Tolly Mune spodziewała się czegoś w tym rodzaju. Uprzedziła Crega, on zaś udzielił jej ograniczonych pełnomocnictw finansowych. Mimo to zdołała przywołać na twarz nieprzychylny grymas.
— Ile chcesz, Tuf?
— Przychodzi mi na myśl suma dziesięciu milionów kredytek — odparł. — Jest tak okrągła, że da się bez trudu odliczyć od mojego długu, nie powodując żadnych komplikacji związanych z koniecznością przeprowadzania trudnych operacji arytmetycznych.
— Za dużo — stwierdziła stanowczo. — Może udałoby mi się nakłonić Radę, żeby odjęła ci jakieś dwa miliony, ale na pewno nie więcej.
— Pójdźmy na kompromis i zgódźmy się na dziewięć milionów — zaproponował Tuf. Długi biały palec podrapał Daxa za czarnym uchem. Kot w milczeniu skierował spojrzenie swoich złotych oczu na Tolly.
— Dziewięć milionów to żaden kompromis między dziesięcioma i dwoma — odparła sucho.
— Zdaje się, że jestem znacznie lepszym inżynierem ekologiem niż matematykiem — przyznał Tuf. — W takim razie może osiem?
— Cztery i ani kalorii więcej. Cregor i tak rozerwie mnie na strzępy.
Tuf bez słowa wpatrywał się w nią nieruchomym spojrzeniem. Jego twarz nie odzwierciedlała żadnych uczuć.
— Cztery i pół — wykrztusiła Tolly, uginając się pod ciężarem jego spojrzenia. Czuła na sobie także wzrok Daxa; nagle zaświtało jej podejrzenie, czy ten cholerny kocur przypadkiem nie czyta w jej myślach. — Cholera, ten mały czarny drań dokładnie wie, jak daleko mogę się posunąć, prawda? — zapytała.
— Interesująca uwaga — odparł Haviland Tuf. — Sądzę, że usatysfakcjonowałoby mnie siedem milionów. Jestem dzisiaj w wyjątkowo dobrym nastroju.
— Pięć i pół.
— Co oznacza, że zostanie mi do spłacenia jedenaście milionów w ciągu pięciu lat. Zgoda, kapitanie Mune, ale pod jednym dodatkowym warunkiem.
— Jakim? — zapytała podejrzliwie.
— Że wnioski, do jakich doszedłem, będę mógł przedstawić pani i Przewodniczącemu Rady Planety na otwartej konferencji prasowej, transmitowanej bezpośrednio przez wszystkie sieci informacyjne waszej planety.
Tolly Mune wybuchnęła głośnym śmiechem.
— To niemożliwe — stwierdziła stanowczo. — Creg nigdy się na to nie zgodzi. Wybij to sobie z głowy.
Haviland Tuf w milczeniu głaskał czarne futerko Daxa.
— Nie doceniasz trudności. Sytuacja jest diabelnie niestabilna. Musisz zrezygnować z tego warunku.
Milczenie przeciągało się.
— Niech mnie szlag trafi! — zaklęła Tolly. — Wiesz co? Napisz to, co chcesz powiedzieć, i daj nam do przejrzenia. Jeśli będziesz unikał wszystkiego, co mogłoby sprowadzić na nas kłopoty, myślę, że pozwolimy ci wystąpić przed kamerami.
— Wolałbym wygłosić swoje uwagi w bardziej spontaniczny sposób.
— W takim razie może zarejestrujemy konferencję i nadamy ją po montażu?
Tuf nic nie odpowiedział. Dax wpatrywał się w nią szeroko otwartymi ślepiami.
Tolly Mune zajrzała w nie głęboko i westchnęła.
— Wygrałeś. Cregor wścieknie się jak diabli, ale przecież ja jestem cholerną bohaterką, a ty powracającym zdobywcą, więc myślę, że uda mi się jakoś wepchnąć mu to do gardła. Ale dlaczego tak ci na tym zależy?
— To jedna z moich słabostek — odparł Haviland Tuf. — Ostatnio coraz częściej zdarza mi się im ulegać. Być może pragnę rozkoszować się popularnością i odegrać rolę wybawcy, a może chcę pokazać wszystkim S’uthlamczykom, że nie noszę wąsów.
— Prędzej uwierzę w duchy i upiory niż w te brednie. Pamiętaj o tym, że istnieją poważne powody, dla których informacje o tempie przyrostu naturalnego i groźbie klęski głodu są utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Względy polityczne. Chyba nie chciałbyś otworzyć tej… eee… puszki ze szkodnikami?
