Wyciągnął rękę i podniósł czarnego kociaka. — W przyszłości będziesz mi wszędzie towarzyszył, aby uprzedzić mnie zawczasu o podobnych niebezpieczeństwach.
— Ja bym cię uprzedziła, i to porządnie, gdybyś zechciał poinformować mnie wcześniej, że masz zamiar potępić w czambuł nasze przekonania, wiarę i cały cholerny sposób życia. Czego się spodziewałeś? Że dadzą ci medal?
— W zupełności usatysfakcjonowałaby mnie długotrwała owacja.
— Już cię kiedyś ostrzegałam, Tuf. Na S’uthlam lepiej nie występować przeciwko życiu.
— Kategorycznie protestuję przeciwko rozpowszechnianiu takich opinii o mojej osobie. Jestem ogromnym zwolennikiem życia. Sam je codziennie tworzę w komorach wzrostu i inkubatorach. Nabrałem zdecydowanej awersji do śmierci, entropia budzi mój największy niesmak, a gdyby poproszono mnie, bym uczestniczył w cieplnej śmierci wszechświata, z pewnością kategorycznie bym odmówił. — Podniósł palec. — Niemniej, kapitanie Mune, powiedziałem to, co należało powiedzieć. Nieograniczona prokreacja zalecana przez Kościół Życia Rozkwitającego i praktykowana przez niemal wszystkich S’uthlamczyków, z wyjątkiem pani oraz nielicznych zeroistów, świadczy o całkowitym braku odpowiedzialności i głupocie, gdyż przyczynia się do geometrycznego wzrostu populacji, co ostatecznie musi doprowadzić do zagłady waszej wspaniałej cywilizacji.
— Haviland Tuf, prorok nieszczęścia — westchnęła Tolly. — Znacznie bardziej lubili cię jako zuchwałego ekologa i romantycznego kochanka.
— Wszędzie, gdzie się zjawiam, bohaterowie stanowią gatunek zagrożony wymarciem. Możliwe, iż wywołuję korzystniejsze wrażenia estetyczne, wygłaszając zza zasłony sztucznego zarostu fałszywe, acz pocieszające zapewnienia, najlepiej w finale melodramatycznego dzieła filmowego ociekającego nieszczerym optymizmem i poorgazmowym zidioceniem. Tu właśnie czai się największe niebezpieczeństwo dla S’uthlamczyków: postrzegacie rzeczy takimi, jakimi chcielibyście je widzieć, nie takimi, jakie są naprawdę. Najwyższa pora, byście ujrzeli nagą prawdę, czy to w mojej bezwłosej twarzy, czy w niedalekiej perspektywie klęski powszechnego głodu.
Tolly Mune pociągnęła łyk piwa.
— Pamiętasz, co ci powiedziałam pięć lat temu?
— O ile sobie przypominam, mówiła pani wówczas wiele rzeczy.
— Pod sam koniec, kiedy zdecydowałam się pomóc ci w ucieczce, zamiast oddać „Arkę” w ręce Josena. Zapytałeś mnie wtedy, dlaczego to robię, a ja wyjaśniłam ci powód.
— Powiedziała pani, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie, że „Arka” zdeprawowała już Przewodniczącego Josena Raela i jego współpracowników i że lepiej, bym to ja zachował we władaniu statek Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego, ponieważ nie można mnie zdeprawować.
Uśmiechnęła się lekko.
— Niezupełnie. Powiedziałam, że nie wydaje mi się, by istniał człowiek, którego nie można zdeprawować, ale gdyby istniał, to byłbyś nim właśnie ty.
— Zaiste — odparł Haviland Tuf, gładząc czarną sierść Daxa. — Tak właśnie było.
— Teraz jednak poważnie się zastanawiam — ciągnęła Tolly Mune. — Czy wiesz, co zrobiłeś w tamtej sali? Obaliłeś kolejny rząd. Creg nie zdoła utrzymać się na stanowisku po tym, jak oznajmiłeś całemu światu, że jest kłamcą. Może to słusznie — ty go stworzyłeś i ty zniszczyłeś. Wygląda na to, że żaden Przewodniczący nie ma szans zostać na fotelu, kiedy zdecydujesz się odwiedzić naszą planetę. Ale to nieistotne. Oprócz tego poinformowałeś trzydzieści kilka miliardów wiernych Kościoła Życia Rozkwitającego, że ich najgłębsze religijne przekonania nie są warte funta kłaków. Dałeś jasno do zrozumienia, że cała technokratyczna filozofia, którą Rada kieruje się od ładnych paru stuleci, opiera się na fałszywych podstawach. Będziemy mieli dużo szczęścia, jeśli w następnych wyborach nie zwyciężą ekspansjoniści, bo jeśli tak się stanie, to będzie oznaczało wojnę. Yandeen, Jazbo i ich sprzymierzeńcy nie zaakceptują rządu złożonego z ekspansjonistów. Wydaje mi się też, że zrujnowałeś moją karierę. Znowu. Chyba będę musiała zwijać się jeszcze szybciej niż poprzednim razem. Będzie mi cholernie trudno, bo teraz nie jestem już bohaterskim kapitanem portu i nieokiełznaną kochanką, tylko kościstą starą wiedźmą, która lubi bajdurzyć o swoich zmyślonych przygodach seksualnych, a w dodatku pomaga paskudnym typkom występującym otwarcie przeciwko życiu. — Westchnęła ciężko. — Chyba uparłeś się, żeby mnie gnoić, Tuf. Ale to też nic. Jakoś dam sobie radę. Najgorsze jest to, że uznałeś za stosowne narzucać swoje zdanie czterdziestu paru miliardom ludzi, nie zdając sobie prawie wcale sprawy z konsekwencji takiego postępowania. Na jakiej podstawie, Tuf? Kto dał ci do tego prawo?
