— Pańskie przyjacielskie intencje zostały zrozumiane i docenione — poinformował go Tuf z rękami spoczywającymi nieruchomo na grzbiecie Daxa. — Zauważyłem też, że nie ściska pan w garści żadnej broni. Czy mogę wiedzieć, kim pan jest i co pana do mnie sprowadza?
— Nazywam się Morho y Yancour Otheni i…
— Rozumiem — przerwał mu Tuf. — Jest pan więc głównym pogromcą Domu Yarcour i przybywa pan na „Arkę”, żeby kupić potwora. Przyznam szczerze, że spodziewałem się takiego rozwoju wydarzeń.
Usta pulchnego pogromcy ułożyły się w zdumione O.
— Pańscy towarzysze pozostaną przy waszym pojeździe, pana natomiast zapraszam, abyśmy mogli omówić warunki kontraktu.
Podczas jazdy korytarzami „Arki” Morho y Yancour Otheni nie wykrztusił ani słowa. Haviland Tuf przywiózł go do tego samego pomieszczenia, w którym nie tak dawno rozmawiał z Nornem, i posadził w tym samym fotelu co jego poprzednika.
— Jak się domyślam, dowiedział się pan o mnie od kogoś z Domu Norn?
Pogromca uśmiechnął się szeroko.
— Zgadza się. Przekonaliśmy jednego z ich ludzi, żeby zdradził nam tajemnicę pochodzenia kobaltowych panter. Na szczęście okazało się, że „Arka” wciąż jest na orbicie. Czy aż tak bardzo spodobało ci się na Lyronice?
— Kwestia upodobań nie odgrywa tutaj najmniejszego znaczenia — odparł Tuf. — Kiedy pojawia się problem, moja zawodowa ambicja każe mi szukać rozwiązania i proponować chętnym moje usługi, a że na Lyronice aż się roi od problemów, pomyślałem trochę nieskromnie, że być może będę mógł się tutaj jeszcze przydać. Weźmy na przykład pański problem. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, Yarcour jest obecnie najuboższym i najmniej liczącym się spośród Dwunastu Wielkich Domów. Ktoś mniej subtelny ode mnie stwierdziłby zapewne bez ogródek, że wasze jaszczurolwy giną na ringu jak muchy, ponieważ zaś, jak wiem, zajmowane przez Dom Yarcour obszary są w zdecydowanej większości podmokłe, żeby nie powiedzieć: bagienne, dysponujecie dość ograniczonymi możliwościami pozyskiwania nowych gatunków, które nadawałyby się do walki. Czy moje domysły są choć w części słuszne?
— Eee… To znaczy… Tak, zgadza się. Trafiłeś w sedno, Tuf. Trzymaliśmy się całkiem nieźle, dopóki się nie wtrąciłeś, ale od tamtej pory nie wygraliśmy z Domem Norn ani jednego starcia, choć przedtem dawaliśmy im w skórę przy każdej okazji. Kilka zwycięstw w marnym stylu nad Wrai i Wyspą Amar, szczęśliwa wygrana z Feridianem, dwa remisy z Arneth i Sin Doon… To wszystko, co udało nam się zwojować w ubiegłym miesiącu. Nędza. Jak tak dalej pójdzie, zrobią mnie młodszym pomocnikiem unasienniacza i ześlą w najdalszy kąt włości.
Morho miał ochotę rozwodzić się jeszcze dłużej, ale Tuf powstrzymał go majestatycznym ruchem ręki.
— Nie musi pan wdawać się w szczegóły — oświadczył, głaszcząc Daxa. — Pańskie przygnębienie aż nadto rzuca się w oczy. Tak się szczęśliwie dla pana składa, że uporawszy się ze zleceniem złożonym przez Herolda Noma, ponownie stałem się panem swojego czasu. Pragnąc wykorzystać go z jak największym pożytkiem, dla własnej przyjemności poświęciłem się analizowaniu kłopotów gnębiących Wielkie Domy i poszukiwaniu satysfakcjonujących rozwiązań. Informuję pana niniejszym, że jestem w stanie wybawić pana z opresji. Niestety, moja pomoc będzie trochę kosztować.
Morho ponownie się uśmiechnął.
— Jestem na to przygotowany. Wiem, jakiej zapłaty zażądałeś od Norna. To mnóstwo forsy, nie ma co gadać, ale damy ci tyle samo, pod warunkiem, że…
I tym razem Haviland Tuf nie pozwolił mu dokończyć.
