Выбрать главу

— Zapłacono ci…

— Stanowczo zbyt mało — przerwał jej Tuf.

Tolly uśmiechnęła się na przekór samej sobie.

— Zapłacono ci za dokonanie zmian w ekologii, nie za wygłaszanie pouczeń dotyczących polityki i religii.

— Z całą pewnością, kapitanie Mune. — Tuf z namysłem złożył dłonie. — Ekologia… Warto zastanowić się nad znaczeniem tego słowa. Jeśli przyjmiemy, że ekosystem wchodzi w skład znacznie większej biologicznej maszyny, to posuwając się dalej tropem tej anologii, będziemy zmuszeni uznać, iż ludzkość także stanowi jej część, i to nawet bardzo istotną. W żadnym wypadku nasz gatunek nie istnieje gdzieś „obok”, jak często głosili siewcy fałszywych poglądów. Ergo, jeśli ktoś taki jak ja podejmuje się zadania kształtowania ekologii, siłą rzeczy musi zajmować się także współistniejącymi z nią ludźmi.

— Zaczynam się ciebie bać, Tuf. Chyba zbyt długo byłeś sam na tym ogromnym statku.

— Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią.

— Ludzie to nie maszyny, które można zmieniać i modernizować.

— Zaiste, przewyższają stopniem skomplikowania wszystkie istniejące mechanizmy — zgodził się Tuf.

— Niezupełnie to miałam na myśli.

— Mieszkańcy S’uthlam osiągnęli chyba szczególnie wysoki stopień komplikacji.

Tolly Mune pokręciła głową.

— Pamiętaj, co powiedziałam. Władza deprawuje.

— Zaiste — odparł.

Nie miała pojęcia, jak powinna to zinterpretować. Haviland Tuf podniósł się z fotela.

— Już wkrótce mój pobyt tutaj dobiegnie końca — oświadczył. — Dokładnie w tej chwili w polu czasowym „Arki” następuje przyśpieszony rozwój organizmów, które przygotowałem z myślą o waszej planecie. Moje promy orbitalne przygotowują się do dostarczenia towaru, oczywiście zakładając, że Cregor Blaxon albo jego następca zdecydują się zaakceptować moje propozycje. Szacuję, że najdalej za dziesięć dni S’uthlam będzie już dysponował mięsozwierzami, krowimi strąkami, ororo, a także wszystkimi pozostałymi organizmami, o jakich wspominałem. Kiedy to nastąpi, pozwolę sobie opuścić ten rejon galaktyki, kapitanie Mune.

— Ponownie porzucona przez gwiezdnego kochanka… — mruknęła z przekąsem Tolly. — Może uda mi się to jakoś wykorzystać.

Tuf spojrzał na Daxa.

— Kpina zaprawiona goryczą — stwierdził, po czym zamrugał kilkakrotnie. — Sądzę, że wyświadczyłem waszej planecie ogromną przysługę. Żałuję, jeśli moje metody uraziły pani uczucia. Zapewniam, iż nie leżało to w moich zamiarach. Pragnąłbym wynagrodzić pani poniesione straty moralne.

Przechyliła głowę i utkwiła w nim ostre spojrzenie.

— Ciekawa jestem, jak masz zamiar to zrobić?

— Za pomocą drobnego podarunku — odparł Tuf. — Przebywając z panią na pokładzie „Arki”, zwróciłem uwagę na przyjazne uczucia, zresztą w pełni odwzajemnione, jakimi obdarzała pani gromadkę kociąt. W dowód ogromnego szacunku, jaki wobec pani żywię, chciałbym ofiarować pani dwoje z nich.

— Masz nadzieję, że odstraszą strażników, którzy zjawią się, by mnie aresztować? Nic z tego, Tuf. Doceniam twoją propozycję i kusi mnie jak cholera, żeby ją przyjąć, ale trzymanie szkodników jest surowo zakazane.

— Jako kapitan Portu S’uthlam może pani zmieniać niektóre przepisy.

— Jasne. Świetnie by to wyglądało. Nie dość, że występuje przeciwko życiu, to jeszcze jest całkowicie skorumpowana. Zdobyłabym nielichą popularność.

— Sarkazm — poinformował Tuf Daxa.

— A co będzie, jeśli usuną mnie ze stanowiska? — zapytała.

— Nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości, że zdoła pani przetrwać zawieruchę i wyciągnąć z niej nie mniejsze korzyści niż z poprzedniej.

