Na twarzy widocznej na głównym ekranie Kefiry Qay pojawił się nieprzyjemny grymas.
— O co ci chodzi? — zapytała podejrzliwie. — Przecież na taką kwotę opiewała nasza umowa. Jeśli chcesz nas wykiwać, to…
— Wykiwać! — westchnął Haviland Tuf. — Słyszałeś, Dax? Po tym wszystkim, czego dokonaliśmy, na nasze głowy wciąż sypią się obelgi i oskarżenia! Zaiste. — Przeniósł wzrok z powrotem na ekran. — Strażniczko Qay, doskonale pamiętam, jaką cenę ustaliliśmy. Za dwa miliony kredytek dogłębnie przeanalizowałem sytuację, rozwiązałem wasze problemy i dostarczyłem wam tłumaczy, dzięki którym będziecie mogli bez trudu porozumiewać się ze współmieszkańcami Namoru. Dysponujecie teraz dwudziestoma pięcioma telepatycznymi kotami, po jednym dla każdego-członka Rady Naczelnej. Już niedługo, naturalnym biegiem rzeczy, będzie ich więcej. Ponieważ w głębi serca jestem bardziej filantropem niż biznesmenem, dodatkowo pozwoliłem pani zatrzymać Głupotę, która, z bliżej nie znanych mi przyczyn, poczuła do pani przedziwny sentyment. Za to również nie domagam się zapłaty.
— W takim razie, dlaczego żądasz dodatkowych trzech milionów?
— Jest to rekompensata za całkowicie zbędne wydatki, do których poniesienia zostałem podstępnie zmuszony — odparł spokojnie Tuf. — Życzy sobie pani szczegółowego wykazu?
— Oczywiście! — parsknęła.
— Bardzo proszę, oto on: Rekiny. Barakudy. Olbrzymie ośmiornice. Orki. Szare krakeny. Błękitne krakeny. Pijawki. Meduzy. Za te okazy życzę sobie po dwadzieścia tysięcy za sztukę. Ryby-fortece, pięćdziesiąt tysięcy za sztukę. Cienie zagłady, po osiemdziesiąt tysięcy…
Wyliczanie trwało bardzo długo. Kiedy Tuf wreszcie skończył, Kefira Qay wycedziła lodowatym tonem:
— Przedstawię twoje żądania Radzie Naczelnej, ale od razu powiem ci, że moim zdaniem są nieuzasadnione i wygórowane, a poza tym nasz budżet nie zniósłby takiego wydatku. Możesz sobie wisieć na orbicie nawet sto lat, a i tak nie dostaniesz pięciu milionów kredytek.
Haviland Tuf bezradnie rozłożył ręce.
— Wygląda więc na to, że przez moją naiwność poniosę kolejną stratę. Twierdzi pani stanowczo, że mi nie zapłacicie?
— Zapłacimy dwa miliony. Tyle, na ile się umówiliśmy.
— Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak pogodzić się z tą okrutną i niesprawiedliwą decyzją i potraktować ją jako jeszcze jeden dowód na okrucieństwo praw rządzących życiem. Niech i tak będzie. — Pogłaskał drzemiącego Daxa. — Powiada się, że ci, co nie potrafią wyciągać wniosków z historii, są zmuszeni powtarzać jej błędy. To wszystko moja wina. Przecież nie dalej jak kilka miesięcy standardowych temu oglądałem historyczny dramat, w którym przedstawiono niemal identyczną sytuacje: biowojenna jednostka bardzo podobna do „Arki” uwolniła pewną małą planetkę od dokuczliwego szkodnika, jednak nieuczciwy rząd odmówił uiszczenia pełnej zapłaty. Gdybym był sprytniejszy, zażądałbym całej należności z góry. — Westchnął głęboko. — Niestety, nie byłem wystarczająco sprytny, w związku z czym teraz muszę ponieść konsekwencje. — Przeniósł wzrok na ekran i spojrzał Strażniczce prosto w oczy. — Być może wasza Rada Naczelna zechciałaby obejrzeć to interesujące dzieło, naturalnie wyłącznie w celach rozrywkowych. Jest sprawnie zrealizowane z udziałem utalentowanych aktorów, a co najważniejsze, prezentuje pełnię destrukcyjnych możliwości biowojennych jednostek operacyjnych Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Tytuł brzmi: „Zagłada Hamelin”.
Jasne, że mu zapłacili.
REPETA
Było to bardziej przyzwyczajenie niż hobby i z pewnością nie stanowiło wyniku celowego, planowanego z zimną krwią działania, ale fakt pozostawał faktem: Haviland Tuf kolekcjonował statki kosmiczne.
