— Kers to mój kuzyn, jeden z najlepiej zapowiadających się pogromców — powiedział z dumą Herold Norn. — Twierdzi, że ten zwierzak nie przyniesie nam wstydu, i chyba ma rację. Prezentuje się znakomicie, nie uważasz?
— Będąc po raz pierwszy na Lyronice, a więc i tutaj, w Brązowej Arenie, nie dysponuję wystarczającym materiałem porównawczym — odparł wymijająco Tuf.
— Dom Arneth ze Złoconego Lasu wystawia małpę-dusiciela — przemówił ponownie spiker zawodów. — Wiek sześć lat, waga 3,1 kwintala, trenowana przez starszego pogromcę Danela Leigha Arnetha. Trzy występy na Brązowej Arenie, trzy zwycięstwa.
Po przeciwnej stronie ringu otworzyła się kolejna krata, zdobiona złotem i szkarłatem, i na udeptany piasek wyszła, kołysząc się na boki, druga bestia. Małpa była niska, ale niesamowicie szeroka w barach, o trójkątnym tułowiu i głowie w kształcie pocisku. Oczy, ukryte pod wydatnymi łukami brwiowymi, były prawie niewidoczne, ramiona zaś, każde o dwóch łokciach i wręcz niewiarygodnie umięśnione, sięgały ziemi. Stworzenie było pozbawione sierści, jeśli nie liczyć ciemnorudych kępek pod pachami, o skórze koloru brudnego mleka. Cuchnęło tak mocno, że nawet Haviland Tuf, siedzący po drugiej stronie ringu, poczuł nieprzyjemną woń.
— Poci się — wyjaśnił Norn. — Danel Leigh wprowadził ją w trans bojowy. Mają nad nami przewagę, bo jego zwierzak jest bardziej doświadczony od naszego. Małpa-dusiciel, w przeciwieństwie do swojego kuzyna, górskiego feridiana, jest drapieżcą z natury i potrzebuje niewiele treningu. Żelazoząb Kersa jest za to młodszy i zwinniejszy. Zapowiada się interesująca walka.
Główny pogromca Domu Norn pochylił się do przodu, Tuf natomiast w dalszym ciągu siedział nieruchomy jak posąg.
Małpa ryknęła głośno, po czym odwróciła się w stronę przeciwnika, który niemal natychmiast ruszył w jej kierunku, niczym granatowoczarna błyskawica mknąca po piasku. Małpa czekała z szeroko rozłożonymi ramionami. Żelazoząb wybił się mocno z tylnych łap, chwilę potem dwa zwierzęta splecione w uścisku przewalały się po arenie, przy akompaniamencie ogłuszającego dopingu widzów.
— Gardło! — Norn darł się co sił w płucach. — Rozszarp jej gardło! Walczący rozdzielili się równie szybko, jak się zwarli. Żelazoząb okrążał przeciwnika, ani na chwilę nie spuszczając go z oka. Poruszał się znacznie mniej sprawnie niż na początku walki, ponieważ jego lewa przednia łapa była wykrzywiona pod tak nienaturalnym kątem, iż dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że musi być złamana. Chociaż utykał, nie zatrzymał się nawet na ułamek sekundy. Małpa ograniczała się do uważnego obserwowania jego poczynań. Co prawda pierś miała obficie zbroczoną krwią, jednak rany zadane kłami i pazurami żelazozęba wyglądały na powierzchowne. Herold Norn ucichł i tylko mruczał coś z niepokojem.
Zniecierpliwieni przedłużającą się przerwą w zmaganiach widzowie zaintonowali rytmiczną, stopniowo narastającą pieśń. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zwierzęta zachowywały się coraz bardziej agresywnie, poruszały się coraz szybciej i bardziej nerwowo, małpa zaś po raz pierwszy od początku walki rozpoczęła jakby nieporadny taniec, który w innych okolicznościach wyglądałby może komicznie, tutaj jednak sprawiał bardzo groźne wrażenie. Różowa ślina spływała obfitym strumieniem z szeroko rozwartej paszczy żelazozęba.
Pieśń, do której przyłączyli się niemal wszyscy widzowie, stała się w końcu tak głośna, że budowla zdawała się wibrować w dzikim, burzącym krew w żyłach rytmie. Nagle żelazoząb ponownie ruszył do ataku, małpa zaś wyciągnęła ku niemu karykaturalnie długie ramiona. Siła uderzenia rozpędzonego cielska była tak wielka, że dusiciel runął na grzbiet; obróciło się to jednak przeciwko napastnikowi, jego kły bowiem minęły o kilka centymetrów gardło małpy, dusiciel natomiast zdołał zacisnąć monstrualne ręce na szyi porośniętej gęstym granatowoczarnym futrem. Żelazoząb walczył w milczeniu, uderzając łapami i prężąc potężne mięśnie, ale niewiele mógł zdziałać; niespełna minutę później rozległ się głośny trzask i czworonóg zwisł bezwładnie w uścisku nagich rąk. Przypominał teraz sflaczały worek uszyty z futra, z byle jak przyprawioną, kołyszącą się na boki głową.
