Wiele godzin przesiedziała w starym fotelu kapitana na mostku nawigacyjnym, który Tuf uznał za niewygodny i nie odpowiadający jego wymaganiom, oglądając wybrane na chybił trafił zapisy z liczącego sobie wiele tysięcy lat dziennika pokładowego „Arki”.
Przemierzając labirynt pokładów i korytarzy, znalazła w jednym miejscu trzy szkielety (z czego tylko dwa ludzkie) oraz natrafiła na skrzyżowanie korytarzy o sczerniałych i popękanych ścianach, jakby przez jakiś czas działała tam bardzo wysoka temperatura.
Dużo czasu spędziła w odkrytej przypadkowo bibliotece, dotykając i biorąc do ręki zabytkowe książki drukowane na cienkich płatkach metalu lub plastiku, a niektóre na prawdziwym papierze.
Zajrzała także na lądowisko, gdzie oglądała ze zdumieniem starożytne statki zgromadzone przez Tufa. W arsenale oszołomił ją widok niesamowitej ilości uzbrojenia; niektóre rodzaje broni były od dawna zapomniane, inne zakazane, a zasad działania jeszcze innych nie mogła w żaden sposób się domyślić.
Przeszła na piechotę cały trzydziestokilometrowy główny korytarz, ciągnący się od dziobu do rufy statku. Odgłos jej kroków powracał zwielokrotnionym echem, a ciężki oddech niósł się daleko w ograniczonej metalowymi ścianami przestrzeni. Otaczały ją nieduże zbiorniki służące hodowli tkanek i znacznie większe, przeznaczone dla klonowanych organizmów. Dziewięćdziesiąt procent z nich była pusta, ale tu i ówdzie widziała rosnące żywe istoty. Przyglądała się przez zakurzone szkło i gęsty, półprzeźroczysty płyn kształtom wielkości dłoni i dorównującym rozmiarami wagonikom pneumatycznych pociągów i czuła, jak po grzbiecie przebiegają jej nieprzyjemne ciarki.
Ogólnie rzecz biorąc, statek wywarł na Tolly Mune niemiłe, a nawet lekko przerażające wrażenie.
Jedyna oaza ciepła znajdowała się w tym zakątku górnego pokładu, gdzie mieszkał Haviland Tuf. Długie i wąskie pomieszczenie komunikacyjne, które kazał przerobić na centralną sterownię, było przytulne i wygodne. Pokoje, które obrał za swoją kwaterę, wypełniały ogromniaste meble oraz zadziwiająca zbieranina przeróżnych drobiazgów zgromadzonych podczas wielu podróży. W powietrzu unosił się zapach jedzenia i piwa, odgłos kroków nie budził martwego echa, było tu światło, dźwięki i życie. A także koty.
Koty mogły swobodnie poruszać się po całym statku, lecz większość z nich wolała przebywać w pobliżu Tufa. Miał ich teraz siedem. Chaos, długowłosy szary kocur o wyniosłym spojrzeniu i leniwych, nonszalanckich ruchach, sprawował niekwestionowaną władzę. Najczęściej można było go zobaczyć leżącego na głównym pulpicie sterowniczym, z puszystym ogonem poruszającym się jak metronom. Furia w ciągu pięciu lat straciła sporo energii, przybierając w zamian na wadze. W pierwszej chwili nie poznała przyjaciółki, ale po kilku dniach dawna zażyłość powróciła; przyjaźń została nawiązana dokładnie w tym miejscu, w ktorym została zerwana, i od czasu do czasu Furia nawet towarzyszyła Tolly w jej wędrówkach.
Oprócz tego były jeszcze Niewdzięczność, Żal, Wrogość i Podejrzliwość.
— Te kocięta — powiedział Tuf, choć były już raczej młodymi kotami — stanowią potomstwo Chaosa i Furii. Było ich pięć, ale Głupotę zostawiłem na planecie Namor.
— Zawsze dobrze jest pozbyć się głupoty — zauważyła. — Nigdy bym nie przypuszczała, że rozstaniesz się z którymś ze swoich kotów.
— Głupota zapałała trudną do wytłumaczenia afektacją w stosunku do niestałej i zmiennej kobiety z Namor — wyjaśnił. — Ponieważ ja miałem wiele kotów, ona zaś żadnego, taki gest wydawał się jak najbardziej na miejscu. Choć koty są tak wspaniałymi i godnymi podziwu istotami, to w obecnych czasach stanowią w galaktyce prawdziwą rzadkość. Dlatego właśnie moja wrodzona hojność i poczucie obowiązku każą mi obdarowywać kotami takie planety jak Namor. Cywilizacje obcujące z kotami są znacznie bogatsze i bardziej ludzkie niż te pozbawione ich nie dającego się z niczym porównać towarzystwa.