Lepiej byłoby chyba powiedzieć, że je po prostu gromadził. Bez wątpienia miał na to wystarczająco wiele miejsca. Kiedy po raz pierwszy postawił stopę na pokładzie „Arki”, znalazł tam pięć pękatych promów orbitalnych o skrzydłach w układzie delta, rhianneński frachtowiec oraz trzy statki kosmiczne Obcych: silnie uzbrojony niszczyciel Hruun i dwa niezwykle wyglądające pojazdy, których dzieje i budowniczowie stanowili nieprzeniknioną tajemnicę. Tę zbieraninę uzupełniła uszkodzona handlowa jednostka Tufa, „Róg Obfitości Znakomitych Towarów po Nadzwyczaj Niskich Cenach”.
Był to jednak tylko początek. Podczas licznych podróży Tufa różnorakie statki kosmiczne zaczęły gromadzić się na lądowisku „Arki” niczym kłębki kurzu, jakie zbierają się pod konsoletą komputera lub papiery zalegające biurko urzędnika.
Na Freehaven jednoosobowy skuter atmosferyczny głównego negocjatora został tak poważnie uszkodzony podczas udanej próby przedarcia się przez blokadę, że Tuf czuł się zobowiązany udostępnić negocjatorowi prom „Mantykora” — po podpisaniu kontraktu, ma się rozumieć. W ten sposób jego kolekcja wzbogaciła się o jednoosobowy skuter atmosferyczny.
Na Ganesi kapłani czczący słonie nigdy w życiu nie widzieli ich na oczy, w związku z czym Tuf wyklonował im spore stadko, dorzuciwszy dla urozmaicenia kilka mastodontów, włochatego mamuta i trygijskiego trąbokłacza. Kapłani, którzy nie życzyli sobie utrzymywać kontaktów z pozostałą częścią ludzkości, zapłacili mu w naturze, ofiarowując flotę zabytkowych statków kosmicznych, którymi podróżowali ich przodkowie. Tuf zdołał sprzedać dwie jednostki do muzeum, pozostałe zaś oddał na złom, ale zatrzymał sobie na pamiątkę jeden egzemplarz.
Na Karaleo pokonał w pijackich zawodach Księcia Złotodumnego i otrzymał w nagrodę luksusową szalupę kosmiczną w kształcie złotego lwa, choć pokonany dostojnik w zdradziecki sposób zdążył usunąć z niej większość ozdób wykonanych z lanego złota.
Rękodzielnicy z Mhure, szczycący się ponad miarę swymi zdolnościami manualnymi, byli tak zachwyceni sprytnymi smokami, które Tuf wyprodukował, by uporały się z gnębiącą planetę plagą latających szczurów, że nagrodzili go posrebrzanym promem w kształcie skrzydlatego smoka.
Rycerze św. Krzysztofa, których planeta straciła znacznie na atrakcyjności w związku z nieodpowiedzialnymi wybrykami wielkich latających jaszczurów zwanych tam smokami (częściowo dla osiągnięcia większego efektu, a częściowo z braku wyobraźni), z radością przyjęli stworzone przez Tufa niewielkie bezwłose małpki, żywiące się niemal wyłącznie smoczymi jajami. Również oni w dowód wdzięczności ofiarowali mu statek. Wyglądał jak jajko z kamieni i drewna. Wewnątrz znajdowały się miękkie fotele obite natłuszczoną smoczą skórą, setki fantastycznych dźwigni i przyrządów wykonanych z mosiądzu, zamiast ekranów zaś zainstalowano wspaniałe witraże. Na drewnianych ścianach wisiały ręcznie tkane kobierce przedstawiające czyny dzielnych rycerzy. Rzecz jasna, statek nie mógł latać — ekrany nic nie pokazywały, dźwignie i pokrętła niczego nie uruchamiały, system podtrzymywania życia zaś nie był w stanie podtrzymać niczyjego życia. Mimo to Tuf przyjął podarunek.
Tak to się właśnie odbywało — statek tu, statek tam — aż wreszcie lądowisko „Arki” przypominało wielki galaktyczny śmietnik. Kiedy Tuf postanowił wrócić na S’uthlam, dysponował ogromną liczbą najróżniejszych statków kosmicznych.
Już dawno temu doszedł do wniosku, że postąpiłby nadzwyczaj nieroztropnie, wracając do systemu Sulstar na pokładzie „Arki”. Kiedy ostatnio opuszczał ten rejon kosmosu, ścigała go cała Flotylla Planetarna, by zmusić go do oddania ostatniej ocalałej jednostki należącej do Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Mieszkańcy S’uthlam osiągnęli wysoki stopień technologicznego rozwoju i podczas pięciu lat standardowych, które minęły od ostatniej wizyty Tufa, z pewnością udoskonalili swoje krążowniki i niszczyciele. W związku z tym należało najpierw przeprowadzić ostrożny rekonesans. Na szczęście Haviland Tuf uważał się za mistrza w tej dziedzinie.