Выбрать главу

Po obejrzeniu filmu udał się do biura kapitana portu.

— Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, pragnąłbym zadać mu jedno pytanie — zwrócił się do mężczyzny siedzącego za konsoletą w głównym holu biura. — Czy Tolly Mune pełni jeszcze obowiązki kapitana Portu S’uthlam?

Urzędnik zmierzył go niechętnym spojrzeniem.

— Ech, te muchy!… — westchnął głęboko. — Oczywiście. A któżby inny?

— Zaiste, któżby inny — zgodził się Tuf. — Jest sprawą niezmiernej wagi, abym natychmiast się z nią spotkał.

— Nie ty jeden tak myślisz. Nazwisko?

— Weemowet, wędrowiec z dalekiego Karaleo, właściciel „Straszliwego Yeldta Zabójcy”.

Urzędnik skrzywił się, wprowadził dane do komputera, po czym odchylił się do tyłu na fotelu, czekając na odpowiedź.

— Przykro mi, Weemowet — odezwał się po dłuższej chwili. — Mama jest zajęta, a jej komputer nigdy nie słyszał o tobie, twoim statku ani twojej planecie. Mogę cię umówić na przyszły tydzień, pod warunkiem, że powiesz, o co ci chodzi.

— Takie rozwiązanie absolutnie mnie nie zadowala. Sprawa, z którą przybywam, jest natury osobistej i dlatego chciałbym niezwłocznie zobaczyć się z kapitanem portu.

Urzędnik wzruszył ramionami.

— Wybieraj: defekacja albo ewakuacja. Nic ci nie poradzę.

Po namyśle Haviland Tuf sięgnął ręką do peruki, ściągnął ją z czaszki, a następnie odkleił sztuczną brodę i rzucił dwie sterty włosia na konsoletę.

— Zechce pan spojrzeć: nie jestem Weemowet, tylko Haviland Tuf. Przybywam w przebraniu.

— Haviland Tuf? — powtórzył mężczyzna.

— Tak jest.

Urzędnik parsknął śmiechem.

— Widziałem ten film, mucho. Jeśli ty jesteś Tuf, to ja jestem Stephan Kobaltowa Gwiazda Północy.

— Stephan Kobaltowa Gwiazda Północy nie żyje już od ponad tysiąca lat, ale ja naprawdę jestem Haviland Tuf.

— W ogóle go nie przypominasz — stwierdził urzędnik.

— Przybywam incognito, w przebraniu leońskiego szlachcica.

— A, prawda. Zapomniałem.

— Ma pan niezwykle krótką pamięć. Czy zechce pan poinformować Tolly Mune, że Haviland Tuf powrócił na Suthlam i pragnie natychmiast z nią rozmawiać?

— Nie — odparł bez ogródek urzędnik. — Ale na pewno opowiem o tym przyjaciołom podczas wieczornej orgii.

— Mam zamiar przekazać jej kwotę szesnastu milionów pięciuset tysięcy kredytek.

— Szesnaście milionów pięćset tysięcy? — powtórzył z podziwem mężczyzna. — To kupa forsy.

— Dysponuje pan zadziwiającą umiejętnością stwierdzania oczywistych faktów — powiedział Tuf z niewzruszoną miną. — Przekonałem się, że zawód inżyniera ekologa może przynosić znaczne profity.

— Bardzo się cieszę. — Urzędnik pochylił się do przodu w fotelu. — Słuchaj no, Tuf, Weemowet czy jak tam się nazywasz. Miło mi się z tobą gawędzi, ale mam mnóstwo pracy. Jeśli w ciągu paru sekund nie zabierzesz z pulpitu swojej sierści i nie znikniesz mi z oczu, wezwę ochroniarzy. — Miał chyba zamiar dodać coś jeszcze, ale przerwał mu brzęczyk, który rozległ się z konsolety. — Słucham? — zapytał, spoglądając na ekran. — Ach, tak. Jasne, Mamo. Cóż… duży, nawet bardzo duży, jakieś dwa i pół metra wzrostu, i potworne brzuszysko, wręcz nieprzyzwoite. Hmmm… Nie, mnóstwo włosów, przynajmniej do chwili, kiedy ściągnął je sobie z głowy i rzucił mi na konsoletę. Nie. Twierdzi, że podróżuje w przebraniu. Tak. Podobno ma dla ciebie jakieś niesamowite miliony kredytek.

— Szesnaście milionów pięćset tysięcy — uściślił Tuf. Urzędnik przełknął z wysiłkiem ślinę.

— Oczywiście, Mamo. Natychmiast. — Przerwał połączenie i spojrzał ze zdumieniem na Tufa. — Chce cię widzieć. Te drzwi. — Wskazał palcem. — Tylko uważaj, w jej gabinecie nie ma grawitacji.

— Nie jest mi obca awersja kapitana portu do siły ciężkości — odparł Haviland Tuf, po czym zgarnął z pulpitu perukę i brodę, wetknął je pod pachę i skierował się z godnością w stronę wskazanych drzwi, które rozsunęły się przed nim.