— Odnoszę niejasne wrażenie, że każda istota ludzka ma prawo mówić prawdę.
— Akurat wtedy, kiedy jej słowa są transmitowane na całą cholerną planetę? Jesteś tego pewien? Na S’uthlam znajdzie się kilka milionów osób należących do frakcji zeroistów. Ja jestem jedną z nich. Powiedziałeś to samo, co my powtarzamy od lat, tyle, że zrobiłeś to znacznie głośniej.
— Zdaję sobie z tego sprawę. Żywię ogromną nadzieję, że wypowiedziane tego wieczoru słowa, choć gorzkie i brutalne, wywrą jednak dobroczynny wpływ na politykę i społeczeństwo S’uthlam. Być może Cregor Blaxon i jego technokraci pojmą wreszcie, iż prawdziwego ratunku nie należy szukać ani w Rozkwicie Tufa, ani w tym, co nazwała pani kiedyś cudownym rozmnożeniem chleba i ryb. Może od tej chwili poglądy ulegną pewnej zmianie. Może następne wybory zakończą się zwycięstwem zeroistów.
Tolly Mune skrzywiła się paskudnie.
— To diabelnie mało prawdopodobne i lepiej, żebyś o tym wiedział. Nawet gdybyśmy wygrali, powstaje pytanie, co powinniśmy zrobić. — Pochyliła się do przodu w fotelu. — Czy mielibyśmy prawo wprowadzić przymusową kontrolę urodzeń? Nie wydaje mi się. Zresztą, nie to jest w tej chwili najbardziej istotne. Chcę powiedzieć tylko tyle, że nie masz żadnego cholernego monopolu na prawdę. Każdy zeroista mógłby powiedzieć dokładnie to samo co ty. Do licha, nawet połowa technokratów zdaje sobie doskonale sprawę z tego, na jakim jedzie wózku. Creg nie jest idiotą. Biedny Josen też nim nie był. Wiesz, co pozwoliło ci zrobić to, co zrobiłeś? Władza. Władza, jaką daje ci „Arka”. Możliwość udzielenia nam pomocy lub jej wstrzymania, zależnie od twojej woli.
— Zaiste — odparł Haviland Tuf i mrugnął dwa razy. — Trudno mi dyskutować z panią w tej sprawie. Ze smutnych nauk wynikających z historii da się jednak wyciągnąć oczywisty wniosek, iż nierozumne masy są zawsze gotowe pójść za silnym, nigdy zaś za mądrym.
— A kim t y jesteś, Tuf?
— Jestem tylko skromnym…
— Tak, wiem! — parsknęła. — Przeklętym skromnym inżynierem ekologiem, który uznał za stosowne odegrać rolę proroka. Skromnym inżynierem ekologiem, który odwiedził S’uthlam tylko dwa razy w życiu, przebywał na nim w sumie nie więcej niż sto dni, a mimo to ma czelność obalać nasze rządy, dyskredytować religię i pouczać czterdzieści parę miliardów ludzi, ile mają mieć dzieci! Może są krótkowzrocznymi idiotami, może nawet są ślepi, ale ja jestem jedną z nich, i nic tego nie zmieni. Szczerze mówiąc, wcale mi się nie podoba, że zjawiasz się tu nie wiadomo skąd i próbujesz przerobić nas zgodnie z własnymi oświeconymi wzorcami.
— Kategorycznie protestuję, szanowna pani. Bez względu na to, jak wyglądają moje osobiste przekonania, nie usiłuję ich nikomu narzucać. Postanowiłem tylko wyrazić głośno pewne oczywiste prawdy i uświadomić waszemu społeczeństwu obiektywne fakty, których suma zapowiada nieodwracalne nieszczęście i których nie da się zmienić samą tylko silą wiary, modlitwami ani melodramatycznymi romansami prezentowanymi przez sieci informacyjne.