylił się i zgarnął go wielką ręką. — Proszę go potrzymać — powiedział, wręczając kota Strażniczce. — Ich mała wojna nie pozwala mi skupić się na waszej, znacznie większej.

— Ja… To znaczy, oczywiście. — Kobieta ostrożnie wzięła do ręki puchatą czarno-białą kulkę. Była tak mała, że bez trudu zmieściła jej się na dłoni. — Co to jest?

— Kot — wyjaśnił Haviland Tuf. — Lada chwila zeskoczy na podłogę, jeśli nadal będzie pani trzymała go tak, jakby był nadpsutym owocem. Proszę go przygarnąć. Zapewniam panią, że jest całkowicie nieszkodliwy.

Kefira Qay bez przekonania położyła sobie kota na kolanach. Głupota zachwiała się i, żeby odzyskać równowagę, wbiła pazurki w ciemnozielony materiał.

— Au! — pisnęła zaskoczona Strażniczka. — To ma szpony!

— Pazury — sprostował Tuf. — Na razie bardzo małe i niegroźne.

— Chyba nie są zatrute?

— Na pewno nie. Proszę go pogłaskać, najlepiej od przodu ku tyłowi. Na pewno od razu się uspokoi.

Kefira Qay niepewnie dotknęła kociego łebka.

— Powiedziałem: pogłaskać, nie poklepać.

Strażniczka przesunęła ręką po zjeżonej sierści. Głupota niemal natychmiast zaczęła głośno mruczeć. Kobieta cofnęła rękę i z przerażeniem spojrzała na Tufa.

— To całe drży i wydaje groźne odgłosy!

— Taka reakcja świadczy o głębokim zadowoleniu — zapewnił ją Haviland Tuf. — Proszę kontynuować pieszczoty oraz wykład.

— Tak, oczywiście. — Ponownie zaczęła głaskać kota, który natychmiast odprężył się i wygodnie ułożył na jej kolanach. — Włącz następny zapis.

Tuf jednym naciśnięciem klawisza oczyścił główny ekran, po czym wywołał zupełnie inną scenę. Sądząc po kolorze nieba i wyglądzie wzburzonego morza, był wietrzny zimowy dzień. Na falach, niczym ogromny kwiat o dwudziestu smukłych płatkach, unosił się wielki pancernik. Kiedy maszyna, na której pokładzie zainstalowano urządzenie rejestrujące, przelatywała nad nim, wyciągnął ku niej dwie białe macki; była jednak za wysoko, żeby groziło jej jakieś niebezpieczeństwo. Plan zmienił się, dzięki czemu Tuf stwierdził, że obserwuje rozwój wypadków z przeszklonej gondoli ogromnego srebrzystego sterowca, majestatycznie sunącego nad falami w towarzystwie dwóch bliźniaczych jednostek.