— Bardzo słusznie — przyznał Herold Norn. — Wiele razy próbowaliśmy wprowadzić na nasze tereny jaszczurolwy, feridiany i inne zwierzęta, które stanowią chlubę pozostałych Domów, ale ze względu na klimat…
Nie dokończył, tylko machnął ręką.
— Otóż to, szanowny panie. Jak widzę, doskonale pojmuje pan trudności, jakie napotykałem w trakcie poszukiwań.
— Dobrze, dobrze, ale wracajmy do rzeczy. Co znalazłeś? Jakiego potwora dasz nam za nasze sto tysięcy kredytek?
— Proponuję wam nie jednego potwora, lecz oferuję możliwość dokonania wyboru spośród ponad trzydziestu gatunków. Oto one.
Dotknął podświetlonego przycisku w podłokietniku i ułamek sekundy później pośrodku metalowego kręgu pojawiło się odrażające zwierzę. Wysokie na dwa metry, o szaroróżowej skórze porośniętej rzadką białą sierścią, miało niskie czoło, świński ryj, spiralnie wygięte rogi oraz długie ostre pazury przy przednich kończynach.
— Nie będę obciążał pańskiej pamięci naukową nomenklaturą, tym bardziej że, jak zauważyłem, pan ani pańscy ziomkowie nie jesteście formalistami. Oto tak zwana szalona świnia z Heydey, żyjąca zarówno w lasach, jak i na otwartych przestrzeniach. Żywi się głównie padliną, ale od czasu do czasu lubi także skosztować świeżego mięsa, a zaatakowana walczy do upadłego. Co więcej, dysponuje sporą inteligencją, choć wszelkie próby udomowienia spełzły na niczym. Rozmnaża się tak szybko, że koloniści z Guliwera zostali w krótkim czasie zmuszeni do opuszczenia osiedli na Heydey, właśnie ze względu na to zwierzę.
Herold Norn podrapał się po czole nad metalową opaską.
— Za szczupła i za lekka. Spójrz na ten kark! Wyobrażasz sobie, co by z nią zrobił średnio wyrośnięty feridian? — Potrząsnął głową. — Poza tym jest paskudna. Nie wystawiłbym do walki padlinożercy, choćby nie wiadomo jak dzielnego. Dom Norn słynie z tego, że posyła do boju szlachetne istoty, zabójców gotowych zawsze i wszędzie walczyć o łup!
— Zaiste — bąknął Tuf, po czym dotknął przycisku.
Rogata świnia znikła, jej miejsce zaś zajęło ogromne, ledwo mieszczące się na kręgu z błękitnego metalu cielsko pokryte grubą, przypominającą pancerz, skórą.
— Niegościnna planeta, z której pochodzi to stworzenie, nigdy nie została nazwana ani zasiedlona. Dawno temu zbadała ją ekspedycja ze Starego Posejdona, która pobrała próbki tkanek większości przedstawicieli flory i fauny. Zwierzęta takie jak to, które pan widzi, przez jakiś czas hodowano w ogrodach zoologicznych, ale dość szybko wymarły.
Istota ta jest zwana toczakiem. Dorosłe osobniki osiągają wagę około sześciu ton. Na rozległych równinach, skąd pochodzą, potrafią osiągnąć prędkość pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Polują w ten sposób, że ścigają ofiarę, doganiają ją i miażdżą, a następnie wchłaniają przez skórę, w której mieszczą się gruczoły wydzielające enzymy trawienne. Odnoszą się z bezrozumną nienawiścią do wszystkiego, co żyje. Kiedyś, za sprawą niefortunnego splotu okoliczności, do którego nie chcę wracać, dorosły toczak zamieszkał na jednym z pokładów „Arki”, gdzie poczynił mnóstwo szkód, zanim wreszcie zdechł w wyniku obrażeń, jakich doznał, forsując stalowe grodzie. Jego żądza zabijania była tak wielka, że usiłował rozgnieść mnie na placek za każdym razem, kiedy przynosiłem mu pożywienie.
Herold Norn przyglądał się z podziwem bryle mięsa.
— No, no… Już lepiej. Znacznie lepiej. Rzeczywiście, zdumiewające stworzenie. Kto wie… Nie, chyba jednak nie. Na pewno nie — powtórzył już bez śladu entuzjazmu. — Nie nadaje się. Zwierzak o wadze sześciu ton i poruszający się z taką prędkością rozwaliłby na kawałki arenę i pozabijał mnóstwo widzów. Poza tym, kto chciałby płacić za to, żeby obejrzeć, jak coś takiego rozgniata na naleśnik jaszczurolwa albo małpę-dusiciela? Nic z tego, Tuf. Twój toczak jest do niczego.