Czekała na niego w gabinecie, unosząc się w powietrzu wśród zmiętych papierów. Miała skrzyżowane nogi, a jej długie, stalowosrebrne włosy falowały wokół otwartej, szczerej, pospolitej twarzy niczym smuga dymu.

— Więc jednak wróciłeś — powiedziała, gdy do pokoju wpłynął Haviland Tuf.

Tuf nie czuł się dobrze w zerowej grawitacji. Dotarłszy do fotela przeznaczonego dla gości, starannie przymocowanego do tego, co powinno być podłogą, przypiął się pasami i złożył ręce na imponującej wypukłości brzucha. Zapomniana peruka unosiła się samotnie w powietrzu, przesuwana prądami powietrza.

— Pani sekretarz odmówił przekazania informacji, których mu udzieliłem — powiedział. — W jaki sposób domyśliła się pani, że to ja?

Uśmiechnęła się.

— A kto inny mógłby nazwać swój statek „Straszliwym Yeldtem Zabójcą”? Poza tym lada dzień minie dokładnie pięć lat. Miałam przeczucie, że jesteś z tych punktualnych, Tuf.

— Rozumiem. — Dostojnym ruchem sięgnął pod obfite fałdy swych sztucznych futer, otworzył wewnętrzną kieszeń i wydobył z niej winylowy portfel z wieloma małymi przegródkami, z których każda zawierała jeden kryształ pamięci. — Niniejszym mam przyjemność przekazać pani sumę szesnastu milionów pięciuset tysięcy kredytek, stanowiącą połowę należności, jaką jestem dłużny Portowi S’uthlam za wyremontowanie mi wyposażenie „Arki”. Kwota ta została zdeponowana w bankach na Ozyrysie, ShanDellor, Starym Posejdonie, Ptoli, Lyss i Nowym Budapeszcie. Te kryształy zapewnią swodobodny dostęp do niej.

— Dzięki — odparła Tolly Mune. Wzięła od Tufa portfel, zajrzała do niego bez większego zainteresowania, po czym wypuściła go z ręki. Natychmiast popłynął w kierunku peruki. — Byłam pewna, że zdobędziesz tę forsę.

— Pani wiara w mój zmysł do robienia interesów napełnia mnie dumą i radością — powiedział Haviland Tuf. — A teraz przejdźmy do filmu…

— Tuf i Mune Widziałeś go?

— Zaiste.

— A niech mnie! — wykrzyknęła Tolly, uśmiechając się ze złośliwą satysfakcją. — I co o tym myślisz?

— Jestem zmuszony przyznać, iż z oczywistych powodów wywołał we mnie coś w rodzaju perwersyjnej fascynacji. Sam pomysł zrealizowania takiego dzieła mile łechce moją próżność, lecz jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

— A co najbardziej ci się nie podobało? Tuf uniósł długi, biały palec.

— Ujmując to jednym słowem: nieścisłość.

Skinęła głową.

— Rzeczywiście, Tuf z filmu waży mniej więcej połowę tego co ty, ma znacznie bardziej ruchliwą twarz, nie wyraża się nawet w jednej trzeciej tak wyszukanie, ma mięśnie pajęczarza i koordynację ruchową akrobaty, ale przynajmniej ogolili mu głowę, żeby zachować zgodność z faktami.

— Ma wąsy — zauważył Haviland Tuf. — Ja ich nie posiadam.

— Widocznie uznali, że doda mu to charakteru. Zwróć jednak uwagę, co zrobili ze mną. Nie mam pretensji o to, że odjęli mi pięćdziesiąt lat, ani o to, że dali twarz księżniczki z Yandeen, ale te przeklęte piersi!…

— Bez wątpienia pragnęli w ten sposób podkreślić pani ssacze pochodzenie — odparł Tuf. — To wszystko można uznać za drobne korekty wprowadzone z myślą o podniesieniu walorów estetycznych dzieła. Znacznie większy sprzeciw budzi we mnie beztroska swoboda, z jaką potraktowano moje przekonania i filozofię życiową. Czuję się zmuszony stanowczo zaprotestować przeciwko mojej finałowej przemowie, w której dowodzę, jakoby rozkwitająca ludzkość mogła rozwiązać wszystkie problemy, jakie pojawią się na jej drodze rozwoju, oraz jakoby inżynieria ekologiczna uwolniła S’uthlamczyków od wszelkich obaw, pozwalając im rozmnażać się bez żadnych ograniczeń, a tym samym zbliżać się szybko do celu, jakim jest wielkość i osiągnięcie boskości. Stanowi to dokładne zaprzeczenie poglądów, które przedstawiłem pani poprzednim razem, kapitanie Mune. Jeśli sięgnie pani pamięcią do naszej ostatniej rozmowy, bez trudu przypomni pani sobie, że jasno i wyraźnie wyraziłem wówczas pogląd, iż jakakolwiek technologiczna lub ekologiczna ingerencja w wasze problemy może jedynie na jakiś czas przyhamować ich narastanie, lecz nie rozwiąże ich tak długo, jak długo wasi obywatele będą kontynuować niczym nie ograniczoną reprodukcję.