— Byłeś bohaterem — zauważyła Tolly Mune. — Nie mogli przedstawić cię jako przeciwnika życia.
— Dostrzegłem również wiele innych pomyłek i przeinaczeń. Widzowie, którzy mieli nieszczęście obejrzeć to dzieło, otrzymali całkowicie fałszywy obraz wydarzeń sprzed pięciu lat. Furia jest nieszkodliwą, aczkolwiek obdarzoną temperamentem kotką, której przodkowie zostali udomowieni u zarania dziejów ludzkości. O ile sobie przypominam, kiedy ona i ja zostaliśmy zdradziecko wplątani w oszukańczą aferę, mającą na celu zmuszenie mnie do oddania „Arki”, oboje nie stawialiśmy najmniejszego oporu. Furia nie rozszarpała ani jednego z funkcjonariuszy waszej ochrony, nie mówiąc już o sześciu.
— Ale zadrapała mnie raz w rękę — skontrowała Tolly. — Coś jeszcze?
— Odnoszę się z największym szacunkiem i aprobatą do poczynań Josena Raela i Rady Planety — ciągnął Tuf. — Co prawda ich postępowanie wobec mnie cechował całkowity brak skrupułów, ale muszę stanowczo stwierdzić, iż Josen Rael ani nie poddał mnie torturom, ani nie uśmiercił żadnego z moich kotów, by nakłonić mnie w ten sposób do podporządkowania się jego woli.
— Nawet nie miał takiego zamiaru — uzupełniła Tolly Mune. — W gruncie rzeczy to był porządny człowiek. — Westchnęła głośno. — Biedny Josen.
— Wreszcie dotarliśmy do sedna sprawy. Sedno, zaiste… Niezwykłe słowo, ale znakomicie pasujące do sytuacji. Otóż sednem sprawy, kapitanie Mune, była i nadal pozostaje natura naszego zakładu. Kiedy zjawiłem się tutaj na pokładzie „Arki”, by dokonać niezbędnych napraw, wasza Rada Planety postanowiła ją zdobyć. Ponieważ jednak odmówiłem sprzedaży, wy zaś nie mieliście żadnych prawnych podstaw, by dokonać konfiskaty, wzięliście podstępem do niewoli Furię i zagroziliście jej unicestwieniem, jeżeli nie zgodzę się na wasze warunki. Czy prawidłowo oddaję przebieg tamtych wydarzeń?
— Mniej więcej — zgodziła się uprzejmie.
— Udało nam się wyjść z impasu dzięki zakładowi. Podjąłem się zażegnać kryzys żywnościowy grożący waszej planecie, a tym samym oddalić widmo powszechnego głodu. Gdyby mi się nie udało, „Arka” stałaby się waszą własnością. Gdyby próba zakończyła się powodzeniem, mieliście zwrócić mi Furię, a także wykonać wszystkie naprawy, jakich sobie życzyłem, i dać mi dziesięć lat standardowych na zebranie sumy koniecznej do uregulowania rachunku.
— Tak właśnie było.
— Jednak mimo najszczerszych wysiłków nie mogę sobie przypomnieć, by w którymkolwiek punkcie naszej umowy znajdowała się choćby najdrobniejsza wzmianka o pani cielesnych powabach, kapitanie Mune. Jestem jak najdalszy od lekceważenia niezwykłej brawury, jaką wykazała pani, gdy Rada Planety unieruchomiła pociągi pneumatyczne i zamknęła wszystkie śluzy. Postawiła pani na szali swoje życie i karierę, rozbiła szybę z plastostali, przebyła kilka kilometrów próżni, chroniona jedynie cienkim materiałem skafandra i posługując się minirakietkami, umknęła pogoni funkcjonariuszy ochrony portu, a wreszcie cudem uniknęła śmierci, kiedy cała wasza Flotylla Planetarna ruszyła do ataku na „Arkę”. Nawet ktoś tak prostolinijny i nie znoszący przesady jak ja musi przyznać, że czyny te kwalifikują się do miana heroicznych, a nawet romantycznych, i że w zamierzchłych czasach z pewnością stałyby się zaczynem wielu legend. Mimo to pozostaję w niezachwianym przekonaniu, iż celem tej melodramatycznej, tudzież zuchwałej eskapady było zwrócenie mi Furii, a tym samym dopełnienie warunków umowy, nie zaś oddanie się we władanie moim — zamrugał dostojnie — żądzom. Co więcej, sama pani stwierdziła wówczas, iż motywem pani działań było poczucie honoru i obawa przed demoralizującym wpływem, jaki „Arka” mogłaby wywrzeć na waszych przywódców. O ile sobie przypominam, nie miały z tym nic wspólnego ani fizyczna namiętność, ani romantyczna miłość.
