Usadowiony na ramieniu Tufa Dax wydał groźny pomruk. Drobne pazurki przebiły materiał kombinezonu, zagłębiając się w miękkie ciało. Haviland Tuf zamrugał, a następnie podniósł rękę i pogładził uspokajająco kociaka.
— Kapitanie Mune, uśmiecha się pani szeroko i stara się sprawiać wrażenie, jakby cała ta historia zakończyła się jakże popularnym wśród szerokich mas happy endem, lecz mimo to Dax wyraźnie się zaniepokoił, wyczuwając groźne wiry kłębiące się pod zwodniczo gładką powierzchnią. Czy jest pani pewna, że nie pominęła żadnej istotnej części opowieści?
— Najwyżej jeden dopisek.
— Zaiste. Cóż to może być?
— Dwadzieścia siedem lat, Tuf. Kojarzy ci się to z czymś?
— Zaiste. Zanim podjąłem się dzieła przekształcenia ekologii S’uthlam, wasze prognozy wykazywały, że od powszechnej klęski głodu dzieli was zaledwie dwadzieścia siedem lat, zakładając, że nie nastąpi znaczący spadek przyrostu naturalnego i co najmniej równie wyraźny Wzrost produkcji żywności.
— To było pięć lat temu — uzupełniła Tolly Mune.
— Zaiste.
— Dwadzieścia siedem minus pięć…
— …równa się dwadzieścia dwa. Zakładam, że te ćwiczenia z podstaw arytmetyki mają jakiś konkretny cel.
— Zostały dwadzieścia dwa lata. Tyle że tych wyliczeń dokonano przed pojawieniem się „Arki”, zanim genialny ekolog Tuf i zuchwała pajęczarka Mune doprowadzili do zmian na lepsze, zanim nastąpił cud z rozmnożeniem chleba i ryb, zanim młody i odważny Cregor Blaxon zapoczątkował Rozkwit Tufa.
Haviland Tuf odwrócił głowę i spojrzał w oczy siedzącemu na jego ramieniu Daxowi.
— Wyczuwam w jej głosie wyraźną nutę sarkazmu — powiedział do kota.
Tolly Mune westchnęła głęboko, sięgnęła do kieszeni i wyjęła pojemnik z kryształami pamięci.
— Łap, mój romantyczny kochanku.
Tuf bez trudu chwycił pojemnik swoją wielką, białą ręką, ale zachował milczenie.
— Jest tam wszystko, czego potrzebujesz. Prosto z banków pamięci Rady Planety. Dane o najwyższym stopniu tajności, ma się rozumieć. Wszystkie raporty, przewidywania i analizy, ale wyłącznie do twojej wiadomości, rozumiesz? Właśnie dlatego byłam tak cholernie tajemnicza i dlatego lecimy na „Arkę”. Creg i Rada Planety doszli do wniosku, że nasz romans zapewni nam znakomitą zasłonę dymną. Niech miliardy ludzi tam, na dole, myślą, że kochamy się jak wariaci. Dopóki będą sobie wyobrażać, że ja i ty zdobywamy nowe, nie zbadane do tej pory obszary seksualnych rozkoszy, dopóty nie zaczną się zastanawiać, co tu naprawdę robimy, i wszystko będzie można załatwić po cichu. Znowu chcemy chleba i ryb, Tuf, ale tym razem na przykrytym półmisku, rozumiesz? Takie otrzymałam instrukcje.
— Jakie są najnowsze przewidywania? — zapytał Haviland Tuf bezbarwnym, pozbawionym emocji głosem.
Dax zerwał się raptownie na cztery łapy, sycząc z przerażenia.
Tolly Mune pociągnęła łyk piwa i opadła na oparcie fotela. Przymknęła powieki.
— Osiemnaście lat. — Nie wyglądała teraz na tryskającą energią sześćdziesięciolatkę, tylko na stuletnią kobietę, którą w rzeczywistości była. W jej głosie dało się słyszeć ogromne znużenie. — Osiemnaście lat — powtórzyła — i odliczanie trwa bez przerwy.
Tolly Mune z pewnością nie należała do prostaczków, których łatwo zadziwić byle czym. Całe życie spędziła na S’uthlam, z jego zajmującymi całe kontynenty miastami, nieprzeliczonymi miliardami istot ludzkich, wieżami dziesięciokilometrowej wysokości, drogami komunikacyjnymi ukrytymi głęboko pod powierzchnią i gigantyczną windą orbitalną, w związku z czym rozmiary nie robiły na niej większego wrażenia. Mimo to musiała przyznać, że w „Arce” było coś niesamowitego.