Haviland Tuf z kamienną twarzą znowu dotknął przycisku. Miejsce szarego cielska zajął smukły kot z wyszczerzonymi kłami, dorównujący wielkością żelazozębowi, o wąskich żółtych ślepiach i potężnych mięśniach poruszających się płynnie pod skórą porośniętą krótkim ciemnoniebieskim futrem. Od karku aż po nasadę ruchliwego ogona biegły wąskie srebrzyste pręgi.
— Ach! — westchnął z podziwem pogromca. — Piękne, po prostu piękne!
— To kobaltowa pantera z Celii, niekiedy zwana także kobaltowym kotem — dokonał prezentacji Haviland Tuf. — Największy i najgroźniejszy spośród wielkich kotów oraz ich odpowiedników. Jest myśliwym doskonałym, jej zmysły stanowią arcydzieło inżynierii biologicznej. Posiada zdolność widzenia w podczerwieni, ma też zdumiewająco czuły słuch. Zresztą, proszę zwrócić uwagę na wielkość i ustawienie uszu. Ponieważ należy do rodziny kotów, dysponuje zdolnościami telepatycznymi, ale w jej przypadku zdolności te uległy znacznemu wzmocnieniu.
W sprzyjających okolicznościach, to znaczy wtedy, kiedy jest rozwścieczona, głodna i żądna krwi, kobaltowa pantera staje się pełnoprawnym telepatą.
Norn wytrzeszczył oczy.
— Czym?
— Telepatą, szanowny panie. Zakładam, że to słowo nie jest panu obce. Kobaltowa pantera jest dla każdego śmiertelnie groźnym przeciwnikiem, ponieważ zna zamiary rywala, zanim ten zdąży wprowadzić je w życie. Czy to jasne?
— Jak słońce!
Haviland Tuf ukradkiem zerknął na Daxa; kocur, którego w najmniejszym stopniu nie zaniepokoiła parada przerażających stworzeń, zmrużył ślepia, przeciągnął się i ziewnął rozdzierająco.
— Wspaniale! — wykrzykiwał rozpromieniony Norn. — Cudownie! Oczywiście poddają się tresurze, prawda? Tak myślałem. Telepaci, no, no! Nawet barwa sierści jak na zamówienie. Tak, to właśnie jest odpowiednia bestia dla Noma!
Tuf musnął przycisk w podłokietniku i kobaltowy kot znikł.
— Zaiste. Z pańskiej reakcji wnioskuję, że możemy zakończyć przegląd. Natychmiast po pańskim odlocie rozpocznę procedurę klonowania. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, gotowy produkt dostarczę za trzy tygodnie standardowe. Za ustaloną cenę przekażę wam trzy pary: czwórkę młodych osobników, które będziecie mogli wypuścić na wolność, aby tam się bez przeszkód rozmnażały, oraz dwa dorosłe egzemplarze, gotowe do występu na Brązowej Arenie.
— Trzy tygodnie? — zdumiał się Herold Norn. — Ale przecież…
— Zastosuję pole czasowe, które zamiast zatrzymywać upływ czasu, co czyni po odwróceniu potencjałów i zamienieniu się w pole statyczne, znacznie przyspiesza jego bieg. Co prawda zużywa ono mnóstwo energii, niemniej jednak nie zamierzam oszczędzać na niczym, co pozwoli mi terminowo wywiązać się z umowy. Zawodowa uczciwość każe mi pana uprzedzić, że choć otrzymacie sześć egzemplarzy, pod względem genetycznym będą to trzy osobniki, tyle bowiem próbek znajduje się w magazynie tkanek „Arki”. Pozostaje nam liczyć na to, że w wyniku krzyżówek, do jakich z pewnością dojdzie, pula genetyczna ulegnie szybkiemu wzbogaceniu.
— Jasne, skoro tak twierdzisz. — Norn z zapałem zatarł ręce. — Za trzy tygodnie przyślę statki. Jak tylko odbierzemy towar, dostaniesz swoje sto tysięcy.
Dax miauknął ostrzegawczo.
— Szanowny panie, właśnie przyszedł mi do głowy znakomity pomysł — oznajmił Haviland Tuf beznamiętnym tonem. — Zapłacicie mi przed odebraniem zwierząt.
— Przecież sam żądałeś zapłaty przy odbiorze!