Obie kobaltowe pantery Norna już nie żyły; pierwsza zginęła przeszyta szpikulcem włócznika, drugą zmiażdżył w straszliwym uścisku niedźwiedzic waty potwór Domu Wrai. (Wkrótce potem on także wyzionął ducha na Brązowej Arenie.) Ogromne koty z pewnością przewidziały swój los, ale zamknięte w ciasnym ringu nie zdołały go uniknąć. Norn codziennie usiłował nawiązać łączność z „Arką”, lecz Tuf wydał komputerowi polecenie, by ten ignorował sygnały.
Wreszcie nadszedł dzień, kiedy Haviland Tuf powitał na lądowisku przedstawiciela ostatniego, dwunastego Domu; Danel Leigh Arneth był głównym pogromcą Domu Arneth ze Złoconego Lasu, niegdyś najpotężniejszego i najbogatszego na Lyronice, teraz zepchniętego na sam dół planetarnej hierarchii. Arneth dorównywał wzrostem Tufowi, ale w przeciwieństwie do niego, nie miał na sobie ani grama zbędnego tłuszczu. Jego skóra, pod którą prężyły się stalowe mięśnie, przypominała twardy heban, twarz — siekierę o zakrzywionym ostrzu, stalowoszare włosy były krótko obcięte. Dostojny gość stawił się na spotkanie w złocistym stroju ze szkarłatnym pasem, wysokich butach i niewielkim berecie wsadzonym na bakier na głowę. Paraliżujący pręt, podstawowe narzędzie pracy każdego pogromcy, służył mu za laseczkę.
Jak tylko Danel Leigh Arneth wyszedł ze swego promu, Dax nastroszył sierść i zaczął gniewnie fukać. Uspokoił się dopiero pod koniec podróży trójkołowym pojazdem, kiedy Tuf opowiedział gościowi o uśpionych potworach i tajnym haśle, które utrzymuje je w stanie ponadczasowej śpiączki.
— Siła Domu Arneth ze Złoconego Lasu zawsze brała się z różnorodności — oznajmił Danel, zasiadłszy w fotelu. — Podczas gdy pozostałe Domy wiązały swoje nadzieje zazwyczaj tylko z jednym gatunkiem, nasi dziadowie i ojcowie pracowali z wieloma zwierzętami, dzięki czemu dysponowaliśmy całym arsenałem groźnych bestii, stosujących urozmaiconą taktykę i walczących na różne sposoby. Byliśmy z tego dumni. Niestety, nie udało nam się opracować taktyki, która pozwoliłaby rozprawić się z twoimi potworami. Bez względu na to, którego z naszych pupili wysyłaliśmy na ring, rezultat był zawsze taki sam: klęska. Zmusiłeś nas, handlarzu, żebyśmy się do ciebie zgłosili.
— Pozwoli pan, że wyrażę szczere zdziwienie — odparł Tuf. — Jak to możliwe, żeby skromny handlarz zmusił do czegokolwiek najdostojniejszego pogromcę na Lyronice? Jeśli nie ma pan ochoty korzystać z moich usług, proszę powiedzieć mi to wprost, a ja daję słowo, że nie poczuję się dotknięty. Spożyjemy wspólnie posiłek, pogawędzimy o tym i owym, a następnie rozstaniemy się w zgodzie.
— Nie sil się na żarty, handlarzu! — prychnął Arneth. — Jestem tu wyłącznie po to, żeby ubić interes. Twoje obleśne towarzystwo zupełnie mnie nie pociąga.
Haviland Tuf zamrugał dwa razy.
— Zaiste — powiedział głosem pozbawionym emocji — nie pozostawiono mi żadnych złudzeń. Mimo to nie widzę powodu, żeby rezygnować z jakiegokolwiek klienta, bez względu na jego opinię na mój temat. Zapraszam do obejrzenia mej skromnej kolekcji, licząc na to, że przynajmniej niektóre spośród eksponatów wzbudzą pańskie zainteresowanie. Kto wie, może litościwy los sprawi, że odzyskacie utraconą, a z pewnością przynależną wam pozycję.
Dotknął przycisku na podłokietniku fotela i przez metalowy krąg pośrodku pokoju ruszyła holograficzna parada. Pojawiały się i znikały stworzenia rozmaitych kształtów i wielkości, futrzaste, pierzaste i pokryte pancerzem, z rogami i bez, mieszkańcy oceanów, trzęsawisk, piaszczystych równin i skalistych gór, drapieżniki i roślinożercy, bestie zwinne i przebiegłe albo dostojne i potężne, wszystkie jednakowo przerażające.
Danel Leigh Arneth przyglądał się z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę, po czym zamówił po cztery egzemplarze największych i najgroźniejszych potworów. Należność wyniosła równo milion kredytek.