Poczuła to od samego początku, jak tylko wielka kopuła okrywająca lądowisko rozsunęła się na ich powitanie, a Tuf sprowadził w dół „Straszliwego Yeldta Zabójcę” i posadził go delikatnie na rozjaśnionym delikatną zieloną poświatą stanowisku wśród niezliczonych promów orbitalnych i innego złomu. Kopuła zamknęła się nad ich głowami, ogromna przestrzeń zaś wypełniła się powietrzem, które napłynęło pod postacią huraganowego wiatru. Wreszcie Tuf otworzył drzwi śluzy i zszedł pierwszy po ozdobnych schodkach, które wysunęły się z paszczy lwa niczym pozłacany język. U ich podnóża czekał już niewielki trójkołowy wózek. Tuf zasiadł za kierownicą. Przez długi czas jechali wzdłuż szeregów martwych statków kosmicznych, z których część była dziwniejsza niż wszystko, co zdarzyło się jej widzieć do tej pory. Tuf prowadził w milczeniu, patrząc przed siebie, z Daxem zwiniętym na kolanach w miękką, pomrukującą kulkę.
Oddał jej do dyspozycji cały pokład. Setki koi, komputerowych terminali, laboratoriów, korytarzy, kabin sanitarnych, sal treningowych, kuchni, a wszystko to dla niej jednej. Na S’uthlam w takiej przestrzeni mieszkałoby co najmniej tysiąc ludzi, w komórkach niewiele większych od szaf. Tuf wyłączył na tym pokładzie grawitację, gdyż wiedział, że jego gość najlepiej czuje się w stanie nieważkości.
— Gdyby mnie pani potrzebowała, znajdzie mnie pani na najwyższym pokładzie, przy pełnym ciążeniu. Zamierzam poświęcić całą energię rozwiązaniu problemów S’uthlam. Nie sądzę, bym musiał korzystać z pani rady ani pomocy. Nie zamierzam pani urazić, kapitanie, ale z moich gorzkich doświadczeń wynika jasno, iż kontakty tego rodzaju przysparzają więcej kłopotów niż korzyści i odrywają mnie od pracy.
Jeżeli w ogóle można znaleźć wyjście z pożałowania godnej sytuacji, w jakiej się znaleźliście, najszybciej uda mi się do niego dotrzeć własnymi siłami, pracując w całkowitym spokoju. Nakażę głównemu komputerowi, by skierował „Arkę” w niespiesznym tempie w stronę Portu S’uthlam. Ufam, iż kiedy tam dotrzemy, będę mógł przedstawić gotowe rozwiązanie.
— Jeśli ci się nie uda, zabierzemy statek — przypomniała mu ostro. — Takie były warunki umowy.
— Jestem tego całkowicie świadom — odparł Haviland Tuf. — Gdyby znużyła się pani podróżą, „Arka” oferuje szeroką gamę rozrywek, uciech i sposobów spędzania wolnego czasu. Proszę także korzystać bez ograniczeń z usług automatycznych kuchni. Serwowane przez nie pożywienie nie dorównuje posiłkom, które przygotowuję własnoręcznie, choć z pewnością przewyższa pod względem smakowym dietę przeciętnego S’uthlamczyka. Ma się rozumieć, liczba posiłków nie jest w żaden sposób ograniczona. Czułbym się zaszczycony, mogąc gościć panią u siebie na kolacji codziennie o osiemnastej zero zero czasu pokładowego. Uprzejmie proszę o punktualne przybycie.
Powiedziawszy to, odszedł.
System komputerowy sprawujący pieczę nad gigantycznym statkiem wprowadzał naprzemiennie okresy światła i ciemności, symulując cykl dzień-noc. Tolly Mune spędzała noce przed monitorem holowizyjnym, oglądając liczące sobie setki lat filmy z planet, które zdążyły już częściowo przejść do legendy. Dni natomiast zajmowało jej zwiedzanie — najpierw pokładu, który przydzielił jej Tuf, a potem pozostałych części statku. Im więcej widziała, tym większy ogarniał ją podziw i niepokój.