— Mogę ci zaproponować jeszcze jeden milion kredy tek — wycedził pogromca, miażdżąc Tufa spojrzeniem. — Najchętniej wepchnąłbym ci je do gardła i patrzył, jak się nimi dławisz, ale na dłuższą metę takie rozwiązanie będzie dla nas znacznie tańsze niż branie udziału w drugiej rundzie bezsensownej licytacji.
— Zaiste — mruknął Haviland Tuf. — Jak widzę, wybór należy do mnie. Mogę zainkasować milion kredytek i zniknąć albo pozostać na orbicie wokół Lyroniki, licząc się ze straszliwą zemstą ze strony Domu Arneth. Przyznam, że zdarzało mi się już dokonywać znacznie poważniejszych rozstrzygnięć, niemniej jednak nie należę do ludzi, którzy na siłę starają się wepchnąć tam, gdzie nikt ich nie chce. Poza tym ostatnio coraz wyraźniej wzbiera we mnie ochota, by wyruszyć w kolejną podróż. Niech więc tak będzie. Zgadzam się na pańskie żądanie.
Danel Leigh Arneth uśmiechnął się ponuro, a Dax cicho zamruczał.
Haviland Tuf zgodził się porozmawiać z Heroldem Nornem dopiero wtedy, kiedy odleciał ostatni z dwunastu lśniących złocistych promów, zabierając na Lyronikę nabytki Danela Arnetha.
Jeżeli poprzednio główny pogromca Domu Norn był przerażająco chudy, to teraz wyglądał jak chodzący szkielet.
— Nareszcie! Słuchaj, nasza sytuacja jest tragiczna!
— Zaiste — odparł Tuf beznamiętnym tonem.
— Słowo daję! Kobaltowe pantery są do niczego. Cztery zginęły w Brązowej Arenie; co prawda zdawaliśmy sobie sprawę, że druga para jest za młoda, żeby walczyć, ale po stracie pierwszej nie mieliśmy wyboru. Teraz zostały nam tylko dwie. Problem polega na tym, że prawie nic nie jedzą, najwyżej od czasu do czasu przełkną jakiegoś skoczka, a na domiar złego nie jesteśmy w stanie ich wytresować, bo z góry znają zamiary tresera. Zupełnie nie mają ochoty walczyć. To okropne! A jakby tego jeszcze było mało, nie zamierzają się rozmnażać. Musimy mieć ich znacznie więcej, bo jak tak dalej pójdzie, wkrótce zaczniemy oddawać pojedynki walkowerem.
— Jeszcze nie zaczęła się ich pora godowa — wyjaśnił Haviland Tuf. — Być może pamięta pan, że już rozmawialiśmy na ten temat?
— Owszem, pamiętam. A kiedy się zacznie?
— Interesujące pytanie. Wielka szkoda, że nie zadał go pan nieco wcześniej. O ile wiem, samice kobaltowych panter poszukują partnerów zawsze na wiosnę, kiedy na Celii kwitną śnieżne trufle. Zachodzi wówczas rodzaj biologicznego sprzężenia zwrotnego.
Herold Norn nerwowo podrapał się po czole nad metalową opaską.
— Ale na Lyronice nie rosną śnieżne trufle czy jak tam się to nazywa! — jęknął płaczliwym tonem. — Domyślam się, że zaraz złupisz z nas skórę za te cholerne kwiatki!
— To nie są kwiatki, szanowny panie. Poza tym czyni mi pan ogromną krzywdę swoimi podejrzeniami. — Majestatycznie wzruszył ramionami. — Gdyby to zależało ode mnie, chętnie podarowałbym wam śnieżne trufle z Celii, tak się jednak niefortunnie składa, że całkiem niedawno zawarłem z Danelem Leighem Arnethem porozumienie, zgodnie z którym zawieszam wszelkie kontakty handlowe z Wielkimi Domami Lyroniki.
Jednak Herold Norn nie dawał za wygraną.
— Dzięki twoim kotom odnieśliśmy sporo zwycięstw. W skarbcu powinno jeszcze być jakieś czterdzieści tysięcy kredytek. Są twoje. Błagam, sprzedaj nam te trufle… albo lepiej jakiegoś nowego potwora! Większego, silniejszego, bardziej krwiożerczego. Widziałem duszo-dława Domu Dant; przydałoby nam się coś takiego. Nie mamy z czym wystąpić w Brązowej Arenie!
— Doprawdy? A co z żelazozębami? Kiedyś opowiadał mi pan o nich prawdziwe cuda.
Norn machnął ręką.