Jednak nawet zawarcie umowy — której, ma się rozumieć, towarzyszyła obietnica dostarczenia jakiegoś małego nieszkodliwego zwierzątka — nie poprawiło humoru Danelowi.
— Jesteś sprytny i przebiegły, ale mylisz się, jeśli sądzisz, że uda ci się mnie nabrać.
Haviland Tuf nic nie odpowiedział.
— Zbiłeś na Lyronice fortunę, a przy okazji wpuściłeś w maliny wszystkich, którzy robili z tobą interesy. Weźmy na przykład Norn: ich koty są teraz zupełnie bezwartościowe, a oni znaleźli się na krawędzi bankructwa, jak zresztą każdy z nas. Mieli nadzieję odbić się od dna dzięki zwycięstwom na Arenie, i co? I nic! Nie będzie żadnych zwycięstw! Każdy, kto się do ciebie zgłaszał, zyskiwał przewagę nad pozostałymi, ale tylko do chwili, kiedy zawierałeś kolejną umowę. My zgłosiliśmy się ostatni, więc nikt nie zdoła pokonać naszych potworów. Ring spłynie krwią innych, słabszych bestii.
Tuf słuchał w milczeniu, z dłońmi splecionymi na brzuchu.
— W gruncie rzeczy niczego nie zmieniłeś: jak przed twoim przybyciem, tak i teraz Dom Arneth będzie najpotężniejszy, a Dom Norn najsłabszy. Wydoiłeś nas bezlitośnie, jak na chciwego kupca przystało, tak że nawet najbogatsi z nas ledwo mogą związać koniec z końcem. Nasi rywale liczą na zwycięstwa, pragną ich, nie mogą się bez nich obejść, ale nic z tego! Od tej pory będzie triumfował wyłącznie Dom Arneth. Tylko nas nie udało ci się oszukać, bo miałem dość oleju w głowie, żeby zaczekać i zgłosić się do ciebie na samym końcu.
— Pańska dalekowzroczność oraz inteligencja wywołują mój najgłębszy podziw — przemówił Haviland Tuf. — Nie ulega wątpliwości, że oto spotkałem przeciwnika przerastającego mnie co najmniej o dwie głowy, w związku z czym traciłbym tylko czas, próbując pana zwieść, omamić albo wystrychnąć na dudka. Tak przenikliwy umysł bez trudu rozszyfrowałby moje nieudolne knowania. W związku z tym chyba postąpię najrozsądniej, jeśli zachowam milczenie.
— Możesz postąpić jeszcze rozsądniej, kupcze — wycedził z pogardą pogromca. — Nie tylko nic już nie powiesz, ale i nic nie zrobisz. To ostatnia transakcja, jaką zawarłeś na Lyronice.
— Może tak, a może nie. Kto wie, czy nie zajdą okoliczności, które zmuszą głównych pogromców Wielkich Domów, żeby ponownie zwrócili się do mnie z prośbą o pomoc. Nie wiem, czy będę w stanie zignorować ich błagania.
— Będziesz i zrobisz to — odparł lodowatym tonem Danel Leigh Arneth. — My byliśmy twoimi ostatnimi klientami. Sklonujesz nam nasze zwierzęta, po czym natychmiast opuścisz ten system słoneczny. Wątpię, czy ten głupiec Herold Norn zdołałby zapłacić cenę, jakiej zażądałbyś za drugim razem, ale wolę tego nie sprawdzać. Czy wyrażam się wystarczająco jasno? Nie zamierzamy tańczyć bez końca, jak nam zagrasz, nie zamierzamy kupować potworów i doprowadzać naszych Domów do ruiny tylko po to, żeby niebawem się przekonać, że potrzebujemy nowej dostawy. Nie wątpię, że chętnie prowadziłbyś dalej swoją grę aż do chwili, kiedy spłukalibyśmy się do ostatniej kredytki, ale Dom Arneth ci na to nie pozwoli. To pierwsze i zarazem ostatnie ostrzeżenie, kupcze. Nieposłuszeństwo przypłacisz życiem, bo nie mam w zwyczaju rzucać słów na wiatr.
— Dość wyraźnie określił pan swoje stanowisko, choć muszę przyznać, iż nie bardzo przypadł mi do gustu sposób, w jaki je pan sformułował — odparł Tuf, drapiąc Daxa za uchem. — Pozwolę sobie zwrócić panu uwagę, że jeśli zastosuję się do pańskiego żądania, jedyną stroną, która odniesie z tego korzyść, będzie Dom Arneth ze Złoconego Lasu; pozostałe Wielkie Domy, także ja, poniosą dotkliwe straty. Podejrzewani, że z mojej winy zaszło drobne nieporozumienie, ponieważ zapewne nie dosłyszałem, w jaki sposób zamierzacie zrekompensować mi utratę korzyści finansowych, do tego bowiem z pewnością doprowadzi zerwanie kontaktów handlowych z tak znakomitymi klientami.