— Zgadza się. Niestety, jedną z moich licznych słabości, których się ogromnie wstydzę, jest działanie pod wpływem impulsów oraz uleganie przeczuciom. Właśnie przeczucie podpowiada mi, że postąpię znacznie roztropniej, inkasując należność przed przekazaniem wam zamówionego towaru.
— Niech ci będzie — zgodził się niechętnie Norn — choć uważam, że postępujesz nie fair. Na szczęście, dzięki tym kobaltowym kotom szybko odbijemy sobie straty.
Wykonał ruch, jakby zamierzał wstać z fotela, ale Tuf powstrzymał go, podnosząc palec.
— Jeszcze chwileczkę. Do tej pory nie uznał pan za stosowne przekazać mi szczegółowych informacji na temat warunków, jakie panują na Lyronice w ogóle, a na obszarach należących do Domu Norn w szczególności. Zakładam, że znajduje się tam wystarczająca ilość pożywienia, niemniej jednak uprzedzam pana, iż kobaltowe koty są urodzonymi myśliwymi i potrzebują właściwego pokarmu.
— Tak, oczywiście.
— Na szczęście, jestem w stanie pomóc wam również w tej sprawie. Za dodatkowe pięć tysięcy kredytek mogę sklonować wam stadko skoczków z Celii; są to urocze futrzaste zwierzątka, naturalnie roślinożerne, cenione na wielu planetach ze względu na wyjątkowe walory smakowe ich mięsa. Stanowią ulubiony pokarm kobaltowych panter.
Herold Norn zmarszczył brwi.
— Na dobrą sprawę powinieneś dorzucić je ekstra. I tak już wyciągnąłeś z nas kupę forsy.
Tuf dźwignął się z fotela i majestatycznie wzruszył ramionami.
— Ten człowiek mnie obraża — poinformował Daxa. — Cóż jednak mogę na to poradzić? Staram się tylko uczciwie zapracować na godne życie, inni zaś bezwzględnie wykorzystują moje skrupuły. — Spojrzał na Norna. — Przed chwilą nawiedziło mnie kolejne przeczucie. Jakiś wewnętrzny głos podpowiada mi, że pan nie ustąpi, nawet gdybym zaproponował nadzwyczaj korzystną obniżkę ceny. Cóż, niech i tak będzie. Skoczki są wasze bez żadnej dodatkowej opłaty.
— Świetnie. — Norn skierował się do drzwi. — Odbierzemy je razem z panterami i wypuścimy na stepy.
W drodze powrotnej na lądowisko nie zamienili ani słowa.
Dzień przed terminem dostawy Dom Norn przysłał uzgodnioną zapłatę. Nazajutrz po południu na „Arkę” przybyło dwunastu mężczyzn w czarno-szarych strojach, którzy przenieśli uśpione kobaltowe pantery do skrzyń, a następnie umieścili je na pokładzie promu. Tuf uprzejmie, choć bez szczególnej wylewności, życzył im szczęśliwego lotu, po czym wrócił do swojej kwatery. „Arka” pozostała na orbicie wokół Lyroniki.
Niespełna trzy miejscowe dni później dowiedział się z przekazów, które odbierał na jednym z ekranów w centrali łączności, że jego klienci zgłosili jedną z panter do walki na Brązowej Arenie.
Tego wieczoru, kiedy miał się odbyć oczekiwany z niecierpliwością bój, Haviland Tuf przywdział przebranie składające się z przyklejanej brody, rudej, sięgającej ramion peruki, kanarkowożółtego surduta o bufiastych rękawach oraz futrzastego turbanu, po czym udał się promem do Miasta Wszystkich Domów, licząc po cichu na to, że nikt go nie rozpozna. W chwili gdy spiker ogłosił początek starcia, siedział w ostatnim rzędzie na karykaturalnie wąskiej i niebezpiecznie cienkiej ławeczce, oparty plecami o ścianę z chropowatego kamienia. Co prawda, zapłacił za wstęp, jednak skrupulatnie omijał wszystkie punkty przyjmowania zakładów.
— Trzeci bój! — obwieścił spiker, nie czekając, aż z ringu znikną zwłoki zwierzęcia pokonanego w poprzednim pojedynku. — Dom Yarcour wystawia dziewięciomiesięczną samicę jaszczurolwa. Waży l,4 kwintala, trenuje ją młodszy pogromca Ammari y Yarcour Otheni. Do tej pory odniosła jedno zwycięstwo na Brązowej Arenie.
