— Co to ma znaczyć?
— Najpierw każe nam czekać cały dzień, a potem zjawia się umorusany od stóp do głów. Moim zdaniem doszło do poważnego naruszenia…
— …nie jadłem czegoś takiego już od…
— …człowiek, który ma ocalić…
— Szaleństwo! Po prostu czyste szaleństwo!
— A co on ma w kieszeni? Słuchajcie, to się rusza! Słowo daję, widziałem, jak się rusza!
— Cisza! — ryknął Lysan. Gwar natychmiast ucichł, a Strażnicy jak jeden mąż spojrzeli w jego kierunku. — Zebraliśmy się tutaj, tak jak sobie życzyłeś — zwrócił się lodowatym tonem do Tufa. — Obiecałeś przedstawić nam rozwiązanie naszych problemów, a tymczasem wygląda na to, że przyniosłeś nam kolację.
Ktoś parsknął śmiechem, ale szybko umilkł.
Haviland Tuf zmarszczył brwi, spojrzał na brudne ręce, wytarł je w płaszcz, po czym wyjął Daxa z kieszeni i postawił go na stole. Kociak przeciągnął się, ziewnął rozdzierająco, a następnie leniwie skierował ku siedzącej w pobliżu Strażniczce, która wybałuszyła z przerażeniem oczy i pospiesznie cofnęła się z fotelem. Tymczasem Tuf zdjął przemoczony płaszcz, rozejrzał się za wieszakiem, a nie znalazłszy go, przewiesił płaszcz przez lufę laserowej strzelby jednego z eskortujących go żołnierzy.
— Szacowni Lordowie Strażnicy — zwrócił się do zebranych. — Mylicie się. To, co przed sobą widzicie, bynajmniej nie jest waszą kolacją. W tym właśnie tkwią korzenie wszystkich waszych problemów. Istota, którą wam dostarczyłem, jest ambasadorem wysoce rozumnej rasy zamieszkującej wraz z wami planetę Namor. Niestety, nie udało mi się jeszcze poznać nazwy tego gatunku, niemniej jednak zapewniam was, iż jego pobratymcy nie byliby zachwyceni, gdybyście go zjedli.
Minęło sporo czasu, zanim ktoś wreszcie przyniósł Lysanowi młotek, a i tak Lord Strażnik musiał długo łomotać w stół, zanim wrzawa nieco ucichła, a uczestnicy posiedzenia przynajmniej częściowo ochłonęli z wrażenia po nieoczekiwanym oświadczeniu. Tuf czekał cierpliwie z kamienną twarzą i rękami skrzyżowanymi na piersi.
— Wydaje mi się, że jestem państwu winien trochę bardziej szczegółowe wyjaśnienia — powiedział, kiedy w sali zapadł jaki taki spokój.
— Ty oszalałeś — stwierdził bezbarwnym głosem Lord Harvan, przenosząc spojrzenie z małża na Tufa i z powrotem. — Zupełnie oszalałeś.
Haviland Tuf zgarnął Daxa ze stołu, ułożył go sobie w zagięciu ramienia i począł głaskać po czarnym futrze.
— Nawet teraz, w chwili zwycięstwa, jesteśmy wykpiwani i obrażani — powiedział do niego z powagą.
— To niemożliwe — oświadczył stanowczo Lysan. — Przed rozpoczęciem kolonizacji, a także w jej trakcie, przeprowadziliśmy dokładne badania planety i stwierdziliśmy z całą pewnością, że nie zamieszkuje jej żadna inteligentna rasa. Nie znaleźliśmy miast, dróg, ruin, żadnych produktów technologii… Nigdzie, ani na powierzchni, ani w głębi morza.
— A nawet gdyby żyły tu inteligentne istoty — odezwała się przysadzista Strażniczka o czerwonej twarzy — to na pewno nie byłyby nimi małże błotne. To prawda, mają mózgi zbliżone rozmiarami do ludzkich, ale nic poza tym. Nie mają oczu, uszu ani nosów, ani prawie żadnych organów czuciowych. Wszystko, czym dysponują, to te cieniutkie macki, zbyt słabe, żeby poruszyć średnio ciężki kamień, w związku z czym służą niemal wyłącznie do zakotwiczenia ich na dnie morza. Są obojnakami o bajecznie prostej budowie ciała, a przemieszczają się tylko w pierwszym miesiącu życia, bo potem, kiedy skorupa stwardnieje, stają się zbyt ciężkie. Przyrastają do dna i trwają tam bez ruchu setkami lat.
— Tysiącami, szanowna pani — poprawił ją Haviland Tuf. — To nadzwyczaj długowieczne stworzenia. Fakty, które byliście uprzejmi przedstawić, oczywiście są prawdziwe, ale wyciągnęliście z nich państwo błędne wnioski. Zaślepiły was wojenny zapał i lęk. Gdybyście spróbowali spojrzeć na problem z większej perspektywy, tak jak ja to uczyniłem, bez wątpienia nawet najbardziej zacietrzewieni spośród was zrozumieliby, że wasze problemy nie są i nie mogą być spowodowane naturalnymi przyczynami. Tylko celowe działania umysłów dysponujących godną podziwu inteligencją mogły doprowadzić do aż tak tragicznych następstw.
