Выбрать главу

— Powinienem był się domyślić — powtarzał, kręcąc głową. — Powinienem był się domyślić, ale kto mógł być przygotowany na coś aż tak wielkiego?

Haviland Tuf siedział nieruchomo, głaszcząc Daxa, który ułożył się wygodnie na jego kolanach.

— Istotnie, niektórych przygniata ogrom „Arki” — przyznał — ja jednak czuję się tutaj znakomicie. W dawnych czasach załoga każdego biowojennego okrętu Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego składała się z około dwustu osób; przypuszczam, że podobnie jak ja, ludzie ci nie lubili tłoku i niewygody.

Herold Nom zajął miejsce obok gospodarza.

— A ty jak liczną masz załogę? — zapytał niby od niechcenia.

Tuf wcisnął pedał i trójkołowiec bezgłośnie ruszył z miejsca.

— Obecnie stan liczebny załogi wynosi jeden albo pięć, zależnie od tego, czy uwzględniamy tylko ludzi, czy także koty.

— Jesteś tu sam? — wykrztusił z niedowierzaniem Norn.

Dax nastroszył sierść i poderwał się na równe łapy.

— Oprócz mnie na „Arce” mieszkają cztery koty: obecny tu Dax oraz Chaos, Wrogość i Podejrzliwość. Proszę nie przejmować się ich imionami; ręczę, że wszystkie są łagodne i przyjazne.

— Jeden człowiek i cztery koty… — mruknął pogromca. — To niewiele jak na tak wielki statek.

Dax zasyczał cicho. Tuf zdjął jedną rękę z kierownicy i pogłaskał kota.

— Skoro wykazuje pan tak wielkie zainteresowanie tą sprawą, nie będzie chyba od rzeczy, jeśli wspomnę także o śpiących.

— Śpiący? A co to za jedni? — zapytał podejrzliwie Herold Norn.

— Liczne żywe organizmy, zarówno mikroskopijnych, jak i gigantycznych rozmiarów, w pełni sklonowane, ale utrzymywane w uśpieniu dzięki statycznemu polu czasowemu „Arki”. Chociaż jestem wielkim przyjacielem wszystkich zwierząt, w ich przypadku jednak poszedłem nie za głosem serca, ale rozsądku, który podpowiedział mi, że nie byłoby rozsądne przerywać ich pozaczasowej drzemki. Przestudiowawszy ich opisy, doszedłem do wniosku, iż stworzenia te byłyby znacznie mniej pożądanymi towarzyszami podróży niż moje koty. Przyznam ze wstydem, że niekiedy myślę o nich nawet jak o kłopotliwym utrudnieniu, ponieważ co jakiś czas muszę wydawać komputerowi pokładowemu długie i skomplikowane instrukcje, które pozwalają przedłużyć ich sen. Coraz częściej dręczą mnie koszmarne sny, że z jakiegoś powodu zapomniałem to uczynić i że na licznych pokładach „Arki” zaroiło się od śmiertelnie niebezpiecznych istot, dużych i małych, które, nie będę ukrywać, stanowiłyby poważne zagrożenie nawet dla mnie i moich kotów, nie wspominając już o innych osobach, które miałyby nieszczęście znaleźć się na ich drodze.

Herold Norn długo spoglądał to na pozbawioną wyrazu twarz Tufa, to na kota o wciąż zjeżonej sierści.

— Aha — powiedział wreszcie. — Rzeczywiście. Rozumiem. To mogłoby być niebezpieczne. Może więc powinieneś się ich pozbyć? Wtedy nic by ci nie zagrażało.

Dax ponownie syknął.

— Interesująca koncepcja — odparł Tuf. — Ja również uważam, że nic nie usprawiedliwia istnienia tych odrażających narzędzi mordu i zagłady, stworzonych, w co nie wątpię, pod wpływem wojennego obłędu i gorączki nienawiści. Z drugiej strony jednak stanowią one żywy, choć uśpiony, dowód geniuszu naszych odległych przodków, więc muszą być traktowane jako część dziedzictwa, które po nich przejęliśmy. Z tego powodu, wbrew swoim najgłębszym przekonaniom, utrzymuję je w stanie, w jakim trafiły w moje ręce, i czynię wszystko, co w mojej mocy, by nie zapomnieć tajnych instrukcji oraz by we właściwym czasie dostarczyć je komputerowi.

Norn skrzywił się tylko, Dax natomiast usiadł Tufowi na kolanach i zaczął cichutko mruczeć.