— Interesujący pomysł — stwierdził Haviland Tuf z doskonale nieruchomą twarzą.
Dax zamruczał cichutko.
— Mimo iż nie przywykłem do publicznych wystąpień i taniej popularności — rozpoczął Haviland Tuf — to jednak uznałem za nieodzowne stawić się przed wami i wyjaśnić pewne zagadnienia.
Stał przed czterometrowym ekranem w największej sali Pajęcznika, mogącej pomieścić prawie tysiąc osób. Wszystkie miejsca były zajęte; dwadzieścia pierwszych rzędów zajmowali stłoczeni w niesamowity sposób telereporterzy, rejestrujący zainstalowanymi pośrodku czoła kamerami przebieg wydarzeń. Dalsze rzędy roiły się od gapiów, których przyciągnęła niezwykłość sytuacji. Znajdowali się wśród nich pajęczarze różnych płci i profesji — od cybertechów i urzędników poczynając, na erotycystach i poetach kończąc — zamożne dżdżownice, które specjalnie na tę okazję przybyły z planety windą orbitalną, a nawet muchy z odległych systemów gwiezdnych. Na podniesionej platformie oprócz Tufa znajdowali się kapitan Portu S'uthlam Tolly Mune oraz Przewodniczący Rady Planety Cregor Blaxon. Na twarzy Blaxona widniał nieszczery uśmiech; być może Przewodniczący wciąż jeszcze rozpamiętywał trwającą, wydawałoby się, w nieskończoność chwilę, kiedy Tuf, mrugając, niespiesznie przyglądał się jego wyciągniętej ręce, a reporterzy filmowali tę żenującą sytuację. Z tego samego powodu Tolly Mune sprawiała wrażenie lekko zaniepokojonej.
Tuf natomiast wyglądał wręcz imponująco. Ubrany w obszerny szary płaszcz i czapkę ze złotym emblematem IKE górował nad wszystkimi zebranymi.
— Po pierwsze — kontynuował — niech mi będzie wolno zwrócić uwagę na fakt, że nie mam wąsów. — Odpowiedział mu chóralny wybuch śmiechu. — Nie jest również prawdą, abym wraz z kapitanem portu kiedykolwiek uczestniczył w jakichś seksualnych igraszkach, aczkolwiek mam wszelkie powody, by przypuszczać, iż jej umiejętności w tym względzie zadowoliłyby nawet najbardziej wybrednych znawców i młośników sztuki erotycznej.
Stado reporterów, niczym jakiś stugłowy potwór, skierowało spojrzenia swoich trzecich oczu na Tolly Mune. Kapitan Portu S’uthlam osunęła się w fotelu najniżej, jak mogła, i drżącą dłonią pocierała skronie. Jej rozpaczliwe westchnienie dotarło aż do czwartego rzędu.
— Obie te sprawy nie mają jednak większego znaczenia, a poruszam je tylko ze względu na moje zamiłowanie do ścisłości i jasności. Główny powód, dla którego optowałem za zwołaniem tego zebrania, jest bardziej natury profesjonalnej niż osobistej. Nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że każdy, kto teraz słucha mego wystąpienia, zdaje sobie sprawę z istnienia zjawiska, które wasza Rada Planety nazwała Rozkwitem Tufa.
Cregor Blaxon uśmiechnął się i skinął głową.
— Obawiam się jednak, iż nie macie pojęcia o tym, że nieuniknione jest nadejście czegoś, co pozwolę sobie szczerze i otwarcie nazwać Uwiądem S’uthlam.
Uśmiech Przewodniczącego zwiądł także. Tolly skrzywiła się boleśnie, a reporterzy skoncentrowali uwagę na Tufie.
— Zaiste macie ogromne szczęście, że jestem człowiekiem płacącym długi i wypełniającym zobowiązania, gdyż mój punktualny powrót na S’uthlam pozwolił mi po raz wtóry pośpieszyć wam z pomocą. Wasi przywódcy nie byli zupełnie szczerzy. Gdyby nie moja interwencja, najdalej za osiemnaście lat mieszkańcom S’uthlam zagroziłoby widmo powszechnego głodu.
W sali zapadła głucha cisza. Dopiero po dłuższej chwili przerwały ją odgłosy jakiejś szamotaniny dobiegające od strony drzwi; ktoś był siłą usuwany na korytarz. Tuf nie zwrócił na ten incydent najmniejszej uwagi.