— Bardzo… poruszające — wychrypiał.
Z końca kościanej strzały wyrastały delikatnie pulsujące, ciemnoniebieskie ścięgna i prawie czarne, przypominające postronki mięśnie. Szpikulec powoli skrył się w głowie stwora.
— Ten bagnet, jeśli można go tak nazwać, spoczywa w chrzestnej pochwie umieszczonej wzdłuż szyjnego odcinka kręgosłupa — wyjaśnił Haviland Tuf. — Skurcz wyjątkowo silnych mięśni karku może nadać mu prędkość wylotową rzędu siedemdziesięciu kilometrów na godzinę, co, zważywszy na niewielki przekrój poprzeczny zaostrzonego końca, zapewnia ogromną siłę przebicia. Na swojej ojczystej planecie tris neryei najchętniej przebywa na terenach bardzo podobnych do tych, jakich macie pod dostatkiem w swoich włościach.
Twarz pogromcy odzyskała poprzednią barwę. Morho wyprostował się w fotelu, a Dax mruknął głośno.
— Jest wspaniały — oświadczył z przekonaniem korpulentny mężczyzna. — Tylko ta nazwa… Brzmi trochę zbyt obco. Nazwiemy go… Niech się zastanowię… Już wiem! Włócznikiem. Tak, włócznik!
— Może go pan nazwać, jak pan chce — odparł Tuf. — Niewiele mnie to obchodzi. Jestem przekonany, że dzięki niemu Dom Yarcour odzyska dawny splendor, tym bardziej że dodatkowo, zupełnie za darmo, dostaniecie ode mnie sporą gromadkę nadrzewnych ślimaków z Cathadayna. Wkrótce przekonacie się, że…
Tuf uważnie śledził wieści napływające z Brązowej Areny, ale sam nie zamierzał już nigdy postawić stopy na powierzchni Lyroniki. Kobaltowe pantery w dalszym ciągu nie znajdowały godnych przeciwników; w spektakularnej, transmitowanej na kilka planet walce, jedna z bestii Noma pokonała wystawione jednocześnie przeciwko niej małpę-dusiciela z Arneth i żabę-żarłacza z Wyspy Amar.
Wkrótce zaczęły również szybko rosnąć notowania Domu Yarcour. Włóczniki stały się sprawcami kilku sensacyjnych rozstrzygnięć, a ich spektakularne okrzyki bojowe, niezwykły wygląd i nowatorski sposób prowadzenia walki wywołały nie lada zamieszanie. W ciągu kilku dni rozprawiły się z potężnym feridianem, skorpionem wodnym i pajęczarzem z Domu Gnethin. Morho y Yarcour Otheni nie posiadał się ze szczęścia. Na następny tydzień wyznaczono pojedynek włócznika z kobaltową panterą; po raz pierwszy od bardzo długiego czasu w Brązowej Arenie mogło zabraknąć miejsc dla widzów.
Wkrótce po pierwszym występie włócznika Herold Norn nawiązał łączność z „Arką”.
— Sprzedałeś potwora Domowi Yarcour! — powiedział oskarżycielskim tonem. — Chyba zdajesz sobie sprawę, że to nam się zupełnie nie podoba?
— Nie wiedziałem, że powinno mnie obchodzić, co wam się podoba, a co nie — odparł Tuf. — Do tej pory wydawało mi się, że działam na własny rachunek i sam przed sobą odpowiadam za swoje czyny.
— Dobrze, dobrze! Tylko pamiętaj, że nie damy ci się wykiwać! Haviland Tuf spoglądał na pogromcę bez drgnienia powieki i głaskał leżącego mu na kolanach Daxa.
— Szanowny panie — oświadczył beznamiętnym tonem — przykładam wielką wagę do tego, aby zawsze, bez względu na okoliczności, postępować uczciwie wobec moich klientów. Gdyby zażyczył pan sobie wyłączności na kontakty z moją skromną osobą, naturalnie rozważyłbym taką propozycję, ale, o ile mnie pamięć nie myli, nigdy nie wysunął pan podobnej sugestii. Rzecz jasna, taki kontrakt byłby dla Domu Nom znacznie bardziej kosztowny, musiałbym bowiem zrekompensować sobie utratę prawie pewnych dochodów. Obawiam się jednak, iż w obecnej sytuacji nasza dyskusja jest pozbawiona głębszego sensu, ponieważ nawet gdybym mógł, z pewnością nie zerwałbym umowy z Domem Yarcour, tym bardziej że dostarczyłem towar i odebrałem zapłatę.
— To mi się zupełnie nie podoba, Tuf — powtórzył Norn ponurym tonem.
— Zaiste, nie pojmuję, dlaczego zgłasza pan pretensje. Pańskie bestie spisują się jak należy, czyżby więc działał pan powodowany mało elegancką zazdrością, która nie pozwala panu pogodzić się z faktem, iż komuś innemu również sprzyja fortuna?