— Szanowny panie, jestem człowiekiem litościwego serca. Norn to ubogi Dom, a jego główny pogromca, kiedy do mnie przybył, niczym prawie nie różnił się od żebraka. Zdjęty współczuciem, wyznaczyłem śmiesznie niską cenę. Z Domem Yarcour sprawa ma się zupełnie inaczej: jego ziemie rodzą obfitsze plony, jego członkowie mają szersze horyzonty, jego liczne triumfy są znane znacznie szerszej publiczności. W związku z tym muszę wycenić swoje usługi na dwieście siedemdziesiąt pięć tysięcy kredytek, aby choć częściowo powetować sobie straty, które poniosłem, pracując dla Domu Norn.
Morho wybełkotał coś niezrozumiałego i aż podskoczył w fotelu. Łuski pancerza zadźwięczały jak maleńkie dzwoneczki.
— To za wiele! — zaprotestował. — Stanowczo za wiele! Błagam, litości! Istotnie, jesteśmy bogatsi niż Norn, ale nie aż tak bogaci, jak przypuszczasz. Umarlibyśmy z głodu, gdybyśmy zapłacili ci tyle, ile żądasz. Nasze miasta pogrążą się w bagnach, jaszczurolwy zamieszkają w naszych domach, nasze dzieci utoną w grzęzawiskach…
Dax poruszył się na kolanach Tufa i miauknął cicho.
— Ma pan słuszność — powiedział Haviland Tuf. — Skóra mi cierpnie na myśl o tym, iż mógłbym stać się przyczyną tak wielkich cierpień. Myślę, że zadowoli mnie wynagrodzenie w wysokości dwustu tysięcy kredytek.
Moho y Yarcour Otheni dalej błagał i protestował, ale Haviland Tuf siedział niewzruszony z dużymi białymi rękami spoczywającymi na fotelu i nieruchomym spojrzeniem utkwionym w przeciwległej ścianie. Wreszcie główny pogromca Domu Yarcour, czerwony na twarzy i zasapany, opadł bez sił na fotel i zgodził się zapłacić dwieście tysięcy.
Tuf dotknął przycisku w podłokietniku fotela. Na obszernym kręgu z niebieskiego metalu, zajmującym centralne miejsce w pomieszczeniu, zmaterializował się potężny umięśniony stwór. Miał dwa metry wysokości, cały był pokryty szarozielonymi łuskami, stał zaś na czterech grubych, zakończonych pazurami nogach grubości sporych drzew. Jego głowę chroniła wysunięta naprzód kostna tarcza przypominająca trochę ostrogę dziobową starożytnego okrętu, z której wyrastały dwa zakrzywione rogi. Stworzenie miało krótki gruby kark i maleńkie brudnożółte oczka spoglądające tępo spod kostnej narośli. Pomiędzy nimi, pośrodku niskiego czoła, ział okrągły czarny otwór.
Morho głośno przełknął ślinę.
— No tak — powiedział. — Aha. Bardzo… eee… duży. Ale chyba… Czy tam, pośrodku, był kiedyś trzeci róg? Chyba tak. Wygląda na to, że został… eee… usunięty. Może o tym nie wiesz, ale zwierzęta, które wystawiamy do walki, muszą być… eee… nietknięte.
— To tris neryei z Lądowiska Cable’a — poinformował go Tuf. — Tak nazwali go koloniści z Fyndii, którzy zjawili się tam kilka tysięcy lat przed ludźmi. W wolnym tłumaczeniu nazwa ta oznacza „latający nóż”. Zapewniam pana, że temu egzemplarzowi niczego nie brakuje.
Długi biały palec nacisnął jeszcze jeden guzik. Tris neryei odwrócił masywną głowę w stronę pogromcy, który pochylił się do przodu w fotelu, z zainteresowaniem przyglądając się stworzeniu. Chwilę potem gruby kark czworonoga stał się jeszcze grubszy, przez masywne ciało przebiegło gwałtowne drżenie i z otworu pośrodku czoła wystrzelił cienki, doskonale prosty szpikulec długości co najmniej jednego metra. Morho y Yarcour Otheni kwiknął przeraźliwie, kiedy szpikulec przebił jego wydatny brzuch i przyszpilił go do oparcia. W pomieszczeniu rozeszła się mało elegancka, za to łatwa do zidentyfikowania woń.
Na twarzy Tufa nie drgnął ani jeden mięsień, Morho natomiast zbladł, wybełkotał coś niezrozumiałego, po czym chwycił się za żołądek, jakby Poczuł mdłości. Minęło trochę czasu, zanim uświadomił sobie, że nie widzi krwi, nie czuje bólu i że ma do czynienia jedynie z hologramem. Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zamknął je, przełknął ślinę, a następnie spróbował raz jeszcze.