Na ekranie za moimi plecami widzicie ostatnie ogniwo nowego łańcucha pokarmowego, który pragnę wam ofiarować. Ta wielka istota o czarnych, trójkątnych skrzydłach jest pochodzącym z Claremontu powietrznym żeglarzem znanym także pod nazwą ororo, odległym odpowiednikiem czarnego banshee z Kavalaan i biczoogoniastej płaszczki z Hemadoru. Jest to drapieżca grasujący w wyższych warstwach atmosfery, szybownik i myśliwy, rodzący się i umierający w powietrzu, który nigdy nie styka się z ziemią ani wodą, gdyby bowiem wylądował, prędko by zginął, jako że nie mógłby ponownie poderwać się do lotu. Na Claremoncie ororo dorasta do niewielkich rozmiarów, jego mięso zaś uważane jest za włókniste i niesmaczne. Odżywia się ptakami, które lekkomyślnie zapuszczą się na wysokości, gdzie grasuje, a także różnymi unoszącymi się w powietrzu mikroorganizmami, latającymi grzybami i skupiskami pleśni, którą także mam zamiar wprowadzić do waszej atmosfery. Z myślą o S’uthlam przygotowałem genetycznie zmodyfikowaną wersję powietrznego żeglarza — ma skrzydła o rozpiętości dwudziestu metrów, może latać niemal nad samą powierzchnią gruntu i dysponuje masą ciała sześciokrotnie większą od swego pierwowzoru. Niewielki pęcherz wypełniony wodorem, umieszczony bezpośrednio za organami zmysłów, pozwoli tej istocie na swobodny lot mimo znacznie zwiększonego ciężaru. Dzięki swoim maszynom latającym nie będziecie mieli żadnych kłopotów z polowaniem na ororo, który stanie się dla was wspaniałym źródłem protein.
Ponieważ zawsze ogromną wagę przywiązywałem do uczciwości, muszę stwierdzić, iż te ekologiczne innowacje pociągną za sobą pewne niedogodności. Pozbawione naturalnych wrogów mikroorganizmy, pleśń i grzyby będą szybko rozmnażać się w atmosferze, osiadając na wyższych kondygnacjach waszych wielopiętrowych budowli, co będzie oznaczało konieczność częstszego niż do tej pory przeprowadzania zabiegów pielęgnacyjnych. Większość ptaków zamieszkujących od dawien dawna S’uthlam, jak również gatunki przywiezione z Tary i Starej Ziemi, ulegnie zagładzie, nie mogąc przystosować się do zmienionych warunków. Po pewnym czasie niebo nad waszymi głowami pociemnieje, do powierzchni planety zacznie docierać mniej światła słonecznego, klimat zaś ulegnie istotnym zmianom. Wątpię jednak, by doszło do tego przed upływem około trzystu lat. Ponieważ w przypadku, gdybyście zdecydowali się nie podejmować żadnych działań, zagłada spotka was znacznie wcześniej, z całym przekonaniem namawiam was do zastosowania metod, które przed chwilą przedstawiłem w najbardziej ogólnym zarysie.
Reporterzy zerwali się na równie nogi i jeden przez drugiego zaczęli zadawać pytania. Tolly Mune siedziała z kwaśną miną, Cregor Blaxon zaś nie wykonał najmniejszego ruchu, wpatrując się przed siebie szklanym spojrzeniem. Na jego szczupłej twarzy o ostrych rysach zastygł bezmyślny uśmiech.
— Jeszcze chwilę, jeśli wolno prosić — powiedział Haviland Tuf. — Zbliżam się już do końca mego wystąpienia. Usłyszeliście moje rady i zobaczyliście nowe gatunki, przy pomocy których mam zamiar dokonać przebudowy waszej ekologii. Teraz proponuję, byście w szczególny sposób wytężyli uwagę. Opierając się na założeniu, iż Rada Planety zdecyduje się wykorzystać mięsozwierze, krowie strąki i ororo w sposób zgodny z moimi sugestiami, komputery „Arki” dokonały nowych obliczeń mających na celu ustalenie, jak wiele czasu pozostało wam do początku poważnego kryzysu żywnościowego. Oto wynik tych obliczeń.