Tolly Mune uśmiechnęła się szeroko.
— Spójrz na nas, Tuf. Za żadną cholerę nie wyglądamy na parę galaktycznych kochanków. Ale chyba sam przyznasz, że w ten sposób ta historia sporo zyskała na atrakcyjności.
Długa twarz Tufa w dalszym ciągu pozostała doskonale nieruchoma.
— Z pewnością nie chce pani bronić tego pozostawiającego tak wiele do życzenia filmu?
Parsknęła głośnym śmiechem.
— Bronić go? Do licha, sama napisałam scenariusz! Haviland Tuf zamrugał sześć razy.
Nim jednak zdołał cokolwiek odpowiedzieć, drzwi rozsunęły się i do gabinetu wpadła gromada rozwrzeszczanych jeden przez drugiego reporterów. Każdy miał pośrodku czoła trzecie oko, rejestrujące pilnie wszystko, co działo się dookoła.
— Spójrz tutaj, Tuffer! Uśmiechnij się!
— Masz ze sobą jakieś koty?
— Czy podpisze pani kontrakt ślubny, kapitanie?
— Gdzie jest „Arka”?
— Hej, obejmijcie się!
— Gdzie się tak opaliłeś, kupcze?
— Co się stało z twoimi wąsami?
— Jakie jest twoje zdanie na temat Tufa i Mune, obywatelu Tuf?
— Co porabia Furia?
Unieruchomiony w fotelu Haviland Tuf ocenił sytuację kilkoma szybkimi, precyzyjnymi spojrzeniami, po czym zamrugał i nic nie odpowiedział. Grad pytań sypał się bez przerwy aż do chwili, kiedy Tolly odepchnęła się od ściany, przedarła się bez trudu przez hordę reporterów, wylądowała na fotelu obok Tufa, wzięła go pod rękę i pocałowała lekko w policzek.
— Nie bądźcie tacy w gorącej wodzie kąpani — powiedziała. — Przecież on dopiero co tu przyleciał. — Podniosła rękę. — Przykro mi, ale nie odpowiadamy na żadne pytania. Chcemy zostać sami. Bądź co bądź, minęło już pięć lat. Dajcie nam trochę czasu, żebyśmy znowu przyzwyczaili się do siebie.
— Czy polecicie razem na „Arkę”? — zapytał któryś z bardziej agresywnych reporterów. Unosił się w powietrzu nie dalej niż pół metra przed twarzą Tufa, taksując go spojrzeniem trzeciego oka.
— Oczywiście — odparła Tolly Mune. — A gdzieżby indziej?
Dopiero kiedy „Straszliwy Yeldt Zabójca” oddalił się znacznie od Portu S’uthlam, lecąc w kierunku „Arki”, Haviland Tuf zjawił się ponownie w kabinie, którą oddał do dyspozycji Tolly Mune. Wziął prysznic, wyszorował się dokładnie i usunął resztki charakteryzacji. Jego pociągła, całkowicie bezwłosa twarz była biała i nieprzenikniona jak kartka papieru. Miał na sobie prosty szary kombinezon podkreślający rozmiary imponującego brzucha, jego łysą czaszkę zaś zdobiła zielona czapeczka z daszkiem i złotym emblematem Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Na szerokim ramieniu usadowił się złotooki Dax.
Tolly Mune leżała w niedbałej pozie, sącząc piwo rycerzy św. Krzysztofa, ale uśmiechnęła się na jego widok.
— Diabelnie dobre to piwsko — powiedziała. — A to co? Chyba nie Furia?
— Furia przebywa na pokładzie „Arki” wraz ze swym partnerem i kociętami, choć w gruncie rzeczy trudno uważać je jeszcze za kocięta. Od mojej ostatniej bytności na S’uthlam kocia populacja „Arki” znacznie się powiększyła, choć z pewnością nie tak bardzo jak ludzka populacja pani planety, kapitanie. — Zasiadł dostojnie w fotelu. — To jest Dax. Jeśli każdy kot, ma się rozumieć, jest jedyny w swoim rodzaju, to tego można uznać za wręcz niezwykłego. Powszechnie wiadomo, że wszystkie koty dysponują zaczątkiem czegoś w rodzaju zdolności pozazmysłowych. W związku z niezwykłym splotem wydarzeń, w jakich uczestniczyłem na planecie Namor, uruchomiłem program mający na celu pogłębienie i rozszerzenie tych wrodzonych kocich zdolności. Dax stanowi rezultat tego programu, szanowna pani. Łączy nas niezwykłe zrozumienie, jego zdolności parapsychiczne zaś znacznie wykraczają Poza przeciętność.