— Tak. To znaczy nie. Zresztą, nieważne. Chyba rzeczywiście nie mogę ci tego zabronić, ale pamiętaj o jednym: jeśli sprzedasz komuś zwierzaka, który zdoła rozprawić się z naszymi panterami, będziesz musiał dostarczyć nam nowego potwora, który z kolei poradzi sobie z tamtym. Rozumiesz?
— Zasada jest prosta, a w dodatku stara jak świat, jeśli wolno mi uciec się do tego wyświechtanego porównania. — Tuf przeniósł wzrok na Daxa. — Dzięki mojej skromnej osobie Dom Norn odnosi najwspanialsze triumfy w swojej historii, a mimo to jego główny pogromca kwestionuje nie tylko moją uczciwość, ale również inteligencję. Zaiste, nasze wysiłki są stanowczo nie doceniane.
Herold Nom zbył go machnięciem ręki.
— Dobra, dobra. Na szczęście, zanim będziemy potrzebować nowych potworów, wzbogacimy się na tyle, że bez trudu sprostamy twoim wygórowanym żądaniom.
— Mogę więc rozumieć, że wszystko układa się po waszej myśli?
— No… Tak i nie. W Arenie jak najbardziej, ale poza nią… Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Te cztery młode koty nie wiadomo dlaczego zupełnie nie są zainteresowane rozmnażaniem. Na domiar złego, wciąż chudną. Ich opiekun obawia się, że nie są zdrowe. Nie wiem, jak sprawa wygląda naprawdę, bo siedzę tutaj, w Mieście, a one są na stepie w pobliżu Domu, ale chyba coś rzeczywiście jest nie w porządku. Oczywiście kociaki ganiają sobie na wolności, ale wszczepiliśmy im mikronadajniki i wygląda na to, że…
Tuf splótł dłonie i położył je na wydatnym brzuchu.
— Zapewne nie nadszedł jeszcze ich okres godowy. Na pańskim miejscu uzbroiłbym się w cierpliwość. Wszystkie żyjące stworzenia dążą do przedłużenia gatunku, niektóre nawet z nadmierną gorliwością, może więc pan być pewien, że jak tylko nadejdzie właściwa pora, sprawy potoczą się szybciej, niżby się pan spodziewał.
— Aha. Tak, to nawet ma sens. W takim razie będziemy czekać. Jest jeszcze jeden problem, Tuf; chodzi o te twoje skoczki. Wypuściliśmy je na wolność, a one, w przeciwieństwie do panter, od razu przystąpiły do rozmnażania. Na naszych wspaniałych rozległych równinach nie ocalało ani źdźbło trawy, a gdziekolwiek człowiek stąpnie, spod nóg ucieka mu skoczek. Co mamy z nimi począć?
— Ten problem również zostanie rozwiązany, jak tylko zwiększy się populacja kobaltowych panter. Jak może pan zauważył, są one nadzwyczaj groźnymi i sprawnymi drapieżnikami. W krótkim czasie bez trudu uporają się z gnębiącą was plagą skoczków.
Herold Norn jednak nie wyglądał na zupełnie przekonanego.
— No dobrze, ale…
Tuf podniósł się z fotela.
— Przykro mi, lecz muszę zakończyć naszą rozmowę — oświadczył. — Do „Arki” zbliża się kolejny prom orbitalny. Chyba nie będzie pan miał kłopotu z jego rozpoznaniem: jest srebrzystobłękitny, z trójkątnymi szarymi skrzydłami.
— Dom Wrai! — wykrzyknął Norn.
— Zaiste — odparł Tuf. — Życzę panu miłego dnia.
Główny pogromca Denis Lon Wrai zapłacił dwieście trzydzieści tysięcy kredytek za niedźwiedziowatego potwora o rudym futrze, pochodzącego z górzystych terenów Yagabonda. Haviland Tuf dołożył, w charakterze podarunku, kilkanaście jaj bieguna leniwcowatego.
Tydzień później na „Arce” zjawiła się czteroosobowa delegacja w pomarańczowych jedwabiach i płomieniście czerwonych pelerynach. Wróciła do Domu Feridian uboższa o dwieście pięćdziesiąt tysięcy kredytek, za to z kontraktem na dostawę sześciu wielkich łosi-trucicieli, do których Tuf dorzucił, bez żadnej dodatkowej opłaty, stadko hrangańskich świń stepowych.
Główny pogromca Domu Sin Doon zamówił ogromnego węża, wysłannik Wyspy Amar zachwycił się godzillą, dwunastu przedstawicieli starszyzny Domu Dant bez wahania zdecydowało się na zakup przerażającego duszodława. Na „Arce” zjawiali się emisariusze kolejnych Domów, zasiadali w białym pomieszczeniu obok metalowego kręgu, oglądali krótki pokaz, po czym wracali na Lyronikę ze straszliwymi potworami, nabywanymi za coraz wyższą cenę.