Tolly Mune wybuchnęła donośnym śmiechem.

— Cieszę się, że tak myślisz, ale nic z tego. Po prostu nie da rady. Haviland Tuf milczał przez dłuższą chwilę. Na jego bladej, pociągłej twarzy nie malowały się żadne uczucia. Wreszcie uniósł palec.

— Wydaje mi się, że znalazłem rozwiązanie tego problemu — oznajmił. — Oprócz dwojga kociąt ofiaruję pani także statek kosmiczny. Jak pani z pewnością wie, posiadam ich znaczny zapas. Może pani trzymać koty na jego pokładzie, poza jurysdykcją Portu S’uthlam. Zaopatrzę panią nawet w zapas pokarmu na pięć lat, tak by nikt nie mógł zarzucić, iż karmi pani szkodniki, odbierając kalorie głodującym ludziom. W celu poprawienia swojego wizerunku w środkach masowego przekazu może pani oświadczyć, iż wzięła koty jako zakładników, aby upewnić się, że na pewno powrócę za pięć lat i ureguluję pozostałą część długu. Na otwartą twarz Tolly wypełzł chytry uśmieszek.

— Do licha, to może się udać! Trudno ci się oprzeć. Statek kosmiczny, powiadasz?

— Zaiste. Uśmiechnęła się szeroko.

— W porządku, przekonałeś mnie. Które kociaki?

— Żal i Niewdzięczność.

— Jestem pewna, że chcesz mi coś przez to powiedzieć, ale nie będę wnikać co. I zapas pokarmu na pięć lat?

— Z dokładnością do jednego dnia. Do chwili, kiedy powrócę, by doprowadzić do końca nasze rozliczenia.

Tolly Mune spojrzała na niego — na wydłużoną, nieruchomą, białą twarz, blade dłonie splecione na imponującej wypukłości brzucha, na czapkę z daszkiem tkwiącą na pozbawionej włosów czaszce, na małego czarnego kota spoczywającego na jego kolanach. Przyglądała mu się bardzo długo i bardzo uważnie, a potem z jakiegoś tajemniczego powodu zadrżała jej ręka. Piwo chlapnęło na jej rękaw, przesiąkło przez cienki materiał i pociekło w kierunku łokcia.

— O rety… — westchnęła. — Nic, tylko ten Tuf i Tuf. Wprost nie mogę się doczekać…

BESTIA DLA NORNA

Chudzielec znalazł Havilanda Tufa w najciemniejszym kącie pewnej piwiarni na Tamberze. Łokcie Tufa spoczywały na stole, a wierzchołek jego łysej czaszki niemal dotykał belki sufitowej. Przed nim stały cztery puste kufle z wianuszkami szybko wysychającej piany, piąty zaś, opróżniony do połowy, niemal zupełnie zginął w wielkich białych dłoniach.

Nawet jeśli Tuf dostrzegał zaintrygowane spojrzenia, jakich nie szczędzili mu pozostali goście, to nie zwracał na nie uwagi. Siedział spokojnie, z kamienną twarzą, w regularnych odstępach czasu podnosił kufel do ust, upijał spory łyk, po czym odstawiał naczynie na stół. Zainteresowanie wzbudzał nie tyle jego wygląd, co fakt, że Tuf pił w samotności.

Nie był jednak sam; na stole między kuflami spał Dax, zwinięty w czarny kłębek. Haviland Tuf od czasu do czasu wyciągał rękę i od niechcenia głaskał futrzastego towarzysza, co tamten przyjmował z całkowitą obojętnością. Dax wyróżniał się rozmiarami wśród kotów w taki sam sposób, w jaki Tuf wyróżniał się wśród ludzi.

Kiedy chudzielec zbliżył się do stolika, Tuf spojrzał na niego, mrugnął ospale i w milczeniu czekał, aż przybysz się odezwie.

— Ty jesteś Haviland Tuf, handlarz zwierząt.

Mężczyzna był wyjątkowo chudy. Jego ubranie — czarna skóra i szare futro — wisiało na nim jak na wieszaku, a jednak na pierwszy rzut oka dało się stwierdzić, że nie jest byle kim, ponieważ na głowie, tuż poniżej linii czarnych gęstych włosów, nosił wąską opaskę z błyszczącego metalu, jego palce zaś zdobiły liczne pierścienie.