Zgodnie z oczekiwaniami Tufa, siedzący w jego pobliżu widzowie powitali zapowiedź gromkimi oklaskami i radosnymi pokrzykiwaniami; tym razem zdecydował się wejść do budynku przez Bramę Yarcour, do której dotarł wybrukowaną zielonymi kamieniami drogą wiodącą przez paszczę gigantycznego złotego jaszczura. Daleko w dole uniosła się złoto-zielona krata. Tuf podniósł do oczu wypożyczoną lornetkę i uważnie przyjrzał się groźnemu stworowi: jaszczurolew przypominał ponaddwu-metrowego zielonego węża grubości sporego drzewa, o głowie i pysku aligatora ze Starej Ziemi. Masywne szczęki otwierały się i zamykały, dzięki czemu wszyscy mogli do woli przyjrzeć się garniturowi budzących respekt zębów.
— Dom Norn wystawia sprowadzoną spoza planety ku waszej uciesze i zadowoleniu samicę kobaltowej pantery. Wiek… — Spiker zawahał się wyraźnie. — Wiek… eee… trzy lata, waga 2,3 kwintala, trenowana przez starszego pogromcę Herolda Norna. Pierwszy raz na Brązowej Arenie.
Ogłuszająca owacja zwolenników Domu Norn niemal uniosła metalową kopułę. Zjawiło się ich co najmniej trzykrotnie więcej niż wtedy, kiedy Haviland Tuf był tu po raz pierwszy.
Pantera raczej wypłynęła, niż wyszła z cienia, tanecznym krokiem dotarła na środek ringu i potoczyła dokoła zimnym spojrzeniem żółtych ślepi. Wyglądała dokładnie tak, jak obiecywał Tuf: niesamowicie umięśniona, groźna i piękna. Co prawda z tej odległości prawie nie słyszał jej niskiego pomruku, ale przez lornetkę doskonale widział otwarty pysk.
Jaszczurolew także go zobaczył i ruszył naprzód na krótkich, pokrytych łuskami nogach, z wygiętym długim ogonem, którego ostry koniec zawisł nad jego łbem niczym żądło monstrualnego skorpiona. W chwili kiedy pantera spojrzała na przeciwnika, nastąpiło uderzenie ogonem. Rozległ się donośny trzask, ale cios chybił celu, ponieważ kot ułamek sekundy wcześniej wykonał prawie niezauważalny unik.
Pantera, stąpając lekko jak baletnica, zaczęła okrążać rywala, który próbował atakować na zmianę to ogonem, to zębami. Kobaltowy kot bez trudu unikał ciosów. Pokryty łuskami ogon uderzał raz po raz, okrutna paszcza zamykała się z trzaskiem, jednak pantera zawsze była szybsza. Ktoś wśród publiczności zaintonował dopingującą pieśń; niemal natychmiast podjęło ją wiele głosów. Tuf na chwilę skierował lornetkę w bok i ujrzał, jak zwolennicy Domu Norn kołyszą się w takt melodii. Jaszczurolew uderzał coraz gwałtowniej, miotając się po całym ringu. W pewnej chwili koniuszek ogona dostał się między pręty którejś z krat.
Kobaltowa pantera natychmiast skorzystała z okazji: błyskawicznie doskoczyła od tyłu do szarpiącej się wściekle ofiary, przytrzymała ją łapą, po czym zaczęła metodycznie rozszarpywać cielsko potwora. Po kilkunastu sekundach i jeszcze paru rozpaczliwych uderzeniach ogonem, jaszczurolew wyprężył się po raz ostatni, po czym znieruchomiał.
Publiczność w sektorze przeznaczonym dla Domu Norn niemal oszalała. Haviland Tuf podniósł się z wąskiej ławeczki i, z twarzą ukrytą za bujnym sztucznym zarostem, ukradkiem opuścił Brązową Arenę.
Mijały tygodnie, a „Arka” wciąż krążyła wokół Lyroniki. Haviland Tuf uważnie śledził przebieg walk na Brązowej Arenie; kobaltowe pantery Norna wygrywały walkę za walką. Co prawda pogromcy zdarzały się także porażki, kiedy wystawiał do boju żelazozęby, ale przegrane te stanowiły jedynie mało istotne przerywniki w coraz dłuższym paśmie zwycięstw.
Tuf gawędził z Daxem, bawił się z pozostałymi kotami, oglądał niedawno nabyte holofilmy, przeprowadzał skomplikowane symulacje komputerowe, pił hektolitry tamberskiego piwa i starego wina grzybowego, i czekał.
Jakieś trzy tygodnie po bojowym chrzcie kobaltowych panter zawitali do niego oczekiwani goście.
Smukły, elegancki prom orbitalny był pomalowany na złoto i zielono, jego pasażerowie natomiast mieli na sobie paradne łuskowate zbroje mieniące się różnymi odcieniami złota i zieleni. Kiedy Tuf wyjechał im na spotkanie, trzej wyprężyli się na baczność, czwarty zaś, korpulentny mężczyzna w złotym hełmie z zielonym pióropuszem, wyciągnął na powitanie pulchną dłoń.