— I co, wymyśliłeś coś, co może nam się przydać? — zapytał po pewnym czasie pogromca.

— Przyznam nieskromnie, iż moje wysiłki nie poszły całkowicie na marne — odparł Tuf, po czym skręcił z głównego korytarza do szerokiej, wysoko sklepionej hali, ciągnącej się przez całą długość statku. Nornowi znowu opadła szczęka. Po obu stronach, jak wzrokiem sięgnąć, w zielonkawym półmroku ciągnęły się szeregi niezliczonych zbiorników najróżniejszych kształtów i rozmiarów. W niektórych, wypełnionych mętnymi różnobarwnymi cieczami, wisiały nieruchomo albo poruszały się leniwie niewyraźne kształty.

— Śpiący… — wyszeptał Herold Norn.

— Zaiste.

Tuf prowadził ze wzrokiem utkwionym w jakimś odległym punkcie, natomiast Norn mało nie skręcił sobie karku, rozglądając się dokoła.

Wreszcie opuścili przepastną halę, wjechali w wąski korytarz, wysiedli z wózka i weszli do obszernego jasnego pomieszczenia. W jego czterech kątach stały cztery przepastne fotele z panelami kontrolnymi w szerokich podłokietnikach. Centralne miejsce zajmował obszerny krąg z błękitnego metalu. Haviland Tuf zrzucił Daxa na jeden z foteli, zajął miejsce w sąsiednim, po czym wskazał gościowi siedzisko w przeciwległym rogu pomieszczenia.

— Najpierw muszę poinformować pana o kilku istotnych kwestiach — oświadczył, kiedy Norn zagłębił się w fotelu.

— O co chodzi? — zapytał podejrzliwie pogromca.

— Przede wszystkim o to, że potwory są kosztowne. Moje usługi będą was kosztowały sto tysięcy kredytek.

— Co takiego?! To absurd! Przecież mówiłem ci, że nie mamy pieniędzy!

— Zaiste. W takim razie być może któryś z zamożniejszych Domów zechce zapłacić tę cenę. Pragnę zwrócić panu uwagę, że Inżynierski Korpus Ekologiczny zawiesił działalność wiele stuleci temu. Z ich floty ocalała tylko „Arka” natomiast wiedza i umiejętności w znacznej części odeszły w zapomnienie. Sztukę klonowania i inżynierię genetyczną kultywuje się już tylko na Prometeuszu i, być może, na Starej Ziemi, ale Ziemia jest objęta kwarantanną, mieszkańcy Prometeusza zaś strzegą swoich sekretów jak największego skarbu. — Tuf przeniósł spojrzenie na Daxa. — A mimo to Herold Norn uważa, że zażądałem wygórowanej ceny.

— Pięćdziesiąt tysięcy — powiedział Norn drżącym głosem. — To szczyt naszych możliwości.

Haviland Tuf milczał.

— Osiemdziesiąt tysięcy i ani kredytki więcej! I tak będziemy musieli sprzedać na aukcji nasze brązowe żelazozęby.

Haviland Tuf wciąż nie odzywał się ani słowem.

— Niech cię szlag trafi! Zgoda, niech będzie sto tysięcy, ale pod warunkiem, że towar spełni nasze oczekiwania.

— Zapłacicie przy odbiorze.

— Niemożliwe!

Tym razem Herold Norn próbował przetrzymać Tufa. Rozglądał się nonszalancko dokoła — Tuf patrzył prosto przed siebie. Przyczesywał palcami włosy — Tuf patrzył prosto przed siebie. Wiercił się w fotelu — Tuf patrzył prosto przed siebie.

— Niech ci będzie — wymamrotał wreszcie niemal ze łzami w oczach.

— Jeśli natomiast chodzi o same potwory — podjął Tuf jakby nigdy nic — to z uwagą przestudiowałem wasze zamówienie, a następnie zasięgnąłem rady komputera pokładowego. W magazynie tkanek „Arki” znajdują się komórki tysięcy drapieżców z niezliczonych planet, w tym także próbki pobrane ze skamielin oraz należące do istot znanych już tylko z legend. Może mi pan wierzyć, jest z czego wybierać. Aby nieco ułatwić sobie zadanie, uwzględniłem kilka dodatkowych kryteriów. Na przykład, zawęziłem pole poszukiwań do stworzeń oddychających mieszaniną gazów ze znaczną zawartością azotu i tlenu oraz do takich, które najlepiej czułyby się w klimacie, jaki panuje na smaganych wiatrem trawiastych równinach należących do Domu Norn.