— Chyba nie chcesz, żebyśmy uwierzyli, że… — odezwał się jeden ze Strażników, ale Tuf nie pozwolił mu dokończyć.
— Proszę mi wybaczyć, ale teraz ja mówię. Jeśli nikt nie będzie mi przerywał, postaram się wszystko wyjaśnić. Potem odbiorę należną zapłatę i wyruszę w drogę, wy zaś zdecydujecie, czy chcecie mi wierzyć. — Spojrzał kociakowi w oczy. — Idioci, Dax — stwierdził ze smutkiem. — Gdziekolwiek się ruszymy, wszędzie spotykamy idiotów. — Przeniósł wzrok z powrotem na zgromadzonych wokół stołu Strażników Namoru. — Jak już wspomniałem, nie ulegało dla mnie wątpliwości, iż mamy do czynienia z celowym, przemyślanym działaniem wysoce inteligentnej formy życia. Problem polegał na jej znalezieniu. Prześledziłem dokonania waszych biologów, zapoznałem się z dziełami systematyzującymi waszą florę i faunę, odtworzyłem wiele endemicznych gatunków na pokładzie „Arki”. Niestety, bez rezultatu. Zgodnie z powszechnie przyjętą opinią, inteligente formy życia charakteryzują się dużym mózgiem, ruchliwością, zdolnością odbierania wielorakich bodźców ze środowiska oraz chwytnymi narządami stanowiącymi odpowiednik naszego przeciwstawnego kciuka. W trakcie moich badań stwierdziłem ponad wszelką wątpliwość, że na Namorze nie istnieje stworzenie dysponujące tymi wszystkimi atrybutami; ponieważ jednak nadal byłem przekonany o słuszności mojej teorii, nie pozostało mi nic innego jak, z braku oczywistych kandydatów, zająć się tymi mniej obiecującymi.
Zacząłem od szczegółowego zapoznania się z historią konfliktu i od razu zwróciłem uwagę na kilka dość oczywistych luk w waszym rozumowaniu. Wszyscy zgodnym chórem twierdzicie, że gnębiące was potwory wynurzyły się z morskich głębin, ale czy ktoś zadał sobie trud, by sprawdzić, gdzie pojawiły się po raz pierwszy? Otóż nie gdzie indziej, jak na przybrzeżnych płyciznach, gdzie łowicie najwięcej ryb i zakładacie morskie farmy. Jaką wspólną cechę mają te rejony? Oczywiście obfitość form życia, tyle że nie tych samych form. Na przykład gatunki, od których aż roi się wokół Nowej Atlantydy, w ogóle nie pokazują się w okolicy Złamanej Ręki. Odkryłem tylko dwa wyjątki od tej reguły, dwa gatunki, których przedstawicieli można spotkać we wszystkich akwenach: małże błotne, setkami lat tkwiące bez ruchu w morskim dnie, oraz istoty, które pierwsi osadnicy ochrzcili mianem krążowników. Odwieczni władcy tej planety nazywają je… strażnikami.
Później wystarczyło już tylko dopracować szczegóły teorii, która całkowicie potwierdziła moje podejrzenia. Z pewnością doszedłbym do tych wniosków znacznie prędzej, gdyby nie brutalna interwencja oficera łącznikowego Qay, która najpierw z uporem godnym lepszej sprawy uniemożliwiała mi należytą koncentrację, potem zaś uciekła się do ordynarnego szantażu, zmuszając mnie do masowej produkcji szarych krakenów, szybujących płaszczek oraz mnóstwa innych, równie mało sympatycznych stworzeń. W przyszłości jak ognia będę się wystrzegał oficerów łącznikowych w ogóle, a takich jak ona w szczególności.
Jednak, w pewnym sensie, te niefortunne eksperymenty okazały się nie całkiem bezużyteczne, utwierdziły mnie bowiem w przekonaniu o trafności mojego rozumowania. Podniesiony na duchu, kontynuowałem pracę. Szczegółowe badania pozwoliły mi stwierdzić, iż najwięcej potworów spotykano właśnie w pobliżu stanowisk małży błotnych, tam również dochodziło do najczęstszych i najbardziej krwawych starć. Wszystko wskazywało na to, że właśnie te istoty, traktowane jako najłatwiej dostępne źródło pożywienia, są waszymi prawdziwymi wrogami, ale jak to było możliwe? Istotnie, dysponowały pokaźnymi mózgami, jednak Natura pozbawiła je wszelkich innych atrybutów, które przywykliśmy kojarzyć ze stworzeniami obdarzonymi inteligencją. I o to właśnie chodzi, czcigodne panie i panowie! Najwyraźniej ich intelekt objawiał się w sposób zupełnie inny od tego, do jakiego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Jakie rozumne stworzenie może żyć pod powierzchnią morza, nieruchome, ślepe, głuche, pozbawione kontaktu z otaczającym go środowiskiem? Długo rozmyślałem nad tym pytaniem, aż wreszcie znalazłem odpowiedź. Jest zaskakująco prosta. Otóż takie stworzenie musi korzystać z nie znanego nam sposobu komunikowania się z otoczeniem i odbierania bodźców. Sposobem tym jest telepatia. Zaiste, im dłużej zastanawiałem się nad problemem, tym bardziej oczywiste wydawało mi się znalezione przeze mnie rozwiązanie.