Publiczność zareagowała gwałtowną owacją, ale tu i ówdzie dało się słyszeć również okrzyki zawodu, a nawet gwizdy. Złoto-szkarłatna krata powędrowała w górę, małpa zeszła z areny rozkołysanym krokiem, na ring zaś wbiegli czterej ludzie w strojach Domu Norn i uprzątnęli zwłoki żelazozęba.
Herold Norn pokręcił głową.
— Cholera, kolejna porażka! Muszę poważnie porozmawiać z Kersem. Jego zwierzak w ogóle nie potrafił dobrać się do gardła.
— Co się stanie z pokonanym? — zapytał Tuf.
— Zostanie odarty ze skóry i zjedzony. Dom Arneth na pewno każe obić jego skórą któryś z foteli w ich części widowni, a mięso dostaną żebracy i bezdomni, oczywiście też z ich części miasta. Wielkie Domy są powszechnie znane ze swego miłosierdzia.
— Zaiste — odparł Haviland Tuf, po czym z godnością podniósł się z fotela. — Chyba już mi wystarczy. Zobaczyłem waszą Brązową Arenę i wiem, co o niej myśleć.
— Idziesz już? — zapytał z niedowierzaniem Norn. — Tak wcześnie? Przecież zostało jeszcze pięć bojów! W następnym ogromny feridian będzie walczył z wodnym skorpionem z Wyspy Amar!
— Przybyłem tu tylko po to, aby się przekonać, czy to, co do tej pory słyszałem o waszych igrzyskach, odpowiada prawdzie. Stwierdziłem, że tak jest w istocie, nie widzę więc powodu, dla którego miałbym tu zostać choć chwilę dłużej. Nie trzeba wypić całej butelki wina grzybowego, aby sprawdzić, jaki ma smak.
Herold Norn również podniósł się z miejsca.
— W takim razie zapraszam cię do Domu Norn. Pokażę ci naszą menażerię i zapoznam z metodami treningowymi, a potem wyprawię wielką ucztę. Najesz się jak nigdy w życiu!
— To nie będzie konieczne — odparł Tuf. — Po wizycie w Brązowej Arenie bez trudu jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wyglądają wasze menażerie i metody treningowe. Zamierzam niezwłocznie wrócić na „Arkę”.
Norn położył mu na ramieniu drżącą rękę.
— Czy teraz, kiedy przekonałeś się na własne oczy, w jak wielkiej jesteśmy potrzebie, sprzedasz nam jakiegoś potwora?
Haviland Tuf cofnął się o krok z lekkością zupełnie nie pasującą do jego rozmiarów i tuszy.
— Uprzejmie proszę, by powstrzymał się pan przed nawiązywaniem ze mną kontaktu cielesnego. Nie jestem do tego przyzwyczajony i wcale tego nie pragnę. — Zaczekał, aż pogromca cofnie rękę, po czym mówił dalej: — Nie ulega dla mnie wątpliwości, że istotnie mam do czynienia z poważnym problemem. Być może ktoś o bardziej praktycznym nastawieniu do życia uznałby, że to nie jego sprawa, ja jednak, będąc w głębi duszy altruistą i filantropem, nie mogę pozostawić was bez pomocy. Rozważę waszą sytuację i uczynię wszystko, by znaleźć, rozwiązanie. Proszę skontaktować się ze mną za trzy dni. Być może do tego czasu zdołam coś wymyślić.
Zaraz potem odwrócił się na pięcie i opuścił Brązową Arenę. Udał się prosto na lądowisko, gdzie czekał na niego prom „Bazyliszek”.
Herold Norn nie był przygotowany na to, co ujrzał na „Arce”. Wyszedłszy z maleńkiego, poobijanego i obdrapanego promu, stanął na lądowisku i z szeroko otwartymi ustami rozglądał się po gigantycznej hali, w której Tuf zgromadził imponującą kolekcję pojazdów kosmicznych wyprodukowanych przez rozmaite rasy w różnych, nawet bardzo odległych zakątkach galaktyki. Największe wrażenie zrobił na nim prom przypominający ogromnego lwa, przyczajonego w półmroku. Kiedy Haviland Tuf przyjechał po gościa otwartym trójkołowym pojazdem, pogromca nawet nie starał się ukryć oszołomienia.