Wszystkie oczy skierowały się na ekran. Nawet Tolly Mune odwróciła głowę, Cregor Blaxon zaś, wciąż z tępym uśmiechem przyklejonym do twarzy, wstał z fotela, wbił kciuki głęboko w kieszenie spodni i stanął przodem do ekranu. Na ekranie pojawił się układ współrzędnych, a w chwilę potem dwie linie, zielona i czerwona.
Hałas ucichł.
Przez długie sekundy nic nie zakłócało niezmąconej ciszy.
Przerwał ją dopiero Cregor Blaxon. Jego niepewne chrząknięcie usłyszeli nawet siedzący w ostatnich rzędach.
— Słuchaj no, Tuf… — bąknął z wahaniem. — Chyba coś tu się nie zgadza.
— Zapewniam pana, że tak nie jest.
— Ta kreska — wskazał palcem — to „przed”, nie „po”, prawda? Chodzi mi o to, że ta cała inżynieria ekologiczna, uprawianie strąków, rozmnażanie planktonu, wdmuchiwanie różnych świństw do atmosfery, hodowanie w każdej piwnicy gór mięsa…
— Mięsozwierzy — poprawił go Tuf. — Aczkolwiek muszę przyznać, iż określenie „góra mięsa” nie jest pozbawione swoistego uroku. Posługuje się pan bardzo obrazowym językiem i wykazuje talent do tworzenia łatwo wpadających w ucho terminów, panie Przewodniczący.
— To bardzo radykalne środki — brnął uparcie Blaxon. — Wydaje mi się, że w związku z tym mamy prawo oczekiwać radykalnej poprawy.
Na sali odezwały się potwierdzające okrzyki jego popleczników.
— Ale z tych obliczeń wynika… To znaczy, jeśli prawidłowo odczytuję ten wykres…
— Panie Przewodniczący, obywatele S’uthlam — przerwał mu Haviland Tuf. — Odczytujecie go jak najbardziej prawidłowo. Jeśli wprowadzicie w życie wszystkie moje propozycje, uda wam się oddalić niebezpieczeństwo katastrofy. Tylko oddalić, nie zlikwidować. Powszechny głód nadejdzie albo za osiemnaście lat, na co wskazują aktualne wyliczenia, albo za sto dziewięć, jak wynika z tych, które wam przedstawiłem, ale nadejdzie z całą pewnością. — Uniósł palec. — Jedyne prawdziwe i trwałe rozwiązanie waszych problemów nie znajduje się na pokładzie „Arki”, lecz w umyśle i lędźwiach każdego obywatela S’uthlam. Musicie narzucić sobie wstrzemięźliwość i wprowadzić ścisłą kontrolę przyrostu naturalnego. Musicie natychmiast zaprzestać niczym nie ograniczonej prokreacji!
— O, nie… — jęknęła Tolly Mune. Domyślała się, jednak, że coś takiego nastąpi, i rzuciła się w jego stronę, wzywając na pomoc strażników, zanim rozpętało się prawdziwe piekło.
— Ratowanie cię zaczyna powoli wchodzić mi w krew — powiedziała Tolly Mune znacznie później, kiedy znaleźli się już w bezpiecznym wnętrzu promu „Feniks”, cumującym w jednym z najbardziej odległych doków przy ramieniu numer sześć. Statek otaczały dwa oddziały strażników uzbrojonych w paralizatory, starając się utrzymać w ryzach szybko gęstniejący i coraz bardziej niespokojny tłum. — Masz trochę piwa? — zapytała. — Przydałoby mi się. Niech to wszystko szlag trafi! — Powrót na prom przypominał paniczną ucieczkę, mimo podwójnej eskorty strażników. Tuf poruszał się niezgrabnym kłusem, ale Tolly musiała przyznać, że rozwijał zadziwiająco dużą szybkość. — A tak w ogóle to jak się czujesz?
— Dzięki intensywnym zabiegom higienicznym udało mi się usunąć z mego ciała większość plwocin — odparł Haviland Tuf, sadowiąc się dostojnie w fotelu. — Piwo znajdzie pani w chłodziarce, pod pulpitem do gier. Proszę korzystać, jeśli ma pani ochotę. — Dax zaczął wspinać się po jego nodze, wbijając pazurki w materiał bladoniebieskiego kombinezonu, w który Tuf przebrał się natychmiast po powrocie na statek.