— Masz rację — zgodziła się z uśmiechem Tolly Mune. Podniosła Wrogość, która akurat znalazła się w zasięgu jej ręki, i pogładziła jej delikatne futerko. — Ale nadałeś im bardzo dziwne imiona.
— To prawda — potwierdził Tuf. — Bardziej pasują do ludzi niż do kotów. Akurat taką miałem wtedy fantazję.
Niewdzięczność, Żal i Podejrzliwość były szare jak ojciec, Wrogość zaś czarno-biała jak Furia. Żal był tłusty i hałaśliwy, Wrogość agresywna i swarliwa, Podejrzliwość zaś nieśmiała, w związku z czym najchętniej przebywała pod fotelem Tufa. Wszystkie uwielbiały wspólne zabawy, tworząc rozwrzeszczaną kocią bandę, wszystkie też zdawały się zafascynowane osobą Tolly, obłażąc ją za każdym razem, kiedy składała Tufowi wizytę. Czasem pojawiały w najmniej spodziewanych miejscach. Pewnego dnia Wrogość wylądowała jej na karku, kiedy wjeżdżała na jeden z wyższych pokładów, i Tolly o mało nie zemdlała z wrażenia. Przywykła natomiast do stałej obecności Żalu, który podczas posiłków sadowił się jej na kolanach, dopraszając się o smakowite kąski.
Siódmym kotem był Dax.
Dax, o futrze koloru nocy i oczach przypominających małe złote lampki. Dax, najbardziej leniwy szkodnik, jakiego zdarzyło się jej widzieć w życiu, który wolał być noszony, niż chodzić o własnych siłach. Dax, wyglądający z kieszeni Tufa albo spod jego czapki, podróżujący na jego kolanach lub ramieniu. Dax, który nigdy nie bawił się ze starszymi kociętami, rzadko wydawał jakiś odgłos, którego złociste spojrzenie potrafiło zmusić nawet dostojnego, ogromnego Chaosa do opuszczenia fotela, na którym obaj mieli ochotę poleżeć. Czarny kociak nie opuszczał Tufa ani na chwilę.
— Twój wspólnik — powiedziała Tolly podczas któregoś posiłku, mniej więcej dwadzieścia dni po sprowadzeniu się na „Arkę”. — Wyglądasz jak… Jak to się mówi?
— Istnieje kilka bliskoznacznych nazw — odparł Tuf. — Czarownik, czarnoksiężnik, mag. Podejrzewam, że wszystkie wywodzą się z mitów Starej Ziemi.
Tolly skinęła głową.
— Otóż to. Czasem wydaje mi się, że to nawiedzony statek.
— Co dowodzi, czemu mądrzej jest polegać na rozsądku niż na uczuciach, kapitanie Mune. Zapewniam panią, że nawet gdyby duchy lub jakieś inne nadnaturalne stworzenia istniały naprawdę, to w chłodniach „Arki” mielibyśmy próbki ich komórek, na podstawie których moglibyśmy je odtworzyć. Ja jednak nigdy nie natrafiłem na takie próbki. Owszem, dysponuję możliwościami wyklonowania kapturzastych smoków, widm wietrznych, lykantrofów, wampirów, wiedźmo-krzewów i wielu innych gatunków o podobnych nazwach, lecz obawiam się, iż nie mają one nic wspólnego ze swymi mitycznymi odpowiednikami.
— I bardzo dobrze — odparła z uśmiechem Tolly.
— Może jeszcze wina? To znakomity gatunek z Rhiann.
— Dobry pomysł — zgodziła się, dolewając sobie do kieliszka. Znacznie pewniej czułaby się z tubą; płyny w otwartych naczyniach zachowywały się bardzo zdradliwie, przejawiając tendencję do rozlewania się. — Zaschło mi w gardle. Nie trzeba ci żadnych potworów, Tuf. Twój statek i tak mógłby zniszczyć niejedną planetę.
— To oczywiste — zgodził się Tuf. — Równie oczywiste jak to, że mógłby niejedną ocalić.
— Na przykład naszą? Masz w zanadrzu jeszcze jakiś cud?
— Cuda należą do tej samej kategorii mitycznych zjawisk co duchy i upiory, w zanadrzu zaś nic nie mam, gdyż jak pani z pewnością widzi, w ogóle takowego nie posiadam. Mimo to mogę stwierdzić, że ludzki intelekt jest w stanie dokonać wielu znakomitych, choć nie mających nic wspólnego z cudownością osiągnięć. — Wstał powoli z fotela i wyprostował się na pełną wysokość. — Jeśli uporała się już pani z deserem, proponuję, by zechciała pani udać się ze mną do sali komputerowej. Pracowałem pilnie nad gnębiącymi was problemami i ośmielę się zaryzykować twierdzenie, iż udało mi się dojść do kilku interesujących wniosków.