— Z nimi też mamy problemy. Te twoje cholerne skoczki zżerają wszystko, co znajdzie się na ich drodze, a że rozmnażają się jak szalone, zniszczyły nie tylko nasze stepy, ale i większość upraw. To prawda, kobaltowe pantery pałaszują je ze smakiem, ale panter jest stanowczo za mało, a dzikie żelazozęby w ogóle się nimi nie interesują. Chyba nie lubią smaku ich mięsa. Jak się domyślasz, wszystkie gatunki dzikich roślinożerców musiały wyruszyć na poszukiwanie pożywienia, bo tam, gdzie są skoczki, nic innego nie utrzyma się przy życiu, a za roślinożercami podążyły również żelazozęby. Przeniosły się na rozległe obszary ziemi niczyjej, które pozostają poza bezpośrednim zwierzchnictwem Domu Norn. Tamtejsi rolnicy i pasterze nienawidzą Wielkich Domów i nie chcą mieć z nami nic wspólnego. O ile ich znam, będą się starali udomowić żelazozęby! Wyobrażasz sobie?
— Zaiste — mruknął obojętnie Tuf. — Zostały wam przecież hodowle, nieprawdaż?
— Już nie — odparł z westchnieniem Herold Norn. Wyglądał tak, jakby lada chwila miał się rozpłakać. — Kazałem je pozamykać. Żelazozęby przegrywały wszystkie pojedynki, szczególnie od chwili, kiedy zacząłeś zaopatrywać pozostałe Domy. Utrzymywanie hodowli przestało mieć jakikolwiek sens, także ze względów finansowych. Wydoiłeś nas do ostatniej kropli, a przecież pozostały jeszcze opłaty startowe, no i musieliśmy dysponować pewnym kapitałem, żeby robić zakłady. Na domiar złego, od niedawna importujemy żywność, bo skoczki zostawiły nam tylko gołą ziemię. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale kilkusettysięczne stado wygłodniałych skoczków potrafi zeżreć każdą uprawę.
— Szanowny panie, proszę nie zapominać, że jestem inżynierem ekologiem. Moja wiedza na temat zwyczajów skoczków zapewne co najmniej dorównuje pańskiej. Czy mam więc rozumieć, że pozbyliście się wszystkich żelazozębów?
— Oczywiście. Puściliśmy je wolno, a one uciekły razem z całą resztą. Co teraz mamy robić? Skoczki pustoszą nasze równiny, przeklęte kobaltowe koty nie chcą się rozmnażać, pieniądze skończą się lada chwila…
Tuf splótł długie białe palce.
— Istotnie, stanęliście w obliczu splotu delikatnych i skomplikowanych problemów — przyznał. — Pozwolę sobie nieskromnie stwierdzić, że chyba tylko ja mógłbym je rozwiązać, gdyby nie pożałowania godna okoliczność, że zawarłem umowę z Danelem Leighem Arnethem i w dobrej wierze przyjąłem od niego pieniądze.
— Więc nie ma dla nas nadziei? Tuf, błagam cię! Ja, główny pogromca Domu Norn, błagam cię na kolanach! Wkrótce zostaniemy wykluczeni z rozgrywek, bo nie stać nas na opłaty startowe, a poza tym i tak nie mamy czym walczyć. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby któryś z Wielkich Domów wpadł w takie tarapaty. Nawet Feridian podczas Dwunastoletniej Suszy jakoś dawał sobie radę. Dom Nom okryje się niesławą, posyłając na ring zwierzęta pociągowe i rzeźne, żeby potwory, które sprzedałeś innym Domom, mogły rozszarpywać je na strzępy!
Na bladej twarzy Tufa nie drgnął żaden mięsień.
— Szanowny panie, bez obawy popełnienia poważniejszego błędu zaryzykuję twierdzenie, że już niedługo Dom Norn nie będzie osamotniony w swoich problemach. Mam niejasne przeczucie (nic więcej, tylko przeczucie, a jednak nie wątpię, że niebawem przerodzi się ono w całkowitą pewność, później zaś w łatwo sprawdzalne fakty), iż już wkrótce potwory, których tak bardzo pan się obawia, okażą się znacznie mniej groźne, niż liczą na to ich właściciele. Na przykład dorastające nłedźwie-dziowate istoty z Yagabonda lada tydzień rozpoczną długą hibernację. Sam pan rozumie, mają dopiero niespełna rok. Poddani i władcy Domu Wrai jeszcze nie zdają sobie sprawy, jakie konsekwencje wynikają z tego pozornie pozbawionego znaczenia faktu. Yagabond, o czym z pewnością pan wie, krąży wokół swego słońca po niezmiernie wydłużonej orbicie eliptycznej, w związku z czym każda zima trwa tam ponad dwadzieścia lat. Organizmy większości tamtejszych zwierząt działają zgodnie z tym właśnie rytmem. Niebawem funkcje życiowe niedźwiedzi ulegną tak znacznemu spowolnieniu, że istoty te na pierwszy rzut oka będą wydawać się martwe. Obawiam się, iż nawet znakomici pogromcy Domu Wrai nie zdołają ich obudzić, tym bardziej że nie będą w stanie poświęcić temu zadaniu wystarczającej uwagi, ponieważ wspólnie z pozostałymi mieszkańcami tamtych terenów, oddadzą się bez reszty tyleż zażartej, co z góry skazanej na niepowodzenie walce z hordami biegunów leniwcowatych.